Gdy rozpoczynałem posługę proboszcza w parafii na obrzeżach średniej wielkości miasta, odchodzący na emeryturę poprzednik, który tworzył tę społeczność od zera i poświęcił jej ćwierć wieku swego kapłaństwa, uprzedził mnie, że wchodzę w środowisko dość obojętne.

Byli to ludzie, którzy napłynęli z okolicznych wiosek, i tworzenie nowej parafii traktowali raczej jako ciężar, a nie jako radosne wyzwanie. W znakomitej większości nie utożsamiali się z parafią, a wielu z nich na weekendy powracało do swych rodzinnych miejscowości. Frekwencja na niedzielnej Mszy świętej była i, niestety, pozostała znacznie poniżej średniej diecezjalnej. Przyznam, że ta prezentacja parafii była dla mnie niczym kubeł zimnej wody na głowę. Przyzwyczajony do pracy ze wspólnotami ruchów katolickich czy z klerykami w seminarium, a więc z ludźmi zaangażowanymi, spragnionymi duchowego rozwoju, musiałem się skonfrontować z zupełnie innymi realiami. Środowisko parafialne z pewnością nie było duszpasterskim ugorem, ale nie było też szumiącym dojrzewającym zbożem, dobrze uprawionym łanem.
Entuzjazmu nie wyzwoliły misje ewangelizacyjne na 25-lecie parafii, mimo że prowadzący spełniali swą posługę z wielkim zaangażowaniem, a miejscowe wspólnoty podjęły ewangelizację „od drzwi do drzwi”. Pod krzyżem misyjnym zebrała się garstka najgorliwszych parafian. Można było odnieść wrażenie, że zderzamy się z lodowym murem obojętności. Nawet rekolekcje prowadzone w parafii przez o. Johna Bashoborę nie spotkały się z większym zainteresowaniem, a przeważająca część uczestników była spoza parafii.
Stopniowo zacząłem zdawać sobie sprawę, że… (…)


Więcej przeczytasz w najnowszym numerze kwartalnika PASTORES 88 (3) 2020.

Pastores poleca