Zawsze starałem się gorliwie pracować, mieć dobry kontakt z ludźmi, być wrażliwym na ich potrzeby i problemy. Podejmując różne zadania duszpasterskie, szybko zyskiwałem sympatię ludzi, stawałem się „fajnym księdzem”, z którym można o wszystkim pogadać.


W wielu parafiach odpowiadałem za duszpasterstwo dzieci: przygotowywałem je do pierwszej spowiedzi i Komunii świętej, prowadziłem Msze z udziałem dzieci, na które przychodzili chętnie także dorośli. Niestety, nie uniknąłem błędów akcyjności. Katechizacja, akcje i obowiązki duszpasterskie sprawiły, że skupiłem się na zewnętrznej formie bycia księdzem, na tym, co widoczne dla innych, zaniedbując troskę o głębię swojego życia duchowego. Nie porzuciłem całkiem życia modlitewnego. Wciąż w moim życiu był Brewiarz, Różaniec, w miarę systematyczna spowiedź, ale coraz częściej raczej je zaliczałem, niż przeżywałem; brakowało w tym mojej osobistej relacji z Jezusem. Takie życie na pokaz przerodziło się w duchową hipokryzję, gdzie sam usprawiedliwiałem własne braki wewnętrzne, byleby na zewnątrz wszystko było OK. Tłumaczyłem tak swoje zaniedbania, a potem nawet słabości i upadki w grzechy. Na dłuższy czas życie bez mocnych fundamentów jest jednak niemożliwe. Musi przyjść moment, kiedy dom budowany na piasku pod wpływem burzy i wiatru runie, a wtedy jego upadek jest wielki.
W 14. roku kapłaństwa rozpoczął się dla mnie chyba najtrudniejszy czas. (…)

KS. LESZEK


Więcej przeczytasz w najnowszym numerze kwartalnika PASTORES 87 (2) 2020.

Pastores poleca