Odkąd w wieku lat ośmiu po raz pierwszy wzięłam do ręki egzemplarz Nowego Testamentu, zdobyty – co w owych czasach graniczyło z cudem – dla wszystkich dzieci komunijnych przez siostrę katechetkę, moja szczera chęć czytania słowa Bożego często natrafiała na mur w postaci braku należytego przygotowania. Cieszę się więc, że większość mojego życia przypadła na czas, w którym osoba świecka może nie tylko mieć dostęp do samego tekstu Pisma Świętego, ale także otrzymać rzetelną pomoc w jego lekturze. Ostatnio taką pomocą stała się dla mnie dwutygodniowa Szkoła Dabar w Jerozolimie.
Pomysł Szkoły Dabar zrodził się w środowisku biblistów Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Chodziło o to, by przeczytać i poddać refleksji fragmenty związane z konkretnymi postaciami biblijnymi – w pierwszej edycji Szkoły, w której uczestniczyłam, byli to Abraham i Dawid – w tych miejscach, gdzie rozgrywa się akcja związanych z nimi wydarzeń. I tak wraz z Abrahamem wędrowaliśmy przez pustynię Negeb, gdzie spędziliśmy noc pod gwiazdami, a rankiem sprawowaliśmy ofiarę Mszy świętej na zbudowanym przez kapłanów ołtarzu z kamienia. Towarzyszyliśmy Dawidowi w dolinie Terebintu, gdzie odbył się pojedynek z Goliatem, zwiedzaliśmy Miasto Dawida i miejsca, gdzie uciekał przed Saulem. Na każdym kroku słuchaliśmy wykładowców „z najwyższej półki” – tych, którzy przylecieli wraz z nami z Polski, oraz rezydujących na miejscu dominikańskich profesorów École Biblique et Archéologique. Już sam program rozpalał wyobraźnię, rodząc wizję duchowej uczty, na której w idealnych warunkach będziemy chłonąć przekazywaną nam przez ekspertów jasną i uporządkowaną wiedzę. Tak byłoby w świecie idealnym. A jak jest w realnym?
Owszem, kiedy w Sychem, stojąc na górze Garizim i mając przed sobą górę Ebal, słucham błogosławieństw i przekleństw, widząc niemal ustawione tam przez Jozuego pokolenia Izraela, czuję ciarki na plecach. Ale temperatura na pustyni przekracza 40°C. Program jest intensywny, obejmuje wspinaczki górskie i energiczne marsze. Będąc najstarszą kobietą w tym gronie – jest nas ponad 30 księży i 20 osób świeckich – muszę dać z siebie wszystko, żeby nadążyć za grupą. Pot leje się strumieniami. Bywa, że na postoju nie jestem w stanie otworzyć plecaka i wyjąć zeszytu, by zanotować kolejne treści. Powoli dociera do mnie, że trzeba zmienić strategię – zaufać, że Bóg jakoś przebije się do mnie z tym, co ważne.
Wielość wykładowców to także wielość punktów widzenia. „Nie wiem, czy Abraham był postacią historyczną czy literacką. To jest średni brąz, świadectw pozabiblijnych nie ma” – mówi wykładowca. Wśród słuchaczy wyraźne poruszenie. Zaczyna się dyskusja. Ścierają się perspektywy: historyczna, literaturoznawcza, duszpasterska. Korzystając z tego, że siedzę blisko wykładowcy, łapię z nim kontakt wzrokowy. „My byśmy woleli, żeby on jednak był postacią historyczną” – mówię cicho. „Ale prawda jest jedna i prawda jest dobra – odpowiada poważnie profesor. – Trzeba iść tam, gdzie ona nas prowadzi, bo chodzi o to, żeby dostosować siebie do tej prawdy, a nie prawdę do swoich schematów. Właśnie po to Pan Bóg dał nam mózg”. Jedynie za te słowa warto było przejść wszystkie trasy. I za inne, podczas kolejnego wykładu: „Żeby uczciwie zajmować się archeologią, trzeba najpierw mieć dobrą teologię – i wiedzieć, że moje zbawienie zależy od łaski Bożej, a nie od historyczności postaci biblijnych”.
Dla mnie najbardziej kształcące są kontrowersje. Kto zabił Goliata? Odpowiedź wydaje się oczywista, ale wykładowca pokazuje, że Biblia zawiera na ten temat różne, sprzeczne ze sobą tradycje. Przy okazji między profesorami wywiązuje się ostra dysputa na temat biblijnego ujęcia postaci Dawida i Saula. „Narrator jednoznacznie wskazuje, że Bóg bierze stronę Dawida.” „Tak, ale narrator jest tu ewidentnie stronniczy.” Mnie to zachwyca. Cieszę się, że Biblia nie jest ocenzurowaną, uładzoną wersją wydarzeń. Że wciąga i każe myśleć. Że Bóg obala nasze stereotypy. Że ten sam tekst, który bierze stronę Dawida, pozwala ufać, że Bóg jednak nie do końca odrzuca i Saula. Że w oczach Boga nie wszystko jest tak czarno-białe, jak nam, mnie, czasami się wydaje. Że On naprawdę objawia się jako niepojęty i większy niż my.
Mówi też do każdego inaczej. Podczas omawiania historii Abrahama wykładowca opuszcza Rdz 17 – „bo nic tam nie ma, poza potwierdzeniem przymierza”. Przechodzimy do sceny pod dębami Mamre. Sara podsłuchuje w namiocie, śmieje się, musi być w tym śmiechu coś deprecjonującego, skoro ogarnął ją taki lęk, gdy przemówił do niej Pan. Żal mi Sary. Ta interpretacja wydaje mi się dla niej krzywdząca. Czytam opuszczony przez wykładowcę fragment. Bóg mówi do Abrahama, żeby nazywał żonę „Księżniczką”, gdyż będzie ona matką królów. Abraham śmieje się z niedowierzaniem: gdzie tam będą mieli dziecko w tym wieku... Dlaczego pamiętamy śmiech Sary, a nie Abrahama? Wieczorem w kaplicy czytam jeszcze raz teksty biblijne o Sarze. Oświeca mnie, że Abraham tak usadza swoich Gości, by Sara mogła słyszeć rozmowę, a Pan przychodzi także po to, by Sara – w obecności męża i dwóch świadków – mogła przeżyć swoją osobistą teofanię. Z radością odkrywam, że w tej patriarchalnej kulturze pojawiają się teksty mówiące o tym, że kobieta jest pełnoprawnym dziedzicem Bożych obietnic.
Któregoś wieczoru omawiamy jeden z psalmów złorzeczących. „Biblia jest jak lustro – mówi jeden z księży. – Tu odbija się cała rzeczywistość świata, realna, a nie idealna. I Bóg w nią wchodzi”. Tak, to wiele wyjaśnia, mogłoby być nawet mottem całej Szkoły Dabar. Bóg wchodzi w kontakt z człowiekiem tam, gdzie on jest – w jego świecie, w jego mentalności, wśród potu, zmęczenia, sprzecznych opinii. Czy chcę tego kontaktu? Czy chcę przeżywać z Bogiem nie tylko pobożne uczucia, ale także swoje frustracje, zmęczenie, pretensje? Czy też Bóg jest mi potrzebny tylko po to, by usuwał mi z drogi cierpienia i próby? „Próba wiary to coś niezbędnego, żeby wejść na wyższy poziom – słyszę. – Byliście kiedyś na próbie chóru? Próba chóru jest po to, żeby śpiewać lepiej, próba wiary, by wierzyć lepiej”. Jestem niezwykle wdzięczna za ten czas. Myślę, że wielu katolików nie bierze do ręki Pisma Świętego nie dlatego, że nie chce, ale dlatego, że brakuje im formacji biblijnej, która dałaby im poczucie bezpieczeństwa w obcowaniu ze świętym tekstem i nauczyła po nim się poruszać. Dziękuję organizatorom i wykładowcom Szkoły Dabar za przekazywanie rzetelnej wiedzy biblijnej, która uodparnia na zbyt płytkie interpretacje, uczy pokory i otwiera na Boga.
MIRA MAJDAN