(…)Byłam studentką czwartego roku, od tylu też lat mieszkałam w Warszawie, daleko od domu rodzinnego. Urodziłam się w Sofii, moja mama była Polką, ojciec Bułgarem, gorliwym komunistą. Nie zostałam ochrzczona, dom pod względem światopoglądowym był pęknięty, a na zewnątrz wiara w Boga była niszczona i wykorzeniana w sposób niewyobrażalny. W szkole ideologia i kłamstwa, teoria Darwina z komentarzami, teoria Oparina o stworzeniu świata, nieustanne pranie mózgów, takie, jakiego chyba nie było w Polsce nawet w czasach stalinizmu. Żadnych informacji o Panu Bogu, czy chociażby o wpływie chrześcijaństwa na Europę. Totalne wymazywanie pamięci. Mnie ta izolacja nie ogarnęła w całości. Dzięki babci – mieszkającej z nami pobożnej mamie mojej mamy – w domu na swój sposób obchodziliśmy Boże Narodzenie, Wigilia była z choinką i kolędami, obchodziliśmy też Wielkanoc, choć nie było wiadomo do końca, na czym polegają te święta. Za sprawą taty, po jakiejś jego zagranicznej delegacji, znalazły się w domu dwa fantastyczne albumy Skiry z reprodukcjami mistrzów niderlandzkich, pełne przedstawień Matki Bożej z Jezusem, aniołów i złoceń. Potrafiłam godzinami je oglądać. I trudno to wyjaśnić, ale od dziecka, konkretnie od wieku czterech lat, ja w Pana Boga wierzyłam. Wierzyłam, i już. Potem dorastałam, czytałam, na studiach w Polsce miałam wykłady z literatury przesyconej chrześcijaństwem, przeczytałam Nowy Testament i w pewnej chwili zaczęło męczyć mnie poczucie, któremu towarzyszyły znaki, że powinnam przyjąć chrzest, bo wierzyć w Pana Boga i być poza Kościołem wydawało się niebywałą arogancją i zarozumialstwem. Skoro tak, to trzeba było porozmawiać z księdzem, żeby wysłuchać stanowiska Kościoła. Tak trafiłam do ks. Jana Twardowskiego, o którym wiedziałam tylko, że jest cierpliwy. (…)

ALINA PETROWA-WASILEWICZ

Pastores poleca