(…) Stając zatem wobec problemu towarzyszenia osobom dotkniętym stratą, sami musimy zapytać siebie, co jest naszą nadzieją. I nie chodzi, rzecz jasna, o doktrynę. Tę każdy z nas chyba zna na tyle dobrze, że umie wyrecytować wszystkie potrzebne formułki, definicje, orzeczenia i dogmaty. Wiara chrześcijańska jest relacją, chodzi zatem o jakość osobistego odniesienia do żyjącego Boga: Stwórcy, Zbawiciela i Pocieszyciela. Kim dla mnie jest Bóg? Jaki jest mój Bóg? Skoro mam być pasterzem, przewodnikiem i obrońcą powierzonej mi trzody, sam muszę wiedzieć, gdzie są życiodajne pastwiska. Muszę znać drogę. Muszę w sobie przeżyć jakoś trud przejścia przez cienistą dolinę płaczu, w której obecność Pana nie tyle rozprasza mrok, ile utwierdza w nadziei pomimo panujących wokoło ciemności. (…)