(…) Poznałam mojego obecnego męża. Zasadniczo tak samo po­szukiwał jak ja, tak samo wątpił. Uważaliśmy, że nie jesteśmy dość dobrzy, by być wierzącymi ludźmi (sic!).

Samo poznanie mojego męża jeszcze niczego nie zmieniło. Żyliśmy razem, przed ślubem, całkiem beztrosko. Aż przyszedł czas na narzeczeństwo, po roku znajomości. A po roku narze­czeństwa na ślub i związane z tym decyzje. Mimo bardzo letniej wiary, postanowiliśmy wziąć ślub konkordatowy. Udaliśmy się na nauki przedmałżeńskie. I to był pierwszy punkt zwrotny w moim duchowym życiu. Na naukach przedmałżeńskich „wy­stępowało” kilka osób, wśród nich jakiś doktor filozofii. Najpierw mówił o prawdzie i realizmie, a potem o męce Jezusa i Całunie Turyńskim. Wydawało się, że nikt nie zareagował tak jak ja, ale pewna być nie mogę, bo skupiłam się na własnych przeżyciach. A właściwie nie na swoich, a na Jego. Jak dotarłam do domu, popłakałam się przed mężem i uznałam się „w końcu” za osobą nawróconą.

Szkoda jednak, że tak naprawdę niewiele wtedy się we mnie zmieniło. Przez jakiś czas chodziliśmy na Msze. Ale szybko po­jawiła się jakaś rutyna, a po chrzcie naszego pierwszego dziecka, czyli mniej więcej rok po ślubie, przestaliśmy właściwie chodzić do kościoła. Zaczęliśmy nawet krytykować Kościół jako instytu­cję i oddzielać Kościół od wiary i od Boga. We mnie czasem jeszcze się coś budziło z rzadka, ale nie szłam za tym dobrym natchnieniem... (…)

 

AG

Pastores poleca