Mam za sobą już pięć lat życia w trzeźwości. Dla mnie to bardzo dużo, bo był taki okres w moim życiu, kiedy bez alkoholu nie potrafiłam wytrzymać nawet jednego dnia.


Zacznę od początku. W mojej rodzinie alkohol był na porządku dziennym. Nie pamiętam dnia, żeby ojciec nie pił. Do dziś mam w pamięci obrazy z dzieciństwa: nieustanne awantury, nieprzespane noce, kiedy budziłam się z powodu lęku. Nie czułam się w domu bezpieczna. Dlatego zawsze po skończonych lekcjach najpierw pytałam, czy tata jest dzisiaj trzeźwy. A następnie: co robi? Czy jest tak pijany, że śpi, czy znów będzie się awanturował o pieniądze na alkohol? Czy w nocy przyjedzie policja? Czy ja i moje rodzeństwo będziemy mogli choć raz spokojnie się przespać? Kiedy skończy się ten koszmar?

Mama dbała o dom i chciała, żeby było normalnie. I nawet się to udawało, kiedy tata miał przerwy w piciu. Zmarł, gdy miałam 11 lat. Z ulgą pomyślałam, że z alkoholem to już mamy na pewno święty spokój.

Jako bardzo młoda osoba zostałam dotkliwie zraniona. Zbyt mnie to bolało, żeby zapomnieć albo z kimś porozmawiać. Wtedy właśnie odkryłam sposób na „zapomnienie”, czyli alkohol. Kiedy po raz pierwszy po niego sięgnęłam, urwał mi się film... Miałam wtedy 17 lat. Alkohol dodawał mi wiary w siebie; pod jego wpływem mogłam zrobić dużo więcej, a przede wszystkim pozytywnie myśleć o sobie.

W utrzymaniu takiego dobrego samopoczucia pomagały mi coraz większe dawki alkoholu. Piłam więcej, wciąż coraz więcej. Oczywiście, chodziłam do pracy, na pozór wszystko było OK. Tylko się dziwiłam, dlaczego piję i muszę pić dużo więcej niż inni.

Moja rodzona siostra wstąpiła do Zgromadzenia wcześniej. Jeździłam do niej bardzo często. Widziałam, że siostry są radosne, spokojne, i wiedziałam, że nie biorą używek. Cisza domu zakonnego była powodem mojego kolejnego rozdarcia: z jednej strony mnie przyciągała, z drugiej jednak budziła wyrzuty sumie­nia i pytania, dlaczego ja tak nie potrafię, dlaczego tyle we mnie napięcia, niepokoju i lęku. W tej ciszy usłyszałam także, jak Pan zaprasza mnie do pójścia za Nim. Zapragnęłam odpowiedzieć na to zaproszenie.

Na początku formacji w Zgromadzeniu w ogóle nie piłam. Tak było do czasu złożenia pierwszych ślubów zakonnych. Ale wkrótce wróciłam do picia okazjonalnego: tam, gdzie częstowali, nie odmawiałam. W końcu sama kupowałam sobie alkohol za pienią­dze, do których miałam dostęp. Doszło do tego, że nie potrafiłam przeżyć tygodnia, żeby choć raz się nie napić. Szczególnie sięgałam po butelkę w chwili silnego stresu. Ale traktowałam alkohol także jako nagrodę, na przykład po zdaniu egzaminu.

Zaczęłam funkcjonować w swego rodzaju schemacie: na zewnątrz wszystko dobrze, a w środku czułam się okropnie, nienawidząc siebie. Wpadłam w błędne koło. Poczucie winy wobec dzieci, które uczyłam, i związany z tym straszny ból sprawiał, że nie mogłam spać. Aby przespać choć część nocy, piłam. Z kolei świadomość, że rano muszę stanąć oko w oko z dziećmi, wpędza­ła mnie w takie wyrzuty sumienia, że znowu sięgałam po butelkę, aby nie czuć bólu. To cierpienie, ale i świadomość utraty czegoś bardzo cennego, istotnego w mo­im życiu, sprawiły, że zapragnęłam wyrwać się z tego zamknięte­go koła. Postanowiłam coś z tym zrobić.

Zadzwoniłam do Matki Generalnej. Umówiłyśmy się na spotkanie. Powiedziałam, że piję i nie umiem przestać. Odkrycie przed kimś własnej bezsilności wobec alkoholu było dla mnie w tamtym czasie bardzo upokarzające. Szukałam mimo to pomocnej dłoni. Matka wysłuchała mnie. Przez dwa miesiące nic się jednak nie działo. Nie wiedziałam, co mam myśleć, na co liczyć. Upływał dzień za dniem, pełen niepewności, co dalej. Piłam. Nic się nie zmieniło.

Po dwóch miesiącach Matka skontaktowała mnie z kierownikiem ośrodka odwykowego. Zgodziłam się na leczenie. Niestety, zostałam z tego ośrodka wydalona, ponieważ nie zachowałam jednej z obowiązujących i warunkujących tam pobyt zasad. Po pewnym czasie zaczęłam po raz drugi leczenie, w tym samym ośrodku. Ale tym razem był to czas zdobywania wiedzy o chorobie alkoholowej, o tym, jak sobie radzić z emocjami, z głodem alkoholowym. Był to także czas spotkania z osobami mającymi taki sam lub podobny problem. Integracja z nimi pomagała mi przyznać się przed sobą, że jestem alkoholiczką. Oni też uczyli mnie podchodzić z dystansem, a nawet z humorem do trudnych wydarzeń. Przekonałam się również, że nie dam rady sama, że potrzebuję pomocy. Wsparciem była dla mnie Matka Generalna. Rozmowy z nią dawały mi nadzieję, a przede wszystkim prowadziły do Jezusa, aby Jemu powierzać te chwile słabości, głodu alkoholowego, który dawał o sobie znać w najmniej spodziewanym momencie, kiedy wydawało mi się, że już wszystko jest dobrze, że problem mam już z głowy. Zrozumiałam, że alkoholizm to śmiertelna choroba, z którą trzeba nauczyć się jakoś żyć, w której jednak nie ma powrotu do kontrolowanego picia.

Po terapii stacjonarnej uczestniczyłam w terapii ambulatoryjnej grupowej i indywidualnej. Do dziś, choć od zakończenia leczenia w ośrodku minęło pięć lat, spotykam się z terapeutką i omawiamy bieżące problemy, z którymi sobie nie radzę. Podjęłam również decyzję o szukaniu pomocy w grupie Anonimowych Alkoholików. Na początku towarzyszyło mi uczucie wstydu, bo co oni pomyślą, jak zobaczą uzależnioną siostrę w habicie. Wstyd był jednak bezzasadny. Osoby ze wspólnoty AA okazały mi wiele ciepła i zrozumienia. Mimo że na co dzień nie spotyka się tu sióstr zakonnych (czasem pojawi się zakonnik czy ksiądz), szybko okazało się, że mój habit nie jest przeszkodą, a wręcz przeciwnie – pomaga w nawiązywaniu kontaktu z innymi kobietami i mężczyznami, którzy, tak jak ja, chcą trzeźwieć. W AA poznałam wielu ludzi z problemem alkoholowym, od których dostałam nadzieję oraz program 12 Kroków i 12 Tradycji. Wiem, że życie nim gwarantuje trzeźwość.

Czy Jezus kocha takich jak ja? Tak! Przecież przyszedł ocalić to, co zginęło. Mój kierownik duchowy przypomina mi, że nie moja słabość jest najważniejsza – najważniejszy jest Jezus. A On po prostu kocha bez stawiania warunków.

Dziękuję wszystkim osobom, które były, są i mam nadzieję będą wsparciem dla mnie na drodze trzeźwości: Matce Generalnej, księżom, siostrom zakonnym, terapeutom, grupie terapeutycznej i wielu, wielu anonimowym osobom, których bezkompromisowa  walka  o  siebie  i  wiarę  w  siłę  dobra  pomogła  mi w odzyskaniu trzeźwości i poczucia własnej godności. Z tymi, którzy cierpią z powodu alkoholizmu, i z tymi, którzy współcierpią, pragnę tak się modlić: „Boże, użycz mi pogody ducha, abym godziła się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniała to, co mogę zmienić, i mądrości, abym odróżniała jedno od drugiego”.

Kiedy myślę o przeżytej drodze, cieszę się, że podjęłam decyzję o leczeniu, mimo że nieraz było mi bardzo ciężko i źle ze sobą i stawianymi mi wymaganiami. Czasem przychodzą trudne chwile, ale mam w sercu pokój. Jestem wolna, nie muszę już kłamać. Ogarnia mnie radość, że kolejny dzień minął bez strachu i jestem trzeźwa, że nie ma we mnie lęku o siebie. Mogę wyciągnąć dłoń, aby dzielić się z drugim, a nie zaciskać jej na butelce. Mogę popatrzeć sobie w twarz i wiem, że Jezus trzyma mnie w obu dłoniach. Mocno w to wierzę.

SIOSTRA ZAKONNA ALKOHOLICZKA

W: Pastores 68/3/2015






Pastores poleca