(...) Po maturze rozpocząłem studia i był to chyba najważniejszy okres w moim życiu. Poznałem tam moich najlepszych przyjaciół, a równocześnie pojawiła się w moim życiu codzienna Msza święta, gdyż obok uniwersytetu był kościół, gdzie zacząłem często chodzić. Doświadczałem wówczas mocno dotyku Boga w Eucharystii i brałem do siebie słowo Boże, które było odpowiedzią na moje pytania i pragnienia, gdzieś często ukryte i wewnętrzne. Wtedy też pojawiły się we mnie myśli o kapłaństwie. Czułem się niegodny, ale mocno docierały do mnie słowa Ewangelii: „Potem wyszedł i zobaczył celnika, imieniem Lewi, siedzącego na komorze celnej. Rzekł do niego: «Pójdź za Mną!»” (Łk 5,27).
Zapragnąłem rzucić studia, wstąpić do seminarium diecezjalnego. Poszedłem wówczas do spowiedzi, do proboszcza parafii rodzinnej, i powiedziałem mu, jakim jestem grzesznikiem, ale też ujawniłem, co mam w sercu. On jednak oznajmił: „Jak się w życiu coś zaczęło, to trzeba to skończyć – powinieneś skończyć studia. Jeśli Bóg będzie cię wzywał, to mimo upływu czasu z ciebie nie zrezygnuje”. Wówczas z jednej strony czułem rozczarowanie, niezrozumienie, czego w końcu chce ode mnie Bóg, ale z drugiej strony ulgę. (...)
KSIĄDZ