Z NORBERTEM DAWIDCZYKIEM, liderem nowej ewangelizacji, zaangażowanym w Odnowę w Duchu Świętym, rozmawia ks. Wojciech Węckowski
Skąd wzięło się u Pana zainteresowanie ewangelizacją?
Przed kilkunastoma laty miało miejsce moje duchowe przebudzenie. W 1997 roku przeżyłem rekolekcje ewangelizacyjne, które w znaczący sposób uporządkowały moje doświadczenia duchowe. Zorientowały mnie one na Odnowę w Duchu Świętym, a tym samym na Kościół. Po tych rekolekcjach zostałem we wspólnocie. Tak zaczęła się moja przygoda z ewangelizacją. Automatycznie też byłem wciągany w pomoc przy niej, najpierw jako ktoś, kto wykonuje różne proste rzeczy: przynosi krzesła, ustawia ławki, później jako animator, aż w końcu doszło do tego, że stałem się współprowadzącym rekolekcje ewangelizacyjne. Mogę śmiało powiedzieć, że ewangelizacja, szczególnie jej nowe formy, jest czymś, co mnie pasjonuje!
Czy musiał Pan przełamywać lęk, aby móc podejmować dzieła ewangelizacyjne? Jeśli tak, to co pomagało w tym względzie, jak Pan pokonywał ten lęk?
Owszem, często doświadczałem lęku, teraz już coraz mniej... Musiałem pokonywać w sobie opór, żeby wyjść przed tłum ludzi i złożyć świadectwo, co przecież nie jest łatwe. Nie było we mnie natomiast lęku, co ktoś o mnie pomyśli. Chyba wiąże się to z tym, że zapaliłem się mocno do ewangelizacji, w przekonaniu o jej ważności. Chodziło więc jedynie o przełamanie samego siebie, a nie o lęk przed wyśmianiem czy wytknięciem palcem. A skoro nie ma lęku, to powinna być odwaga... Jeśli odkrywam w sobie odwagę, żeby wyjść i coś zrobić czy zorganizować, to śmiało muszę powiedzieć, że jest w tym działanie Bożej łaski. Kiedy ewangelizujemy, kiedy głosimy Dobrą Nowinę, mam głębokie przekonanie, że ma to sens, że jest potrzebne, i równocześnie Pan Bóg daje mi dużą pewność siebie w działaniu.
W jaki sposób pobudza Pan innych do udziału w tych dziełach, a także w innych, na przykład w organizowanym od kilku lat w Ostrołęce "Forum Charyzmatycznym"?
Nie wiem, czy to, co robię, czy sposób, w jaki mówię, zachęca innych, chociaż prosząc kogoś o uczestnictwo w ewangelizacji, rzadko spotykam się z odmową. To bardzo budujące! Może bierze się to stąd, że wiele osób znam i wiem, że mogę na nie liczyć – to tacy Boży straceńcy, gotowi wiele z siebie dać, poświęcić swój czas, pieniądze na paliwo, gdy trzeba gdzieś dojechać. Współpraca jest dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Zawsze określoną ewangelizację rozpoczyna kilkuosobowe grono inicjatorów. Wspólnie zastanawiamy się, jak to ma wyglądać, a później, jeśli uznajemy, że trzeba do konkretnego dzieła więcej osób, to dzwonię, rozmawiam... Obserwuję, że często dzieje się tak, że Pan Bóg, powołując nas do jakiegoś dzieła ewangelizacyjnego, najpierw przygotowuje serca i czyni je gotowymi do działania, jakby wyczekującymi na sygnał. (...)