Z JANEM MELĄ, zdobywcą obu biegunów Ziemi, założycielem Fundacji "Poza Horyzonty", rozmawia Paweł Bieliński


Trzynastolatek traci w wypadku rękę i nogę. Chyba wali mu się cały świat? Ma pretensje do Boga, losu, świata, ludzi...?

To są naturalne elementy przechodzenia przez proces traumy. Pamiętam, jak po wypadku przyszedł do mnie do szpitala pewien ksiądz i powiedział mi, że w cierpieniu jest sens, że każde cierpienie można potem przekuć w siłę, że trudne doświadczenie ma w sobie coś pozytywnego. Pomyślałem sobie wtedy: "Człowieku, o czym ty w ogóle mówisz? Jak mam widzieć cokolwiek pozytywnego w tym, że straciłem rękę i nogę?".
To, co powiedział ten ksiądz, było prawdą, ale potrzebowałem czasu, żeby to zrozumieć. Kiedyś przeczytałem, że dziecko siedząc na dywanie nie widzi jego wzoru, musi wstać i oddalić się, żeby go zobaczyć. Tak właśnie jest z życiem. Potrzebujemy perspektywy odległości albo perspektywy czasowej, żeby zobaczyć, co się stało i po co to było. Ja też potrzebowałem czasu, żeby się zdystansować i zrozumieć, do czego mi to trudne doświadczenie było potrzebne.

O czym myślałeś, kiedy ból stawał się nie do zniesienia?

Wydaje mi się, że istnieje coś takiego jak granica bólu, granica ludzkiej wytrzymałości. Ale na pewno znajduje się ona dużo dalej, niżby nam się wydawało. Gdyby przed wypadkiem przyszedł do mnie Pan Bóg, przyniósł mi kolorowe fiolki wypełnione bólem i, pokazując mi jedną z nich, zapytał: "Jak myślisz, czy człowiek może przeżyć taką dawkę bólu?", odpowiedziałbym: "W ogóle nie ma takiej opcji. To jest ból śmiertelny!". A po­tem wypiłbym całą fiolkę i okazałoby się, że choć jest okrutnie ciężko, to jednak da się przeżyć. Pan Bóg czasem wkłada nam na plecy ogromny ciężar, ale nigdy taki, którego nie bylibyśmy w stanie unieść. Dochodzi­my do krytycznej granicy, gdy jest nam naprawdę ciężko, gdy wątpimy, a jednak dajemy radę.

Jak zaakceptować okaleczenie ciała?

Mnie pomagają spotkania z innymi ludźmi chorymi czy niepełnosprawnymi. Wyobrażam sobie, że często ludzie, patrząc na mnie, widzą biednego chłopaka bez ręki i nogi i myślą, jak mi jest ciężko. Jeśli będę się porównywał tylko do zdrowych i pełnosprawnych, to rzeczywiście wypadnę na ich tle dosyć słabo. Ale jeżeli porównam się do tych, którzy mają dużo trudniej niż ja (a jednak dają sobie świetnie radę!), to zobaczę, że tak naprawdę jestem w uprzywilejowanej sytuacji. Dzięki takiej perspektywie jest mi dużo łatwiej czuć się życiowym szczęściarzem.

Powiedziałeś kiedyś: "Bóg mi uratował życie, a skoro tak, to znaczy, że mam w życiu coś ważnego do zrobienia" – dojrzałe stwierdzenie jak na nastolatka, którym wtedy byłeś...

Każdy ma w sobie potrzebę odkrycia sensu życia. Dla mnie najgorsze byłoby poczucie, że Boga nie ma i całe moje cierpienie jest bez sensu. Bo wtedy, rzeczywiście, po co to wszystko? Po co mam dzielić się czymś z innymi ludźmi, zamiast być egoistą? A jednak są takie przesłanki, które pokazują, że warto robić coś dla innych, a wyświadczone komuś dobro do nas wraca.
Po wypadku, racjonalizując sobie to, co się wydarzyło, stwierdzałem pewne fakty. Przez moje ciało przepłynęło 15 tys. woltów. Logicznie rzecz biorąc – i zdaniem większości lekarzy – powinienem zginąć na miejscu. A to, że przeżyłem, że wyszedłem ze szpitala, było cudem, za który odpowiedzialny jest Pan Bóg. Skoro się postarał, żeby mnie wyciągnąć z tej beznadziejnej sytuacji, to chyba coś Mu jestem winien? A co? Mam całe życie na to, by poszukiwać odpowiedzi na to pytanie.

Wynika z tego, że wypadek i cierpienie zmieniły Twoją relację z Bogiem?

Jasne, że tak! Bardzo ją zmieniły, a przede wszystkim zmusiły mnie do niej. Zmusiły mnie do spotkania się z Panem Bogiem. Jeżeli człowieka ząb nie boli, to może nigdy w życiu nie zetknąć się z dentystą. A jak boli coraz bardziej i bardziej, to nawet, jeżeli profilaktycznie go nie odwiedzał, będzie w końcu musiał do niego pójść, bo dentysta jest od tego, żeby ten ból ukoić. Niesamowicie podobnie jest z Bogiem. Fajnie, jeżeli przyszliśmy do Niego wcześniej i cały czas utrzymujemy z Nim sensowną relację. Ale w którymś momencie zostaniemy przyciśnięci do muru i stwierdzamy, że jedynie On może nam pomóc. Nikt inny i nic innego naszego bólu nie ukoi.

(...)

Pastores poleca