Jesteśmy z żoną we wspólnocie Drogi Neokatechumenalnej od blisko 20 lat. Czas, w którym przyszedłem na katechezy, był dla mnie bardzo trudny, ponieważ nasze małżeństwo ulegało powolnej degradacji, a pomysły, by je ratować, wyczerpały się. Czułem się bardzo osamotniony albo raczej opuszczony. Cierpienie, jakie w sobie nosiłem, bolało najbardziej, gdy przebywałem z dziećmi.
W tym czasie spotkałem się z przyjaciółmi, którzy byli już na Drodze. Historia jednego z nich jest taka, że opuścił żonę, gdy urodziło im się dziecko nieuleczalnie chore. Zamieszkał z inną kobietą, nadużywał alkoholu i w sumie przedstawiał sobą bardzo nieciekawy obraz. Jakimś cudem trafił na katechezy razem z żoną. Po pewnym czasie zobaczyłem, jak powoli znowu zaczynają funkcjonować jako rodzina.
Poszedłem na te katechezy, bo mój przyjaciel twierdził, że odbudowuje swoją rodzinę dzięki mądrości odnajdywanej podczas słuchania słowa we wspólnocie. Nie wierzyłem, że mi to może pomóc, bo słuchałem sam. Po konwiwencji założeniowej zadeklarowałem uczestnictwo we wspólnocie, byłem jednak sam, bez żony. Po kilku miesiącach pozostało dziewięć osób, mimo to dotrwaliśmy do następnych katechez. Teraz słuchałem ich już z żoną, która przyszła dzięki świadectwu osób z tej małej grupy. (...)