Mam 54 lata, jestem w małżeństwie z Alicją od 30 lat. Mamy siedmioro dzieci i pięcioro wnuków, które dał nam Pan. Od przeszło 20 lat jesteśmy we wspólnocie neokatechumenalnej u jezuitów w Lublinie przy ul. Królewskiej.
Pochodzę z tradycyjnej rodziny katolickiej, więc podstawy religijności otrzymałem od moich rodziców.
Jednak w młodości, kiedy najbardziej potrzebowałem mocnego oparcia w wierze, moi rodzice przeżywali kryzys małżeństwa i, mimo iż chodzili do kościoła, nie byli na tyle mocni, by mi przekazać wiarę, a więc relację bliskości z Bogiem. Myślałem wtedy, że jeśli moje życie ma wyglądać tak, jak u moich rodziców, to ja z chrześcijaństwem nie chcę mieć nic wspólnego. Ta sytuacja spowodowała, że właściwie odszedłem od Kościoła i zająłem się życiem "światowym", próbując realizować się, robiąc karierę i szukając wolności w swobodzie życia i obyczajów. I to robienie kariery zaczęło mi nawet wychodzić. Pochłonęły mnie dwa idole: muzyka i wolność rozumiana jako całkowita swawola. Miałem sukcesy jako akustyk (w latach osiemdziesiątych nagłaśniałem festiwale i koncerty prawie wszystkich polskich gwiazd muzyki rockowej i jazzu), przez kilka lat byłem realizatorem dźwięku, a później również basistą zespołu "Budka Suflera". Wyjeżdżając na trasy koncertowe, prowadziłem życie zupełnie swobodne – typowe dla tej branży. Zarówno fizycznie, jak i mentalnie byłem poza swoim życiem małżeńskim i rodzinnym. Wtedy dostrzegłem, że mając te wszystkie zdobycze kariery i sukcesu, a więc pieniądze, rozrywkowe życie, wygody, uznanie, prestiż, czyli to wszystko, czego tak bardzo pragnąłem, nie jestem zadowolony, nie wiem, jaki jest sens mego życia, a za tym wszystkim jest jakaś wielka pustka i niespełnienie. Moje małżeństwo było w gruzach, rozmawialiśmy z żoną o rozwodzie. (...)
JANUSZ