Wieczerza z Jezusem robi wrażenie. Mnie natomiast bardzo porusza śniadanie z Nim. Mam na myśli to, które przygotował po swej śmierci i zmartwychwstaniu, nad Jeziorem Tyberiadzkim. Po nocnych połowach Piotr i jeszcze kilku uczniów przypłynęło do brzegu z pustymi sieciami. Dla wyrobionych rybaków to nie musi być powód do rozpaczy.
Takie rzeczy się zdarzają. Poza tym dramat procesu i wykonanego wyroku nad Mistrzem, który przeżyli kilka dni wcześniej, nie miał równych sobie. Pewnie można było przyjąć kolejną, choć małą porażkę, skoro tak wielka była za nimi.
Ta sytuacja przypomina mi chwile, gdy nie tylko nie spodziewam się niczego dobrego, ale kiedy zupełnie nic nie mogę przewidzieć. Tak było wówczas, w ostatnim dniu rekolekcji ignacjańskich. Pozostała ostatnia medytacja. Od kilku dni żadna z nich niczego we mnie nie poruszała. Zero światła. Nawet nie odczuwałem dźwięku w słowach wypowiadanych podczas wprowadzeń i liturgii. Tak było do czasu, aż padły słowa: "Chodźcie, posilcie się!". W ten sposób Jezus zaprosił uczniów na śniadanie. Było proste, bo chyba tylko pieczona ryba i chleb. Przyszli na gotowe. W pierwszej chwili nawet Go nie rozpoznali. Mimo to pomyślał o ich głodzie i ich zawołał. Troska Jezusa wywołała we mnie zauroczenie. Nigdy bym nie przypuszczał, że będzie się On zajmował takimi potrzebami ludzi będących po bolesnych przejściach. Chociaż nie byłem bezpośrednim adresatem słów Jezusa, to jednak zapragnąłem znaleźć się w sytuacji, gdy ktoś tak się we mnie angażuje. (...)
FELIX LEO