Jestem zakonnikiem i od czterech lat kapłanem. Dwa lata temu 7 października 2007 roku spowodowałem wypadek, w wyniku którego poniosły śmierć dwie osoby. Pośpiech, nadmierna prędkość, poślizg i czołowe zderzenie. Niestety, we krwi również alkohol – około 0,6 promila.
Ocknąłem się, gdy wyciągano mnie z samochodu. Wiedziałem, że jest bardzo źle, bo nikt nie chciał mi odpowiedzieć na nieustannie powtarzane przeze mnie pytanie: „Czy komuś coś się stało?”. W końcu się dowiedziałem. Powiedział mi to mój przyjaciel – tego samego dnia, kiedy byłem już po wszystkich badaniach w sali szpitalnej. Nie odniosłem w wypadku żadnych poważniejszych obrażeń. Byłem w szpitalu trzy dni na obserwacji. Znalazłem się wtedy na krawędzi przepaści rozpaczy, a przed rzuceniem się w nią uchroniła mnie obecność wielu osób, które mi na to nie pozwoliły. Najpierw moi bracia zakonni, rodzeni, księża, parafianie i wielu innych ludzi. Byli ze mną i przy mnie – to było najważniejsze. Pomimo sytuacji nie do uspra-
wiedliwienia – byli i są.
Po wyjściu ze szpitala wszystko się zaczęło. Prokurator i moje – od po-
czątku – przyznanie się do winy. Groziło mi od pół roku do 12 lat więzienia. Nie trafiłem do aresztu, ponieważ miało miejsce poręczenie personalne i nałożono na mnie dozór policyjny. Właściwie każde przesłuchanie, każda rozprawa (a na nich kamery, mikrofony i flesze) były powtórzeniem wypadku. Nieustanne i silne napięcie: „Co będzie?”.
Wszystko to byłoby nie do udźwignięcia, gdyby nie moja wspólnota i słowo Boże. Paradoksalnie mimo mojej niezaprzeczalnej winy – Bóg stał mi się bliższy. Zupełnie inaczej i na nowo docierały do mnie słowa psalmów odmawianych z brewiarza: „zaliczony został do przestępców”, „żadna z jego kości nie zostanie złamana”, „ocaliłeś mi życie spośród scho-
dzących do grobu”.
Równocześnie kontaktowałem się z rodziną zmarłych. Najpierw telefonicznie, a potem osobiście. Było ciężko. Ważne jednak było spojrzenie sobie w oczy, szczera rozmowa, moja prośba o wybaczenie i pojednanie, z którym wiąże się także zadośćuczynienie wypłacone przez Zakon. W całym postępowaniu sądowym spotkania te okazały się również bardzo
istotne. Po niespełna dwóch latach postępowania karnego przeciwko mnie zapadł upragniony, bo kończący gehennę oczekiwania na rozstrzygnięcie, wyrok: trzy lata pozbawienia wolności. Wyrok jest prawomocny. Obecnie czekam na osadzenie
Spotykam się często z pytaniami: „Jak ty to znosisz? Jak się z tym czujesz?”. Odpowiadam: Nie potrafię tego wyjaśnić, ale jest dobrze. Nie jest łatwo, ale żyję. Jestem po tej stronie, żeby dojrzeć do śmierci, a w tym czasie może dane mi będzie zrobić jeszcze coś dobrego. Myślę, że trzeba jeszcze trochę czasu, żeby dotarło do mnie, co się stało, żebym to wszystko zrozumiał. Kiedyś będę to wiedział.
ZAKONNIK