Jako nastolatka, a potem studentka, należałam do Ruchu Światło-Życie. Mniej więcej w połowie studiów zaczął się mój kryzys wiary. Trudno jest dokładnie wskazać konkretny moment czy jedną jego przyczynę. Coraz trudniej było mi jednak pogodzić zasady moralne przyjęte przez Kościół z życiem codziennym. Na dodatek, w naszej rodzinie doszło do śmierci młodej osoby. Moja 35-letnia kuzynka umierała przez 6 miesięcy – modliliśmy się o cud, ale ta modlitwa nie została wysłuchana. Zbuntowałam się na Pana Boga i Kościół. Czas odejścia trwał około 8 lat. Próbowałam układać sobie życie bez Boga. Nikt i nic jednak nie zdołało wypełnić powstałej pustki i tęsknoty. Robiłam „karierę”, pracowałam po 10-12 godzin dziennie, potrzebom materialnym nie było końca. Przyszedł kryzys i wyczerpanie sił fizycznych. Postanowiłam pojechać do ciepłych krajów na egzotyczną wycieczkę. Przypadkiem wybrałam podróż do Jordanii i Izraela. W mojej świadomości był to wyjazd turystyczny ze świecką grupą. Będąc już w Ziemi Świętej, zrozumiałam, że czas dokonać wyboru dotyczącego mojej wiary. Albo wierzę w Boga, a jeśli tak, to muszę zmienić swój sposób postępowania, albo mam przyjąć, że nie wierzę. Nie umiałam, nie potrafiłam i nie chciałam żyć bez Boga. Jeszcze podczas pielgrzymki miałam chęć przystąpić do sakramentu pokuty i pojednania, nie było jednak księdza, który mówiłby po polsku. Wróciłam do domu. Czas biegł szybko, a ja zapomniałam o swoim pragnieniu. Był grudzień, zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Mama wysłała mnie do kościoła po opłatek na Wigilię. Kiedy weszłam do przedsionka, pomyślałam, że nic mi się nie stanie, jeśli wejdę na chwilę do środka. Po wejściu pomyślałam, że przecież nic mi się nie stanie, jeśli podejdę do bocznego ołtarza na chwilę modlitwy. Kiedy podeszłam, wiele osób klęczało, przez cały kościół ciągnęła się kolejka czekających na spowiedź. Wówczas doszło do mnie, co ja wyprawiam – idą święta, a moje życie dalej jest nieuporządkowane. Głos wewnętrzny przypomniał mi: przecież chciałaś się wyspowiadać. Stanęłam w kolejce. Nie pamiętałam zasad spowiedzi, nie mogłam przypomnieć sobie 10 przykazań. Powiedziałam tylko w duchu: no dobrze, Panie Jezu, ja podjęłam decyzję, że chcę przystąpić do tego sakramentu, ale Ty dalej musisz mi pomóc, bo nie wiem, jak mam to zrobić, minęło przecież kilka lat.