[…] Gdyby wziąć pod uwagę przeciętność codzienności, kiedy życie wytraca energię i przybiera formy bardziej wątłe, i uznać bylejakość tego, co codzienne, to okazuje się, że sama w sobie ciąży ona ku dekadencji. Ukazuje się jako stopniowa utrata energii, a więc codzienna wędrówka ku śmierci, niesie bowiem z sobą pierwiastek zmęczenia, znużenia, osłabienia.
Codzienność narzuca ciążenie ku śmierci. Znaczy to, że człowiek poddany uciskowi codzienności dochodzi do punktu, w którym „chciałby umrzeć”. Rytm jednakowości bowiem przytłacza, budzi niepokój. A niepokój każe się z siebie wyzwalać, za wszelką cenę, tak że człowiek ma poczucie, że lepiej już skończyć ze sobą. Pragnie śmierci, wyzwolenia w unicestwieniu, które wreszcie przerwie krąg powtarzania tego, co identyczne. […]