Autor jest obecnie biskupem prawosławnym. Po studiach kinematografii, mimo dobrze zapowiadającej się kariery reżysera, przyjął chrzest i wstąpił do pskowsko-pieczerskiego monasteru. Pierwszy raz przybył tam zaraz po chrzcie, wiedziony radą chrzestnej – cerkiewnej sprzątaczki. Klasztor nie stawiał na przyciągnięcie za wszelką cenę nowych powołań. Wydaje się, że wręcz łamano wszystkie zasady marketingu. Autor swój pierwszy, kilkudniowy pobyt w klasztorze rozpoczął od czyszczenia kanalizacji. Potem było rąbanie i składowanie drewna, obrządzanie krów, sprzątanie obejścia. Zajęcia mało uduchowione, a jednak, gdy po 10 dniach wrócił do Moskwy i pracy w studiu filmowym,

nie umiał już funkcjonować w świecie, który znał do tej pory. Chciał wrócić do monasteru. „Co mnie tak pociągało do niego? Przede wszystkim – ludzie.” Zachwycają i podnoszą na duchu historie prostych mnichów i powiązanych z nimi wielkich biskupów, starych mniszek i ludzi świeckich. Ważne miejsce mają w książce tematy ufności w Bożą pomoc, posłuszeństwa, kształcenia ducha modlitwy i ascezy. Ta ostatnia jest papierkiem lakmusowym pozostałych, pokazuje, czy człowiek bardziej opie- ra się na Bogu, czy na możliwościach swoich i świata. Dotyczy to zwłaszcza duchownych. Sporo miejsca poświęca autor wadze posługi słowa i sakramentów, świetnie pokazując, jak kapłan może w rękach Bożych być narzędziem usprawniającym ludziom drogę do zbawienia. Archimandryta słusznie zauważa, że na postrzeganie przez większość ludzi sfery wiary ogromny wpływ ma świat mediów i kultury masowej, które nie są przychylne Bogu i stosując propagandowe chwyty, rozprzestrzeniają błędy. Autor nie chowa się jednak przed odpowiedzialnością i potrzebą wysiłku: „My, którzy jesteśmy powołani, żeby studiować i głosić Słowo Boże, jesteśmy niedbali i tchórzliwie milczymy!”. Podczas gdy wielu płaciło życiem za wiarę. Na przykład o. Jan przez rok był torturowany, a potem 8 lat spędził w ciężkich sowieckich więzieniach, a jednak uważał ten czas za najszczęśliwszy okres swego życia. Gdy wymęczonemu torturami ukazano współbrata, proboszcza, który go zadenuncjował, Jan powitał go serdecznie, na co ten zemdlał. O. Jan tłumaczył, że chrześcijanin nie powinien się martwić, czy ludzie go lubią i kochają. „Trzeba troszczyć się tylko o to, żebyśmy sami ich pokochali!” Miłość nierozerwalnie łączy się z pokorą, bez której sługa Boży nie pozna swego Pana „własnym doświadczeniem. I bezcelowo miną lata i dziesięciolecia. Karą będą najwyższe godności duchowne”. To pełna humoru i mądrości opowieść o ludzkiej słabości i Bożej łasce.

 

ank

Pastores poleca