(…) Z pewnością każda historia kapłańska jest inna, każda historia bycia powołanym i każda historia pielęgnowania powołania, bo jedno i drugie równie ważne. Może pierwsza gorliwość oddania siebie „na przepadłe” trwa wiele lat, dając poczucie sensu, spełnienia, czerpania z tego, że jest się oddanym, gotowym do rezygnacji z własnych planów aż po granicę własnej fizycznej czy psychicznej wytrzymałości. Może udaje się mieć taką zażyłość z Bogiem, że naśladowanie Jezusa w oddaniu siebie ludziom potrzebującym jest naturalne jak oddychanie.
Jest to stan prawdziwie „świętego nie-spokoju”. Po latach oddanej służby może się jednak okazać, że gorliwość się wypaliła i pozostaje tylko wierne, często mozolne spełnianie obowiązków stanu i podjętej pracy. Wypalenie bywa związane
z kolejnymi etapami życia, być może mniejszymi siłami, ale czasem z rutyną na przykład akcyjności przy jednoczesnym zaniedbaniu tak ważnej sfery życia, jak duchowość, relacje z rodziną czy przyjaźnie lub zwykła umiejętność odpoczynku i snu. Stan taki przychodzi jakby niepostrzeżenie, jeśli nie zwraca się uwagi na siebie, swoje zdrowie, na równowagę dawania i otrzymywania, bycie z ludźmi i bycie na pustyni. Często taki ksiądz oskarża się o to, że stracił świeżość wiary i posługi, gdy tymczasem otrzymuje sygnał ostrzegawczy, zachęcający do zdrowszego dbania o różne sfery życia, a więc do pewnego remanentu i korekty. Wówczas nowe siły duchowe oraz emocjonalne i fizyczne przyniosą nowe siły do służby, do pracy. W dynamice życia stale można doświadczać świeżości na inny sposób. (...)