Było to na pokładzie samolotu, w styczniu 2015 roku. Wracając z wizyty apostolskiej na Filipinach, papież Franciszek w toku odpowiedzi na jedno z pytań dziennikarskich powiedział nagle: „Zdolność do płaczu jest łaską, o którą musimy prosić. Jest taka piękna modlitwa w starym Mszale, o łaskę płaczu. (...) Przepiękna modlitwa!”.

Jest to kolekta ze Mszy noszącej przez wieki tytuł: „O uproszenie łez” (Pro petitione lacrimarum). Formularz ten znajdował się we wszystkich kolejnych wydaniach wzorcowych Mszału Rzymskiego – począwszy od pierwszego, które ogłosił w roku 1570 św. Pius V. Mszał „trydencki” powtarzał modlitwy za długą tradycją liturgii łacińskiej, zatem formularz „o uproszenie łez” – a z nim jego kolekta – ma o wiele dłuższą historię: idąc poprzez coraz starsze mszały i sakramentarze, dochodzimy do Liber sacramentorum doradcy Karola Wielkiego Alkuina (zm. 804), w którym to zbiorze formularzy mszalnych znajdujemy i nasz. Chodzi tu więc o modlitwę dość starą, choć na pewno młodszą od większości modlitw „starego Mszału”.

W obowiązującym dziś dla starszej formy rytu rzymskiego Mszale Rzymskim, ogłoszonym przez św. Jana XXIII w roku 1962, mamy niezmiennie i modlitwę, i formularz (choć zmieniła się nazwa: „o uproszenie skruchy serca”). Posoborowa reforma z 1969 roku odrzuciła zaś modlitwy, dlatego i używany teraz Mszał Rzymski dla diecezji polskich (1986) ich nie zna. Wróciły one jednak w trzeciej edycji typicznej Mszału św. Jana Pawła II w 2002 roku, tyle że wciąż nie mamy polskiej wersji tej księgi liturgicznej.

Mens concordet voci

Gdy kładę modlitwę świadomie na swe usta, wiem, że wchodzę w dzieło większe od swego serca, więc mogę oraz powinienem – jak polecał św. Benedykt w Regule – „serce uzgadniać z ustami”, nie odwrotnie. Chcę zrozumieć słowa, które wypowiadam lub słyszę, to znaczy chcę, by zstępowały do mego wnętrza i je porządkowały, uzdrawiały, ratowały. Zrozumienie modlitwy to właśnie wprowadzenie jej aż do serca, czyli do miejsca, gdzie rodzą się myśli i decyzje.

Tak może myśleć o modlitwie i dbać o nią każdy wierny chrześcijanin. Ale gdy tą modlitwą jest oracja mszalna, kolekta, wówczas jej przeznaczenie spełnia się w osobistym rozmyślaniu tylko po trosze, zaś najpełniej, gdy odmawia ją celebrans, wykonując swoją posługę w mocy Chrystusa-Głowy, z dłońmi wzniesionymi ku Bogu, stojąc zawsze na czele Ciała (nawet jeśli modlitwa odbywałaby się w ciszy i sine populo).

Jak Ciebie nazwać?

Modlitwa chce biec szybko do Boga, nie jest przemówieniem rozwlekanym przed ludźmi. Jest tak naprawdę kilkoma słowami, które da się zmieścić na małej kartce. Prośba ta jednak zawsze opatrzona jest dwiema solidnymi okładkami: pierwsza to wezwanie Tego, do kogo się modlimy, druga – powołanie się na pośrednictwo Chrystusa.

Nasza oracja nazywa najpierw Boga wszechmogącym, omnipotens. To nie zaskakuje: tak zaczyna się przeważająca część tradycyjnych kolekt rytu rzymskiego, a zawarte w nich prośby z reguły dotyczą spraw potężnych, wymagających wszechmocy, zwłaszcza gdy Bóg ukazuje swą wszechmoc najbardziej przez przebaczenie i zmiłowanie, parcendo maxime et miserando.

Modlitwy Kościoła lubią przypominać o wszechmocy Boga. A następnie często nazywają Go miłosiernym, misericors, zaś jeszcze częściej – wiecznym, sempiternus. Na tym tle nasza oracja jest zupełnie niezwykła. Mówi do Boga: mitissime! Jest to określenie zgoła niebywałe w języku uroczystych modlitw mszalnych rytu rzymskiego, użyte jeszcze tylko jeden raz – w kolekcie Mszy „o oddalenie złych myśli”. Mitissimus to najwyższy stopień od mitis. Ten łaciński przymiotnik spotykamy w Wulgacie. Gdy stosuje się go w Psalmie do samego Boga (Ps 85,5), nasz ks. Wujek podaje „cichy”, a współczesny polski przekład z Septuaginty ks. Remigiusza Popowskiego SDB – „łagodny”[1], jak podaje też w odniesieniu do samego Jezusa interlinearne grecko-polskie wydanie Nowego Testamentu[2].

Wezwanie „Wszechmogący i najłagodniejszy Boże!” jest też wyznaniem: wierzę w Boga wszechmogącego i najłagodniejszego. Wierzę, wierzymy w Ciebie, Boże – że wszystko możesz i że to wszystko, co możesz, czynisz najdelikatniej, bez zastępowania mocy rozgłosem, bez miażdżenia tego, co małe. Tak właśnie zwykłeś postępować Ty, Najcichszy, że nie krzyczysz ani nie podnosisz głosu, że nie skruszysz do końca nadłamanej trzciny ani nie zgasisz do reszty kopcącego knota, ale wydasz wyrok oparty na prawdzie, zapalisz światło i nie dasz się powstrzymać, aż ustanowisz swe prawo na ziemi. Na Twoim imieniu opieramy swe nadzieje.

„Wszechmogący” to słowo, które napawa mnie nadzieją, gdyż „mam obrońcę Boga”, na niedoścignionych wysokościach. Gdy zaś myślę, żeś „najłagodniejszy”, przychodzi do mnie inna nadzieja: że mogę iść za Tobą, jeśli za Najłagodniejszym podążę łagodny. Powiedziano w Kazaniu na Górze o szczęściu tego naśladowania: „Błogosławieni łagodni...”.

Woda ze skały

Wezwanie rozpoczynające orację jest ważne jak klucz otwierający bramę. Jednak modlitwa liturgiczna nie powstaje na zasadzie wyprowadzania przez nas pewnych nadziei tylko z tego, w jakiego Boga wierzymy i jak Go wzywamy; jest ona zawsze zakotwiczona w czymś, co już się stało mocą Bożą, z Bożej łaski. Dlatego tekst modlitwy liturgicznej potrzebuje anamnezy, czyli wydobycia z pamięci Kościoła wspomnienia dzieł Bożych. To te dzieła, a nie sama wiedza o doskonałości Boga, są wciąż rękojmią, że Bóg chce dla nas tego, o co Go teraz poprosimy. Ta anamneza, znajdująca się w samym sercu kolekty, jest owym dokonanym już kiedyś poruszeniem łaski, o której rozszerzenie teraz prosimy.

Nasza oracja mówi: „qui sitienti populo fontem viventis aquae de petra produxisti... – który dla spragnionego ludu wywiodłeś ze skały źródło wody żywej”. Z narracji Pięcioksięgu wynika, że Mojżesz trzykrotnie mierzył się z sytuacją braku wody w drodze Izraela do Ziemi Obiecanej. Raz, na początku drogi, w Merra (Wj 15,22-25), potem w Rafidin (Wj 17,1-7), a trzeci raz – już niedaleko wejścia do Kanaanu, w Kadesie (Lb 20,1-13). Tylko w Rafidin i Kadesie cud polegał na wyprowadzeniu źródła wody żywej ze skały, o czym wspomina nasza oracja.

Anamneza modlitewna mówi o „spragnionym ludzie”, sitiens populus. Pragnęli tego, co niezbędne do życia i czego im zabrakło. Z tego naturalnego pragnienia żywili jednak przekleństwo i skargę na Mojżesza. Byli wobec niego niesprawiedliwi i zaczepni, lżyli go. W tych scenach oglądamy Mojżesza jak kogoś z trudem już znoszącego swoje przewodnictwo. „Co ja mam zrobić z tym ludem? – woła do Boga. – Jeszcze trochę, a obrzucą mnie kamieniami” (Wj 17,4). Odpowiedzi Boga pomijają jednak głupotę zbuntowanego ludu, pomijają też udrękę krytykowanego przywódcy – zmierzają jedynie do tego, by napoić lud, dając przy tym znak swojej obecności i opieki. Jednak w Mojżeszu, wykonawcy cudów Bożych, powoli kończy się cierpliwość. Kiedy więc w Kadesie, podobnie jak wcześniej w Rafidin, otrzymuje od Boga instrukcję, jak wyprowadzić wodę ze skały, poprzedza cud Boży własnym przemówieniem do ludu: „Posłuchajcie mnie, buntownicy. Przecież nie możemy z tej skały wyprowadzić wody dla was!”. Dalej jednak czytamy, że Mojżesz uderza skałę dwa (!) razy, i woda wypływa. Ale to powtórzenie cudu z Rafidin zostało owiane goryczą, gdyż na końcu Bóg powiedział do Mojżesza i Aarona: „Nie okazaliście wiary, tak by oczom synów Izraela ukazać moją świętość, dlatego nie wy wprowadzicie to zgromadzenie do kraju, który im daję” (Lb 20,12).

Relacja wypadków w Kadesie nie jest zupełnie jasna – ale można zrozumieć, że grzech Mojżesza polegał na jakimś umniejszeniu daru, który otrzymał dla Izraela: zamiast być z całą prostotą wykonawcą dzieł Boga, ośmielił się prowadzić wobec ludu dywagacje o możliwości wyprowadzenia wody ze skały. Myślimy czasami, że Mojżesz zawiódł po prostu niepewnością co do możliwości cudu. Może jednak trudność polegała na czymś innym: nie na wątpliwości, czy cud nastąpi, lecz na braku nadziei, że cud ten da buntownikom coś więcej niż chwilowe zaspokojenie pragnienia? Po co więc się trudzić, po co cuda?

W życiu księdza widok twardej skały własnych obowiązków zostaje zasłonięty widokiem twardych serc. Po co więc jeszcze te kolejne godziny w konfesjonale? Po co w ogóle spowiadać i rozgrzeszać, rozgrzeszać, rozgrzeszać? Po co tyle Mszy świętych i stracone przez nie godziny? Po co tyle Komunii wkładanych do ust o zdradliwych językach? Po co ryzyko kapłańskiej wstrzemięźliwości i po co opowiadanie ludowi o postach? Po co studia teologiczne i po co przygotowywanie homilii? Po co i po co?

Wyjdziesz więc, księże, przed swe krnąbrne owce, i wygarniesz im za wszystko: że może myślą, że się będzie dla nich szukało gruszek na wierzbie? A potem wobec zgłupiałych rąbniesz laską w skałę – nie raz, dwa razy! I wody popłyną, niech sobie dla nich płyną: Ja ciebie rozgrzeszam... Oto ciało moje... Słowa Ewangelii...

Lecz to przecież tylko jedna strona tej smutnej tajemnicy. Z desperacji – rezygnacja. Znamy i tę twarz Mojżesza. Wspomina o tym Pan Jezus, gdy wyjaśnia faryzeuszom, dlaczego Mojżesz zezwolił Izraelitom na rozwody: „z powodu twardości serca waszego” (por. Mt 19,8; Mk 10,5).

Niech zatem przykazania Boże będą pewnym ideałem – ale nie będziemy wymagać ich przestrzegania? Znajdziemy sposoby, żebyśmy my nie musieli tego wymagać i żeby nasi wierni mieli mimo to spokój sumienia? Skapitulujemy?

Łagodność bez kapitulacji

Zatem słowa o „twardości serca” znajdują się w naszej modlitwie niezupełnie z zaskoczenia. Jest ciągłość między zwątpieniem Mojżesza przed wyprowadzeniem wody ze skały w Kadesie a jego kapitulacją wobec twardości serc żądających, by prawo Pańskie było „bardziej życiowe”, a w każdym razie bardziej wygodne dla tych, którzy „chcą pożyć”.

Mojżesz otrzymywał Boże wsparcie wobec braku wody na pustyni, lecz przegrał, „vir mitissimus super omnes homines – najłagodniejszy człowiek na świecie” (Lb 12,3), wobec twardości serca swego ludu.

Chrystus, prawdziwa skała dająca wodę żywą, odwraca ten układ spraw: daje swoim wybranym moc, by stawali wobec twardości serc, a niekoniecznie wobec twardości skał. Dlatego w naszej oracji przechodzimy od anamnezy cudu wody na pustyni do prośby: „educ de cordis nostri duritia lacrimas compunctionis – wyprowadź z twardości naszych serc łzy skruchy”. Modlitwa mówi: „educ – wyprowadź”, ale proszący powinien wiedzieć, że – jak Mojżesz – będzie miał zapewne udział, niełatwy, w dziele Bożym, o którego spełnienie prosi: jak Bóg wyprowadził wodę ze skały poprzez działanie Mojżesza, w którym sprawdzała się jego wierność, tak prośba o doprowadzenie serc do nawrócenia może będzie spełniona działaniem proszącego, takim, w którym ma się wyrazić jego wierność.

Łzy niezbędne jak kaszel

Po co jednak prosić o łzy? Bywa, że są one tylko zewnętrznym przejawem – tego, co dzieje się wewnątrz i jest ważniejsze: smutku lub wzruszenia. Gorzej, jeśli są przejawem zastępującym to, co wewnątrz: roni się łzy „dla ludzi”, wewnątrz pozostając zimnym i niewzruszonym.

A jednak łzy bywają nie tylko przejawem, bywają też środkiem. Bywa więc, że to łzy otwierają serce człowieka, jego umysł i wolę, sumienie – gdy jest ono jakby zaciśnięta pięść. Kiedy bowiem w sercu jest trochę bólu, człowiek gotów jest zapłakać, lecz nie musi. Gdy zaś ból wewnątrz jest naprawdę duży, człowiek nie potrafi płakać, choćby i zechciał. Wtedy łzy są łaską.

O taką łaskę prosi nasza modlitwa: o łzy skruchy, lacrimae compunctionis. Czytamy u proroka Ezechiela o losie ludzi, którzy za karę zostali pozbawieni łez, płaczu i lamentu: „Stępiejecie z bólu z powodu swoich nieprawości, będziecie próbowali pocieszać się...” (Ez 24,23). Inne tłumaczenie mówi też dosadnie: „Będziecie schnąć”.

Łzy nawrócenia są jak kaszel dla człowieka z płucami zajętymi przez chorobową wydzielinę: próbujemy wywołać kaszel, żeby wyrzucił ją z siebie. Łzy nawrócenia rozpuszczają i wyrzucają na zewnątrz zaskorupiałe złości. Serce poruszone do nawrócenia woła w Lamentacjach: „O mury Syjonu, dniem i nocą toczcie łez potoki! (...) wylej swe serce jak wodę przed obliczem Pana” (Lm 2,18.19). Oto zmieniają się strony i działania: kiedyś skała uderzona z woli Bożej drzewem wylewała wodę przed ludem, teraz serce ludzkie wylewa łzy swej skruchy przed Bogiem.

Płakać, aby już nie płakać

Mówimy najpierw: „ut peccata nostra plangere valeamus – abyśmy mogli opłakiwać nasze grzechy”. Dar łez pozwala opłakiwać.

Chodzi nie tylko o wspomniane wyżej prawidłowości psychologiczno-moralne, ale i o wnoszoną jedynie przez łaskę Bożą zdolność szczerego opłakiwania grzechu, i to nawet wtedy, gdy nie zdążył on jeszcze – lub w ogóle w tym życiu – przynieść skutków bolesnych materialnie czy zmysłowo. Prosimy więc o płacz, który nie powstaje z bólu fizycznego lub z uczucia, ale z żalu za grzechy, ze skruchy.

W oracji mówimy: ut plangere valeamus, gdyż należycie opłakiwać grzechy trzeba umieć, i jest to już dar łaski dla grzesznika. Kapłani Chrystusa, słudzy pokuty, są powołani do tego, by utrzymać to opłakiwanie na właściwym tonie duchowym, a wypędzać z niego wszystkie fałsze; to oni „umieją jęczeć”, sciunt plangere. Każdy celebrans, jeśli używa pokutnych pieśni Boga i Kościoła, staje się naprawdę jak ów „rolnik wezwany do żałoby i lamentu i do grona tych, którzy są biegli w bolesnych zawodzeniach” (por. Am 5,16).

A dalej wysuwa się z wnętrza tego opłakiwania grzechów cel dalszy, właściwy: „remissionemque eorum, te miserante, mereamur accipere – i abyśmy, z Twego zmiłowania, zasłużyli na otrzymanie ich odpuszczenia”. Dopiero tu dochodzimy do właściwego spełnienia: łzy są środkiem, opłakiwanie – pierwszym efektem, a odpuszczenie – spełnieniem. Człowiek wychodzi z pieczary swoich złudzeń na wolność. Syn marnotrawny porzuca swe fałszywe ambicje i wraca do domu. Człowiek po wielu wędrówkach wchodzi do swego serca, zajętego do tej pory przez żądze, jak Itaka przez zalotników, zanim król zapanował znowu nad swym królestwem.

Powiedział Pan Samarytance przy studni: „Każdy pijący z wody tej pragnąć będzie znowu. Który zaś wypije z wody, którą ja dam mu, nie będzie pragnął na wieki, ale woda, którą dam mu, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej na życie wieczne” (J 4,13-14).

I tak wciąż domyka się na naszych oczach historia „ludu spragnionego” i „źródła wody żywej”, aż się czasy skończą. Mówi Pan w Apokalipsie: „Ja pragnącemu dam ze źródła wody życia darmo. (...) A tchórzliwym, i niewierzącym, i czyniącym obrzydliwości, i mordercom, i rozpustnym, i czarodziejom, i bałwochwalcom, i wszelkim kłamcom: udział ich w jeziorze palącym się ogniem i siarką” (Ap 21,6.8).

 

PAWEŁ MILCAREK (ur. 1966), filozof, historyk, publicysta, założyciel i redaktor naczelny pisma „Christianitas”. Opublikował m.in. książki: Jerzy Popiełuszko kapłan miłości i Polska chrześcijańska. Kamienie milowe.

 

[1] Cytaty ze Starego Testamentu za: Septuaginta, tłum. ks. R. Popowski SDB, Oficyna Wydawnicza „Vocatio”, Warszawa 2013.

[2] Cytaty nowotestamentalne za: Grecko-polski Nowy Testament, tłum. ks. R. Popowski SDB, M. Wojciechowski, Oficyna Wydawnicza „Vocatio”, Warszawa 2014.

Pastores poleca