(…)Co stoi u podstaw tej narastającej lub odnowionej rezerwy Kościoła wobec powierzania dzieciom publicznej lektury słowa Bożego w liturgii? Z pewnością fakt, że Kościół po reformie nabrał nowego spojrzenia na teksty biblijne, a studia liturgiczne wykazały, jak doniosłą teologiczną rolę ma proklamacja słowa Bożego we Mszy świętej. Dodam jeszcze własną refleksję, związaną poniekąd z mentalnością wiecową i koncertową, o których wspomniałem przy problemie modlitwy powszechnej. Dziecko, które zostało wyznaczone do czytania słowa Bożego, jest postawione w sytuacji, w której i ono, i jego bliscy, mimo najlepszych chęci, narażą się na myślenie w kategoriach występu teatralnego. Znowu następuje zakłócenie komunikacyjne, przemawiający Bóg zostaje zepchnięty na drugi plan, bo pierwszy zajmuje mniej lub bardziej urocze dziecko, które mniej lub bardziej przerażone próbuje przebić się przez groźne rafy obcych sobie słów, nawet nie marząc o duchowej jedności z czytanym tekstem, a co najwyżej odnosząc sukces recytatorski. Dziecko wyznaczone do publicznego czytania słowa Bożego jest postawione w sytuacji, z którą z natury nie jest w stanie się zmierzyć. Bycie dzieckiem to przecież w naturalny sposób słuchanie dorosłych, którzy poprzez piękną lekturę wprowadzają je poprzez słowa w świat wyobraźni, w świat bajek, w świat opowieści, a w przypadku lektury biblijnej – w świat działania Bożego. (…)