Każde z błogosławieństw to krzyczący paradoks. Ci, których mądrość tego świata uważa za najmniej błogosławionych, okazują się najbardziej błogosławieni, i na odwrót. Pozornie przegrani są prawdziwymi zwycięzcami, a pozorni zwycięzcy – prawdziwymi przegranymi. Porażający kontrast dzieli pozory od rzeczywistości. Nie ma człowieka, którego duch nie zachwiałby się pod wpływem błogosławieństw, chyba że nic nie jest go w stanie obudzić z wygodnej drzemki. Kaznodzieje i katecheci mają skłonność do łagodzenia ich ostrości i wspierania zachwianego nastroju dla dobrego samopoczucia i akceptacji słuchaczy – czego Jezus nigdy nie czynił. Prawdę mówiąc, raczej postępował wręcz odwrotnie: nadawał swojemu nauczaniu ton jak najbardziej bezkompromisowy, żeby wyraźnie oddzielić owce od kozłów.
Wielu głosicieli stara się przedstawić chrześcijaństwo w ogóle, a błogosławieństwa w szczególności w taki sposób, żeby świat mógł je zaakceptować – akceptacja to kluczowe pojęcie współczesnej etyki. (…)