(…)Ks. Józef Krawiec (rocznik święceń 1990), kapłan diecezji opolskiej. Na pierwszej parafii w Kluczborku jako wikariusz został kapelanem tamtejszego więzienia. „Ja pochodzę z wioski i myślałem, że po prostu zostanę proboszczem na wsi, będę zwykłym duszpasterzem” – mówi. Notabene, kiedy ks. Józef otrzymywał święcenia, jego brat, Krystian, od dwóch lat był już proboszczem wiejskiej parafii Jaryszów. Ludzie pochodzący z Żędowic uchodzą za upartych, twardych, nawet hardych, z charakterem. I to by się zgadzało: duchowni, którzy stąd pochodzą, to doprawdy oryginalne, wyraziste postacie. Ks. Żyłka – krajowy kapelan hodowców gołębi, sam hodowca i laureat olimpiad „gołębiarskich”, ks. Kostorz – przyjaciel Kuby Błaszczykowskiego, fan Borussii, który na trybunach w Dortmundzie modli się za swoją drużynę (i ponoć wymodlił jej sławne zwycięstwo z Realem Madryt w ostatnich minutach...). I na doskonały dodatek dwie małe siostry Jezusa, naśladowniczki Karola de Foucauld: Krysia i Gabriela. „Bóg dał mi taką rodzinę, że wszystko było jak poezja. Dla mnie więzienie, bezdomność to była zupełna abstrakcja. Na przykład to, że człowiek wychodzi z więzienia i nie ma dokąd pójść, było dla mnie nie do pojęcia. Wszyscy, których znałem, nawet ci, co o 22-ej wychodzili z knajpy, mieli swój azymut, mieli dokąd pójść” – mówi ks. Krawiec. Dlaczego taki ksiądz, z tradycyjnej śląskiej rodziny i parafii, dla którego ideałem był św. Jan Maria Vianney, trafił między więźniów, bezdomnych, wyrzutków? A nie tylko trafił, ale z nimi żyje? „Ja sobie tego nie wymyśliłem. Nie mam wątpliwości, że jestem w «Barce» czy w kryminale, bo taki jest pomysł Pana Boga” – mówi ks. Józef.
Gdybym go nie znał od lat, to może bym pomyślał, że to taka księżowska gadka, że inaczej nie wypada powiedzieć. Ale tak nie pomyślałem. Panem Bogiem on sobie gęby nie wyciera. (…)