Kiedy czytam tę książkę, uświadamiam sobie, że między modlitwą tego dominikanina a moją modlitwą jest odległość ogromna, a ta książka wcale jej nie pomniejszy. I cieszę się, że tak jest. Bo tam, dokąd zmierzamy, przygotowano wiele mieszkań. Z pewnością też wśród bezdroży świata wytyczono wiele ścieżek idących wzwyż. Wyrazisty i gorący opis czyjegoś życia w modlitwie nie może być wzorem do kaligraficznego powielania. Może za to być światłem, w którym zobaczy się ostro zakręty i wyboje własnej ścieżki. Modlitwa jest i będzie problemem, póki jesteśmy w drodze. Autor zwierza się już na wstępie, że dla niego problemem są książki o modlitwie, nawet te pisane przez mistyków: „Mistycy są zdecydowanie ciekawsi, kiedy mówią o sobie, dzielą się doświadczeniem, a nie wtedy, kiedy próbują z tego doświadczenia konstruować teorię, wyciągnąć wnioski, formułować metody i zasady życia duchowego – wówczas ich słowa jakoś tracą dla mnie moc”. Po tym zastrzeżeniu czytelnik spodziewa się, że autor opowie o sobie, zastawi stół pożywnymi przykładami z życia, konkretami sytuacji. Tak, dostajemy to wszystko. Co więcej, dostajemy to w ważnej chwili, dostajemy, gdy potrzebne. Historyczny kontekst mojej lektury to nie tylko Polska z nową ekipą u steru rządów, nie tylko Europa zagrożona pełzającymi wojnami na Południu i Wschodzie, bezradna wobec tłumu przychodzącego z odległej kulturowo cywilizacji i tradycji religijnej. To także Kościół w Polsce wkraczający w rok jubileuszu 1050 lat po chrzcie Polski, także Zakon Kaznodziejski w jubileuszu 800-lecia, także Kościół powszechny w Roku Miłosierdzia. Gdy człowiek chce w modlitwie znaleźć odpowiedź na pytanie, czego chce ode mnie Bóg właśnie teraz, pomocą i wsparciem staje się spotkanie z modlącym się dominikaninem, człowiekiem próbującym odczytać skierowane ku sobie – również dziś, teraz – wezwanie. Jego główna i uniwersalna rada to stwierdzenie: „Chodzi o prostą i stałą obecność Boga w naszym życiu (...), to jest po prostu część życia: nic więcej i aż tyle”. Nie trzeba więc dodawać modlitwy do życia, to nie ornament poprawiający wygląd ani uzupełniająca posiłek pastylka witaminy. To życie z dostępem do Boga. Jeśli tak, to najcenniejszy w tej książce jest wpleciony we wspomnienia i anegdoty jednoznaczny i klarowny wykład teologii. Kim jest Ten, do którego mamy mieć dostęp minuta po minucie, rok po roku, świątek i piątek? Bóg w przekazie o. Krupy to Ktoś niezmienny, niepotrzebujący naszej modlitwy. „On chce dla nas dobra, a tym dobrem jest On sam. (...) On jest moim Panem, a ja jestem Jego poddanym.” Z tych prawd wywodzi się to, czego dowiadujemy się w tej książce o modlitwach niewysłuchanych, o cudach, ascezie, roli rozumu i logiki, pokorze i odwadze w modlitwie. W tym duchu o. Krupa daje nam sposób na rozproszenia. Swój sposób. W tym duchu daje ocenę spontaniczności modlitwy. Swoją ocenę. A przyjmujemy to łatwo, bo język jest żywy i prosty, a tłem, układem odniesienia, jest życie własne autora i jego osobiste doświadczenie powołania, jego postrzeganie chrześcijaństwa.
pw