(…) Choć widzialne granice Kościoła nie zawsze odzwierciedlają te niewidzialne, to Kościół w imię widzialnej wspólnoty ponosi konsekwencje grzechów tych, którzy duchowo zerwali już z nim wewnętrzną więź. Kościół w Rwandzie po ludobójstwie z 1994 roku jest tego przykładem i przeżywa czas odbudowywania zerwanej przez grzech jedności. Zimni purytanie żądaliby jedynie sprawiedliwości, oczyszczenia Kościoła ze wstydliwych elementów i zatrzaśnięcia drzwi raz na zawsze przed uwikłanymi w ludobójstwo, laksyści zaś zbanalizowaliby odpowiedzialność za rzeczywiste winy i wytłumaczyli problem „łatwym miłosierdziem”. Ta rwandyjska historia odbudowywania jedności Kościoła przypomina nieco inną, również afrykańską, z początków życia Kościoła w Kartaginie. Św. Cyprian, biskup Kartaginy, który sam przy pierwszym prześladowaniu uciekł, by się uratować, po powrocie do diecezji stanął przed problemem masowego pójścia chrześcijan na ugodę z idolatrycznymi wymogami rzymskich rządów. Ci, którzy podpisali lojalnościowe dokumenty lub składali ofiary bóstwom, zdradzili Chrystusa. Cyprian stanął w ogniu sporu o ich powrót na łono Kościoła. Wymagając skruchy, przeciwstawił się laksystom, obiecując zaś przebaczenie, naraził się purytanom. „Nie możemy ukrywać prawdy” – nawoływał w dziełku O upadłych. „Nie bądźcie bardziej miłosierni niż sam Bóg” – dodawał. „Skoro Bóg domaga się skruchy nad grzechem, Kościół nie może tego zlekceważyć” – przekonywał, nawiązując do praktyki wprowadzania „upadłych” do jedności sakramentalnej przez znajomości z męczennikami. „Zasługa przyjaciela nie może zastąpić skruchy nad osobistym grzechem” – zaznaczał. Po lekturze tekstów Cypriana przypomniały mi się słowa biskupów rwandyjskich z listu pasterskiego, gdzie w kontekście wyznania prawdy o grzechu biskupi, oprócz wyraźnego potępienia aktów morderstw dokonanych przez katolików, dotknęli również problemu przedstawicieli Kościoła, którzy w czasie rzezi nie okazali się heroiczni czy wystarczająco odważni, by stać się przykładnymi pasterzami wobec ludzi szukających u nich pomocy. Biskupi wyznali, że pośród przedstawicieli duchowieństwa byli tacy, którzy ze strachu woleli ratować siebie aniżeli ludzi im powierzonych. Widząc konsekwencje takiej postawy, stwierdzili, że spowodowało to zakwestionowanie przez wielu wierzących moralnego autorytetu Kościoła i ważności jego nauczania. (…)