GRZEGORZ GÓRNY
25 lipca 1968 roku okazał się przełomowym dniem pontyfikatu Pawła VI. Właśnie wtedy Papież wydał długo oczekiwaną encyklikę „Humanae vitae”. Do tamtego momentu cieszył się sympatią światowych mediów, które chwaliły go za reformatorski zapał, ekumeniczne gesty i demokratyczne sympatie. Uznanie ośrodków opiniotwórczych zdobył wieloma znaczącymi czynami. Na przykład jako pierwszy od wieków papież zrezygnował z noszenia tiary, czyli symbolu władzy świeckiej. Albo wymusił na frankistowskiej Hiszpanii przyjęcie ustawy o wolności religijnej, przez co kraj ten przestał być katolickim państwem wyznaniowym. W ciągu jednego dnia wszystko się jednak zmieniło. Nagle Papież przestał być przedstawiany w mediach jako światły i postępowy przywódca, a zaczął być ukazywany jako zacofany, anachroniczny starzec, nierozumiejący współczesnych czasów i broniący ludziom prawa do szczęścia. Stało się to za sprawą jednego tekstu – encykliki „Humanae vitae”, w której Paweł VI przypomniał wielowiekowe nauczanie Kościoła na temat małżeństwa i rodzicielstwa. Opowiedział się w niej między innymi przeciwko sztucznym metodom regulacji poczęć. Choć kwestia ta zajmowała w całym dokumencie miejsce marginalne, to jednak właśnie ona zdominowała wielką debatę, jaka przetoczyła się wówczas przez światowe media. Wyłączny sens tej wielowątkowej encykliki sprowadzono do jednego zdania: „Kościół zakazuje antykoncepcji”. Na Papieża posypały się gromy w mediach świeckich, zwłaszcza tych zdominowanych przez publicystów o sympatiach lewicowych lub liberalnych. (...)