Jeśli biskupowi zabraknie męstwa...
Z BP. JÓZEFEM GUZDKIEM, biskupem polowym Wojska Polskiego, rozmawia Anna Foltańska
Jakie formy biskupiego działania sprzyjają szczerości i więzi z prezbiterami? I jakie postawy prezbiterów pomagają biskupowi w pielęgnowaniu więzi z nimi?
Przede wszystkim radością biskupa jest to, że ma współpracowników, których może posyłać do powierzonych mu żołnierzy i ich rodzin, funkcjonariuszy wielu służb mundurowych oraz kombatantów i weteranów. Radością jest twórcze dzielenie z nimi daru Chrystusowego kapłaństwa. Dopiero w tym kontekście można rozmawiać o warunkach owocnej współpracy biskupa i księży, o ich wzajemnym wsparciu i szczerym dialogu.
Szczerość biskupa wyzwala szczerość prezbiterów. I odwrotnie, szczerość prezbiterów ułatwia szczerość biskupowi. Liderem szczerości powinien być jednak zawsze biskup. By taka relacja mogła zaistnieć, potrzebne są pewne narzędzia.
Po pierwsze, łatwość dostępu do biskupa. Jeszcze jako biskup pomocniczy w Krakowie udostępniłem numer mojego telefonu komórkowego, aby każdy ksiądz mógł do mnie zadzwonić. Podobnie jest teraz. Dlaczego to jest takie ważne? Chodzi o to, żeby ksiądz miał bezpośredni dostęp do swojego biskupa. Wykluczam w ten sposób próbę blokowania bądź utrudniania bezpośredniego kontaktu. Jeśli jestem zajęty i telefonu nie odbiorę, to zawsze do poszukującego mnie księdza oddzwaniam. Zawsze! Daję sobie na to czas do godziny 22.00. Nie zdarzyło mi się, żebym nie oddzwonił.
Po drugie, sprawiedliwe traktowanie księży, czyli wszystkich jednakowo, bez względu na to, czy ktoś jest pułkownikiem lub podporucznikiem, prałatem, czy też nie ma żadnych tytułów kościelnych. Tę postawę muszą potwierdzać fakty! Może się czasami zdarzyć, że nawet w najlepiej funkcjonującej kurii znajdzie się jakiś niezdrowo ambitny urzędnik, który dosłownie „na wejściu” daje jasno do zrozumienia: „Pomóc to ja księdzu nie pomogę, ale zaszkodzić mogę...”. Jednak niezależny od innych w swym myśleniu i działaniu biskup, mający bezpośredni kontakt z księżmi, poradzi sobie i w takiej sytuacji.
Po trzecie, biskup musi dać jasny sygnał: czego oczekuje od księży, jakich postaw – winien jasno sprecyzować plan duszpasterski i związane z nim wymagania. Już na pierwszym spotkaniu z księżmi ordynariatu wyraźnie powiedziałem, że podstawowym przymiotem księdza, warunkiem owocnego pełnienia posługi jest jego wiara oraz zdolność do poświęcenia. Ksiądz powinien być dyspozycyjny i otwarty; powinien „duszę dać”, a nie pracować od... do... Na drzwiach kancelarii powinna być wywieszka: „Proszę mi przeszkadzać”.
Po czwarte, istotna jest również umiejętność słuchania. Nie nadaje się do rządzenia ten, kto nie potrafi słuchać. Znana jest anegdota, jak to jedna z kobiet chciała rozmawiać z cesarzem i ciągle słyszała w odpowiedzi: „Nie mam czasu, nie mam czasu...”. W pewnym momencie przełamała kordon chroniący cesarza i kiedy znów usłyszała: „Nie mam czasu”, powiedziała: „To się nie nadajesz do pełnienia swojej funkcji”. Biskup musi mieć czas, aby spotkać się z księdzem, wysłuchać go, wspólnie rozeznać sytuację, podpowiedzieć mu ewangeliczne rozwiązanie.
Rozróżniam grzech od grzesznika. Czego więc nie toleruję? Zła! Stąd zero tolerancji dla pedofilii, zachowań homoseksualnych, uzależnienia od alkoholu, podwójnego życia i braku zaangażowania w pracę duszpasterską. Równocześnie jasno zapowiedziałem, że pomogę każdemu księdzu, który będzie chciał zerwać ze złem i potwierdzi tę deklarację nawróceniem.
Księża w ordynariacie polowym wiedzą, jakie są moje wymagania. Myślę, że to pomaga i biskupowi, i prezbiterom. Zakładam dobrą wolę każdego, ale to moje dyspozycje i zachowania powinny uruchomić dobrą wolę i szczerość kapłana. Z doświadczenia wiem, że uruchamiają.
W jednym z wywiadów, w kontekście sprawy legionowskiej, Ksiądz Biskup wspomniał o spotkaniu z księżmi, podczas którego zadekretował zero tolerancji dla pedofilii i gdzie poprosił o zgłaszanie się kapelanów, którzy dopuścili się takich zachowań. Ksiądz Biskup liczył na to, że ktoś przyjdzie i o tym wprost powie? A jeśli pedofil uznał rzecz za załatwioną, bo przecież wyznał swój czyn w konfesjonale?
Proszę zauważyć, że często zagubione są proporcje w ocenie trudnych zagadnień. Znakomita większość kapłanów to ludzie prawi, wierzący, gorliwi. Na każdym spotkaniu dziękuję księżom, jako moim pierwszym i najważniejszym współpracownikom, bo to oni są na pierwszej linii duszpasterskiego frontu. Ale powiedziałem im także, że nie postawię na szali wszystkich uczciwych księży diecezji polowej i jednego, który może zniszczyć dobre imię ordynariatu oraz bardzo zaszkodzić Kościołowi.
Przestępstwo, o które Pani pyta, ma dwa wymiary: jest wymiar konfesjonału, nawrócenia i miłosierdzia, oraz wymiar prawnokarny. Co więcej, te problemy nie podlegają bezpośrednio mojej jurysdykcji: Stolica Apostolska zastrzegła je sobie. Poza tym życie wyraźnie mi podpowiada, że takie sprawy, jeśli nie dziś, to jutro, za rok, za 5, 10 czy 20 i więcej lat, ujrzą światło dzienne. Czyny pedofilskie powodują tak straszne zranienia, że człowiek skrzywdzony nie potrafi sam unieść tego ciężaru, ale będzie się domagał sprawiedliwości. Moje stanowisko w tej sprawie przedstawiłem podczas pierwszych spotkań z kapelanami również po to, żeby mieć czyste sumienie, aby uniknąć zaniedbania, które wiąże się z moralną odpowiedzialnością. Jestem szczery i domagam się szczerości.
Księża biskupi jeszcze do niedawna podchodzili różnie do kwestii przepraszania bądź nie w imieniu Kościoła za winy konkretnego księdza. Dlaczego Ksiądz Biskup w tej sytuacji powiedział: „Bardzo przepraszam”?
Moją wewnętrzną potrzebą było wypowiedzenie tych słów, gdyż mam świadomość, jak ogromną krzywdę wyrządza się dziecku, osobie niepełnoletniej, jak straszliwe spustoszenie, w wielu wymiarach, powodują czyny pedofila. Wykorzystanie seksualne jest wielkim złem. Konieczne są zatem i pomoc, i przeproszenie.
Jak działać w sytuacjach kryzysowych? Czym kierował się Ksiądz Biskup, reagując tak a nie inaczej na ujawnienie sprawy księdza z Legionowa?
O złym postępowaniu ks. Jacka S. dowiedziałem się po jego aresztowaniu. Każdy biskup powinien kierować się jasnymi zasadami w sytuacji kryzysowej. Po pierwsze, przedstawiać jedną, prawdziwą wersję wydarzeń, nie uciekać w żadne kluczenie. Po drugie, z życzliwością rozmawiać z dziennikarzami. Po trzecie, zawsze ukazywać etapy podjętych działań – to nie mogą być słowa stanowiące „zasłonę”, ale bardzo konkretne działania. Kiedy miał się rozpocząć proces Jacka S., pojawił się artykuł w prasie, a po nim zaczęło się oblężenie ordynariatu: jeden, drugi, trzeci, kolejny dziennikarz, kamery w Legionowie... Minęło kilka godzin, gdy powiedziałem: stop, jutro o 12.00 konferencja prasowa. Nikt się nie spodziewał, że sam na nią przyjdę. Konferencja trwała 21 minut. Poinformowałem, po pierwsze, o pouczeniu księży w styczniu 2011 roku o tym, by zgłosili się do mnie, jeśli coś mają na sumieniu, wówczas sprawę skierujemy do oceny Stolicy Apostolskiej. Po drugie, w czerwcu 2011 roku, podczas odprawy dla kapelanów, jeszcze raz zabrałem głos w tej materii, a kanclerz wygłosił wykład na temat procedur oraz konsekwencji tego rodzaju przestępstwa. Podałem również do wiadomości, jakie konkretne działania zostały podjęte. Kiedy dowiedziałem się o aresztowaniu w dniu 12 stycznia 2012 roku Jacka S., nie upłynęła doba, jak został zawieszony we wszelkich czynnościach kapłańskich; w niecałe trzy tygodnie po wstępnej procedurze rozeznania o sprawie została powiadomiona Kongregacja Nauki Wiary; Jacek S. został też zwolniony z wojska. Zaoferowałem pomoc psychologiczną dla ofiar, z której można wciąż korzystać. Podjąłem pełną współpracę z wymiarem sprawiedliwości. Po wspomnianej konferencji prasowej żaden dziennikarz już się nie zgłosił, o nic nie pytał. Tylko absolutna szczerość jest dobrym rozwiązaniem w tej materii.
Sprawę oceniono jako załatwioną modelowo: kompetentnie, szybko...
Ale na taką ocenę pracowaliśmy prawie dwa lata. Wykonaliśmy przez ten czas olbrzymią pracę. Dlatego też na konferencji wraz z moimi współpracownikami mogłem zdać sprawę z podjętych konkretnych działań.
Czy Ksiądz Biskup wcześniej nic o sprawie Jacka S. nie wiedział? Nie dochodziły żadne wiadomości?
Nigdy o niczym nie słyszałem. Jeśli takie złe rzeczy się dzieją, to zwykle ktoś przymyka na nie oko. I dlatego nurtuje mnie pytanie: kto w tym przypadku je przymknął?
Dlaczego Ksiądz Biskup pojechał później do parafii garnizonowej w Legionowie, i to na cały dzień?
Biskupowi nie może zabraknąć męstwa. Nie wolno mu też odwracać się od prawdy i lękać się spotkania z niewygodnymi pytaniami. Nie może też pozostawić bez wsparcia zranionego człowieka lub poranionej wspólnoty. Te wskazania zawarte w książce Wstańcie, chodźmy! Jana Pawła II mocno sobie wziąłem do serca, gdy przygotowywałem się do święceń biskupich w czasie rekolekcji w Tyńcu. To one stanęły u początku wielu moich reakcji, również w tej materii.
Myślę, że to po prostu jest we mnie. Przecież męstwa potrzeba matce, ojcu, nauczycielowi i księdzu, żeby nie przymykać oczu na zło, ale w miarę szybko zareagować.
Pojechałem do Legionowa również dlatego, żeby być blisko poranionej wspólnoty, porozmawiać z tymi, którzy tego pragnęli.
Była to potrzeba serca, ale jednocześnie wypełniłem mój obowiązek jako biskupa, żeby stanąć oko w oko z obolałą wspólnotą. Wielu ludzi bardzo mocno przeżywało to, co się zdarzyło. Biskup nie może się lękać, musi iść w sam środek problemów.
Spędziłem w legionowskiej parafii cały dzień – od 8.00 do 20.00. Na wszystkich Mszach świętych wygłosiłem homilie, trzy z nich celebrowałem. W homilii odniosłem się do czytanej w tę niedzielę Ewangelii – nie mówiłem o pedofilii. Podjąłem problem wiary oraz troski o jej rozwój. Wskazałem też na dramatyczne skutki zgorszenia. Owszem, „wiara jest z tego, co się słyszy”, czyli z głoszonego Słowa, ale jest również z tego, co się widzi, czyli ze świadectwa chrześcijańskiego życia. W przypadku zaistnienia zgorszenia najlepszym lekarstwem jest prawda: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,32). Podczas Mszy z udziałem dzieci prowadziłem homilię dialogowaną. Dziewczynka z III może IV klasy szkoły podstawowej powiedziała wtedy, że „lepsza jest gorzka prawda niż słodkie kłamstwo”. Czyli – w sytuacji, gdy stanie się coś złego, trzeba powiedzieć prawdę. To buduje wspólnotę.
Pobyt w Legionowie był dla mnie niezwykle ważny. Od tej wspólnoty, od ludzi Kościoła, ludzi wiary, otrzymałem potem wiele e-maili i telefonów – także od tych, którzy po prostu zajrzeli na stronę KAI i dowiedzieli się, że do takiego spotkania doszło. Odzew tej wizyty był bardzo pozytywny. Tak trzeba było postąpić.
Postawienie i pozostawienie tak dramatycznego wydarzenia na płaszczyźnie oficjalności, przy zachowaniu sporego dystansu może w tym momencie po prostu bardzo boleć...
Takie sprawy nie rozwiązują się same, z ludźmi trzeba po prostu być. Konferencja odbyła się w czwartek, 3 października 2013 roku, a w niedzielę 6 października byłem w Legionowie. W sobotę około godziny 20.00 zadzwoniłem do proboszcza, informując go, że chcę spędzić całą niedzielę w parafii. Ot, tak po prostu, bez przygotowania, bez jakiegoś „halo”. Ludzie byli bardzo wdzięczni za tę obecność. To było widać na ich twarzach. Byli wdzięczni za wsparcie i obecność w chwili, kiedy zmagali się z trudnym problemem. Spotkałem się też z radą parafialną, czyli z tymi, którzy czują się współodpowiedzialni za tę parafię. Przez cały dzień był tam również do dyspozycji notariusz naszej kurii.
Czy Ksiądz Biskup czuje się jakoś odpowiedzialny za księdza, który już nie jest księdzem? Czy też wraz z przeniesieniem go do stanu świeckiego ta odpowiedzialność się kończy?
Byłemu już księdzu Jackowi współczuję. Kiedy dowiedziałem się o jego aresztowaniu, większość nocy spędziłem w kaplicy, na modlitwie. Myślałem, że ja jestem tu, a on tam w więzieniu. Postrzegam go jako zagubionego człowieka, uwikłanego w zło. To, co się stało, to wielki dramat! Zastanawiam się, kto zawinił, kiedy, na jakim etapie, jakie błędy zostały popełnione.
Jacka S. wspieram modlitwą i proszę dla niego o łaskę nawrócenia i pojednania z Bogiem. Oby w trakcie odbywania kary przejrzał...
Gdy pytamy o priorytety stałej formacji kapłańskiej, właściwie odpowiedź jest wciąż ta sama: osobista, głęboka więź z Jezusem. Jak Ksiądz Biskup do tego by się odniósł, czerpiąc ze swoich doświadczeń jako formator, ale również jako podmiot tej formacji?
Zasadniczym warunkiem duchowego rozwoju kapłana jest umiłowanie ołtarza. W diecezji polowej księża nie zawsze mają ołtarz. Tak jest, gdy pełnią duszpasterską posługę w „zielonych” garnizonach. Dlatego pierwszym postulatem w rozmowach z przedstawicielami MON jest troska o to, aby kapelan miał do dyspozycji kaplicę, a w niej ołtarz. Ksiądz musi mieć ołtarz, na którym codziennie sprawuje Eucharystię, i musi go umiłować. Podobnie jak dla pełnienia misji żołnierza niezbędne są: uzbrojenie i umundurowanie, zaopatrzenie w żywność i amunicję oraz miejsca doskonalenia swoich umiejętności (place ćwiczeń, strzelnice i poligony), tak podstawowym „narzędziem” księdza jest ołtarz. Jeśli sam ma się formować, jeśli ma uczyć ludzi i przygotowywać ich do złożenia nawet największej ofiary, ofiary z życia na ołtarzu ojczyzny, to sam musi stawać przy ołtarzu.
Druga sprawa to brewiarz i osobista modlitwa. Jeżeli ksiądz zaniedba modlitwę, to jest tylko kwestią czasu, jak zacznie się staczać po równi pochyłej. Pełniąc posługę katechety w szkole, kapelana w szpitalu lub wojsku, stanie się urzędnikiem. W czasie modlitwy kapłan przypomina sobie, do czego się zobowiązał i czego Bóg od niego oczekuje. Podczas porannej modlitwy pyta: Panie Boże, czego dziś ode mnie chcesz? Dokąd mnie posyłasz? Zaś wieczorem, robiąc na modlitwie rachunek sumienia, podsumowuje swoją służbę Bogu i bliźnim. Jeżeli zabraknie czasu na modlitwę, może dojść do dramatu porzucenia kapłaństwa.
W formacji, również tej duchowej, ważna jest także pewna dyscyplina w wymiarze fizycznym. Po prostu: w zdrowym ciele zdrowy duch. Człowiek jest całością. Każdy kapelan zdaje egzamin z WF-u, musi więc dbać o kondycję fizyczną. Przed dwoma laty „wydałem rozkaz” – zrzucamy zbędne kilogramy! Odpowiedź była pozytywna. Wielu kapelanów meldowało, że są lżejsi o 6, 10 a nawet 20 kilogramów. Z korzyścią dla zdrowia i dla wizerunku.
Dla rozwoju intelektualnego i duchowego potrzebna jest lektura dobrej książki i poważnych periodyków teologicznych. Z pustego i Salomon nie naleje. Bez dobrej lektury ani rusz! Musimy poznawać dokumenty kościelne oraz czytać publikacje z zakresu teologii, prawa kanonicznego, biblistyki, homiletyki... Kiedy ksiądz nie pogłębia swojej wiedzy, wtedy lęka się spotkań z ludźmi, bo z czasem ma im niewiele do powiedzenia.
Obchodząc kolejne rocznice ważnych wydarzeń w historii naszej ojczyzny, nieustannie staram się zgłębić wiedzę. Ostatnio przeczytałem książkę pt. Flossenbürg. Przewodnik (i nie tylko), której autorem jest prof. Leszek Żukowski, prezes Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Opisuje w niej, jak po upadku powstania warszawskiego został deportowany do obozu KL Flossenbürg. Najbardziej dramatyczne wydarzenia miały miejsce wiosną 1945 roku, gdy wojna zmierzała ku końcowi. W połowie kwietnia rozpoczął się „marsz śmierci” – 7 dni morderczego marszu z KL Flossenbürg do Dachau. Z grupy liczącej około 6000 więźniów, po pokonaniu 280 km, na miejsce przeznaczenia dotarło niecałe 1200. Droga była usłana trupami. Lektura książek przybliżających ogrom cierpień weteranów i kombatantów II wojny światowej jest mi niezmiernie potrzebna. Nie tylko w przygotowaniu kolejnych homilii, ale i z tego względu, aby mieć z nimi duchowy kontakt, by ich zrozumieć. Wspomnę tylko obrzęd obmycia nóg kombatantom podczas liturgii w Wielki Czwartek w katedrze polowej. Jeśli znam ich życiorysy, gest obmycia i ucałowania stóp nie jest pusty, ale wypełniony szacunkiem i wdzięcznością.
Jeśli ksiądz nie jest z ludźmi, jeżeli ich nie zna, to jak ma z nimi rozmawiać? Jak im owocnie służyć? Wspomnę jeszcze tylko pielgrzymkę do Bykowni we wrześniu 2012 roku na otwarcie i poświęcenie polskiego cmentarza wojennego. Spędziłem wówczas 31 godzin w pociągu. W tym czasie dwukrotnie przemierzyłem cały skład, słuchając niezwykłych historii osób jadących na pogrzeb ojca lub dziadka po przeszło 70 latach... Ileż się tam dowiedziałem! Były też łzy i płacz na wspomnienie tej wielkiej tragedii. Kiedy modliłem się z nimi przy pomniku w Bykowni, wiedziałem, z kim jestem, za kogo się modlę, co tym ludziom w duszy gra. Można kupić sobie bieżnię i w swoim pokoiku wzmacniać kondycję, ale myślę, że to nie to samo, co wyjść na wieś, na ulice miasta, wyjść do ludzi i zobaczyć...
... pochodzić po pociągu...
Albo przed uroczystą Mszą świętą z okazji św. Barbary, patronki górników, „dotknąć”, doświadczyć warunków, w jakich pracują. Najpierw szybem w dół, potem wagonikiem w ciemnościach i wreszcie długi marsz podziemnymi korytarzami na miejsce wydobycia węgla. Aby lepiej służyć ludziom, warto doświadczyć realiów ich życia i pracy, wówczas słowo skierowane do nich będzie bardziej trafione.
Przed jakimi najważniejszymi wyzwaniami, zadaniami stoją dziś, zdaniem Księdza Biskupa, prezbiterzy w Polsce?
Nowa ewangelizacja to priorytet dla Kościoła. Aby jednak była ona skuteczna, by nie została tylko często powtarzanym hasłem, najpierw samemu trzeba przyjąć ewangeliczne przesłanie i na co dzień nim żyć. Wspomnę spotkanie z Janem Pawłem II w Castel Gandolfo latem 2004 roku, po otrzymaniu nominacji na biskupa pomocniczego w Krakowie wraz z bp. Janem Zającem. Pod koniec obiadu ówczesny sekretarz, a obecnie kardynał, abp Stanisław Dziwisz powiedział: „Niech Ojciec Święty im coś powie, bo z czym pójdą?”. Wówczas Papież odpowiedział: „Pójdą z tym, co w sobie noszą”. To było genialne! Ksiądz idzie do ludzi z tym, co w sobie nosi. Ważne więc jest, żeby przyjął Ewangelię, która jest dobrą, radosną nowiną, i tym się dzielił.
Ponadto należy zachować duży dystans i nie wiązać się z żadnym z ugrupowań politycznych. Stawiam to jako jeden z priorytetów w ordynariacie polowym. Pars to część, partia to także tylko część narodu. Zaś Kościół jest powszechny, otwarty dla wszystkich ludzi dobrej woli. Mamy być dla wszystkich.
Na co dziś szczególnie należałoby zwrócić uwagę w formacji seminaryjnej, by życie duchowe nie przegrywało w przyszłości z aktywizmem?
Zaledwie kilka miesięcy po ingresie podjąłem decyzję o nowej formule seminarium diecezji polowej. Już w kwietniu 2011 roku podpisałem porozumienie z metropolitą warszawskim kard. Kazimierzem Nyczem, że kandydaci do kapłaństwa będą się zgłaszać do mnie i jednocześnie do rektora seminarium warszawskiego. Będą formowani przez 6 lat w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie, będą święceni dla archidiecezji warszawskiej, gdzie przez 5-6 lat będą pełnić posługę duszpasterską. Dopiero po tym czasie będą mieli możliwość przejścia do ordynariatu. Pojawiał się bowiem problem: czy ten, kto przychodzi do ordynariatu polowego, nie myśli bardziej o wojskowym mundurze, gwiazdkach i belkach na pagonach, aniżeli o kapłaństwie? Czasami te motywy były różne. Dlatego pierwszą i podstawową rzeczą w formacji seminaryjnej jest oczyszczenie motywów. Powód wstąpienia do seminarium ma być jeden: chcę być kapłanem, by służyć Chrystusowi i Kościołowi, bez względu na miejsce posługi. Ta motywacja musi być potwierdzana i wciąż pogłębiana przez lekturę Pisma Świętego, modlitwę i dojrzałe korzystanie z sakramentu pokuty.
Na co najbardziej narażeni są prezbiterzy ordynariatu polowego?
Największą bolączką bywa samotność, brak wspólnoty. Nasze parafie garnizonowe rozrzucone są po całej Polsce. Kapelani pełnią też służbę na misjach zagranicznych w różnych rejonach świata. Dlatego w ordynariacie polowym sprawdzają się księża o głębokiej wierze i pewnych predyspozycjach psychofizycznych. W czasie wizyty ad limina w obecności papieża Franciszka dziękowałem biskupom za to, że rozumieją specyfikę diecezji polowej i do ordynariatu posyłają najlepszych prezbiterów. Oprócz wiary potrzebna jest także umiejętność szybkiej adaptacji oraz zdolność pracy w zupełnie odmiennych warunkach, często na drugim końcu Polski. Nie spotkałem się z tym, żeby któryś z nich miał problem z przeniesieniem się do innego garnizonu, z mentalnym oderwaniem się od swojego środowiska.
Czy ich formacja różni się znacząco od formacji prezbiterów diecezjalnych?
Oprócz zwyczajnej formacji duchowej, odpraw połączonych z konferencjami i corocznych rekolekcji, księża kapelani biorą udział w wielu szkoleniach, które przygotowują ich do pełnienia posługi na misjach zagranicznych, nierzadko w warunkach toczącej się wojny. Wspomnę tylko szkolenia z zakresu udzielania pierwszej pomocy. Biorą też udział w szkoleniach i warsztatach z psychologami wojskowymi, aby nauczyć się współpracy w służbie żołnierzom i ich rodzinom. We wrześniu jest przewidziane szkolenie grupy kapelanów w Wojskowym Centrum Edukacji Obywatelskiej, w październiku na Akademii Obrony Narodowej...
Jak wygląda formacja stała tych księży?
Raz w roku organizujemy czterodniowe rekolekcje na Jasnej Górze. Prowadzących proszę, aby przygotowali takie tematy, które wiążą się ze specyfiką posługi duszpasterskiej w wojsku: o wojnie i pokoju w świetle Starego i Nowego Testamentu, o żołnierzach Chrystusa, którzy w walce stają po stronie dobra; poruszane są też etyczne aspekty udziału w konflikcie zbrojnym... Prowadzący ostatnio rekolekcje bp Grzegorz Ryś i ks. Marek Gilski byli zdumieni niemal stuprocentową obecnością kapelanów oraz ich zaangażowaniem w przeżywanie czasu refleksji i duchowej odnowy.
Ponadto dwa razy w roku organizowane są odprawy szkoleniowe, podczas których zawsze sprawowana jest Eucharystia z okolicznościową homilią biskupa oraz wygłaszane są konferencje przez zaproszonych prelegentów. Jest też dużo czasu przeznaczonego na indywidualne spotkania i rozmowy biskupa z kapelanami. Częściej nie możemy organizować wspólnych spotkań, gdyż kapelani rozproszeni są po całej Polsce i wielu z nich musi pokonać odległości 600-700 km. Poza tym na czas nieobecności w parafiach muszą zapewnić sobie zastępstwa, bo najczęściej pracują w pojedynkę. Stąd też kładę duży akcent na osobistą pracę formacyjną każdego z księży kapelanów. Często przypominam księżom – za św. Pawłem: Jeżeli stoisz, uważaj bacznie, żebyś nie upadł (1 Kor 10,12). Jeżeli sam się nie upilnujesz w sferze życia duchowego, nikt cię nie upilnuje. Każde spotkanie jest okazją, żeby poza przypomnieniem konieczności „trzymania” się ołtarza i brewiarza dotknąć jakiegoś szczegółu.
Na ostatniej odprawie mówiłem o odpowiedzialności za słowo. Papież Franciszek nieprzypadkowo kilka razy wracał do problemu obmowy, plotek i oszczerstw. Żandarmerii watykańskiej zwrócił uwagę, że dziś nie ma wroga zewnętrznego, przed którym trzeba bronić papieża. Jest wróg wewnętrzny: plotki i pomówienia. We wspólnocie Kościoła dzieje się wiele zła z powodu braku odpowiedzialności za wypowiadane słowo.
Churchill mówił, że dyplomata powinien się dwa razy zastanowić, zanim niczego nie powie. A ile razy kapłan powinien się zastanowić, zanim coś powie w kancelarii do człowieka, który przyszedł w potrzebie?
Kapelan najpierw sam musi żyć Ewangelią, aby innych pociągnąć do ewangelicznych wartości. Dlatego też kładę nacisk na dobre przygotowanie każdego duchownego do posługi głoszenia słowa Bożego. Apeluję, aby nie byli przekazicielami złych nowin. Trzeba dostrzec w sercu człowieka nawet małą iskierkę dobra i starać się ją rozniecić. Przestrzegam przed mówieniem o nieobecnych i do nieobecnych. Nie może być tak, że siedzący pod amboną biją brawo kaznodziei, który krytykuje nieobecnych. Tu trzeba zapytać: cóż to za prorok, któremu biją brawo? Przecież wszyscy potrzebujemy nawrócenia. Kiedy my się zmienimy, wtedy i świat się zmieni.
Jak wobec tego Ksiądz Biskup radzi sobie z udziałem we Mszy świętej osób niewierzących? Pewnie takich sytuacji, kiedy Msza towarzyszy obchodom różnych ważnych rocznic i uczestniczą w niej bardzo różne osoby, biskup polowy ma znacznie więcej niż biskup diecezjalny?
W dniu ingresu do katedry polowej powiedziałem, że będę starał się być biskupem dla wszystkich: głęboko wierzących, poszukujących, będących na progu Kościoła i poza jego progiem, jak i dla niewierzących. Tego konsekwentnie przestrzegam.
Zdarza się, że rzeczywiście we Mszy świętej uczestniczą wojskowi lub przedstawiciele władzy, którzy przychodzą jedynie po to, by reprezentować jakąś instytucję. Jestem jednak przekonany, że nie są to częste sytuacje.
Staram się, aby Msza święta nie trwała przesadnie długo. Wierny pozostaję tej zasadzie także w czasie innych liturgicznych spotkań. Lepszy niedosyt aniżeli przesyt! Pamiętam też o stylu duszpasterskim ks. prof. Józefa Tischnera, który na Mszy świętej nierzadko skupiał współczesnych Zacheuszów i Nikodemów. Mówił krótko i na temat, raczej mobilizował do stawiania sobie pytań, bez pouczania. To on przekonał mnie, że należy ograniczyć się do posługi myślenia i wyjaśniania pojęć, wszak wybór i tak zawsze należy do słuchacza. Mistrzem przekazu słowa Bożego jest dla mnie także bp Jan Pietraszko. Mimo że żył w trudnych czasach, nigdy nie angażował się w spory polityczne. Mówiono o nim, że głosił „czystą” Ewangelię, nikomu nic nie nakazując, ani też niczego nie zakazując.
Chrystus szedł do celników, do grzeszników, to dlaczego ja mam nie iść do wszystkich? Przecież Chrystus powiedział: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mk 2,17); „W niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” (Łk 15,7). Do nich też, a może przede wszystkim do nich, posłał mnie Pan.