(...) Jak Ewa stała się pomocą dla Adama (Rdz 2,18), tak dla mnie pomocą stał się Kościół w postaci tej konkretnej wspólnoty. Bywało to też, paradoksalnie, bardzo bolesne, bo we wspólnocie chrześcijańskiej, o ile jesteśmy otwarci na działanie Ducha Świętego, spadają maski, jakie nosimy. Ta oblubienica ściągała mnie nieustannie na ziemię, ucząc prawdy, przymuszając niejako, abym nie latał w chmurach, ale stąpał twardo po ziemi. Odkrywanie swej rzeczywistej sytuacji było trudne, ale jednocześnie wyzwalało mnie z faryzeizmu i obłudy. Niemal namacalnie czułem, jak bracia otaczali mnie modlitwą, kiedy miałem kryzysy, kiedy widzieli moje słabości i grzechy. Zaczynałem lepiej rozumieć słowa św. Pawła skierowane do małżonków: „Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół” (Ef 5,25). Jezus nie ukochał swojej Oblubienicy dlatego, że była bezgrzeszna i święta... Było to dla mnie zaproszenie, żeby przyjmować braci takimi, jakimi są, a także służyć im, odpowiadając na doświadczaną od nich miłość. Wiele razy mogłem się przekonać, że właśnie ta oblubienica, która doskonale zna moje słabości i złe strony, przyjmuje mnie takiego, jakim jestem. (...)
HENRYK DZIADOSZ SJ