Medycyna transplantacyjna posiada akceptację Kościoła katolickiego, a także dość powszechną akceptację społeczną, jako uznana i niekwestionowana dziedzina terapii. Bezdyskusyjnym faktem jest, że ratuje ona życie wielu ludzi ciężko i nieuleczalnie chorych, poprawiając równocześnie jakość ich funkcjonowania. Taki stan faktyczny nie oznacza jednak, że akceptacja poczynań tej dziedziny medycyny może być bezkrytyczna i abstrahować od fundamentalnych norm moralnych. Leczenie za wszelką cenę nigdy bowiem nie może zostać zaakceptowane i uznane za godziwe. Przypomniane w 58. numerze „Pastores” zasady moralne i wymagania odnośnie do medycyny transplantacyjnej muszą być przestrzegane w całej rozciągłości, aby można było mówić o niej jako o ludzkiej aktywności „szlachetnej i godnej pochwały” (KKK, 2296) oraz „zasługującej na uznanie” (KKK, 2301). Nieprzypadkowe jest tutaj przywołanie fragmentów Katechizmu Kościoła katolickiego, ponieważ właśnie w nim wyeksponowano jeden z najbardziej dyskutowanych wymogów dotyczących dawstwa organów od osób zmarłych. Odnośny fragment tekstu brzmi: „jest rzeczą moralnie niedopuszczalną bezpośrednie powodowanie (...) śmierci jednej istoty ludzkiej, nawet gdyby to miało przedłużyć życie innych osób” (KKK, 2996). Ta właśnie kwestia wciąż na nowo podnoszona jest jako „jedno z najbardziej dyskusyjnych zagadnień współczesnej bioetyki” (Jan Paweł II). Nic więc dziwnego, że kolejni papieże konsekwentnie apelują o pieczołowitość w określaniu kryterium śmierci człowieka, który jest potencjalnym dawcą.
Zamierzając prześledzić aktywność Kościoła w obszarze formułowania wymogu pewności kryterium śmierci, koniecznie należy przypomnieć kilka założeń zwerbalizowanych we wspomnianym wcześniej artykule: w tym przypadku „mamy do czynienia z zagadnieniem podpadającym pod kompetencje medycyny (por. KPSZ, 128), która powinna w sposób niedopuszczający wątpliwości określić kryteria wyznaczające czas śmierci człowieka. Nie wystarcza więc domniemanie śmierci dawcy, lecz musi ona zostać w sposób maksymalnie pewny (pewność moralna) stwierdzona. Należy przy tym rozgraniczyć stwierdzenie momentu biologicznej i osobniczej śmierci żywej istoty (zadanie medycyny) od dyskusji nad problemem [doczesnego] zakończenia procesu bycia osobą (problem filozoficzny). (...) Jeżeli pobranie organu lub tkanki do implantacji nastąpiło po pewnym (według aktualnego stanu wiedzy) stwierdzeniu śmierci, to nauczanie Kościoła nie zgłasza moralnych zastrzeżeń”. Istotę kontrowersji buduje jednak pytanie o pewność diagnozy śmierci.
Przebieg aktualnej debaty na temat kryterium śmierci mózgowej
Praktyka medyczna domaga się precyzyjnego określenia momentu, od którego człowiek przestaje być istotą żywą. Jednak już sam fakt, że umieranie człowieka jest procesem rozłożonym w czasie, nie ułatwia tego zadania, zaś włączenie w praktykę medyczną procedur technicznego podtrzymywania funkcji życiowych organizmu jeszcze to zadanie skomplikowało. Jak długo wystarczające było kryterium oddechowo-krążeniowe w orzekaniu śmierci człowieka, a więc nie było zaawansowanych działań techniki medycznej w ostatnim stadium życia, tak długo poprzestawano na tym wyznaczniku, choć i wtedy wystąpienie oznak śmierci nie oznaczało obumarcia wszystkich tkanek (np. nadal rosną włosy i paznokcie). Kiedy w połowie XX wieku rozwój medycyny umożliwił podtrzymywanie funkcji ludzkiego organizmu także po zgonie (wentylacja zwłok), konieczne stało się rozwinięcie kryteriologii orzekania śmierci człowieka. Za cezurę uchodzi tu rok 1968, w którym jako właściwe kryterium śmierci człowieka wskazano całkowite i nieodwracalne ustanie czynności całego mózgu (diagnozowane przy pomocy odpowiednich badań), choć już wcześniej (1959) zwrócono uwagę, że zaprzestanie pracy serca szybko pociąga za sobą obumarcie tkanki nerwowej. (...)
KS. PIOTR MORCINIEC