Czy zauważyliście kiedyś, że większość współczesnych specjalistów od „edukacji religijnej” stara się wyeliminować właśnie to, co Biblia nazywa „początkiem mądrości”? Chodzi mi, rzecz jasna, o bojaźń, a dokładniej o „bojaźń Pańską”. Armia współczesnych psychologów bierze raczej stronę owych edukatorów, a nie stronę Biblii – w każdym razie w Ameryce. Amerykanie bowiem rozpaczliwie chcą, żeby ich chciano, lubią być lubiani, potrzebują być potrzebni („Ludzie, którzy potrzebują ludzi, to najszczęśliwsi ludzie na świecie” – śpiewała Barbara Streisand i chyba miała rację).
Czasem jednak wydaje mi się, że sytuacja nie może być aż tak zła, aż tak jednoznaczna. Musiałem się chyba co do religijnych edukatorów pomylić. Może bojaźń, którą starają się oni wyrugować, nie jest wcale tą bojaźnią, o której mówi Biblia? Mówią przecież, że biblijna „bojaźń” oznacza jedynie szacunek, a bojaźń, którą nam wpajano w dawnych, złych czasach, oznaczała strach. Czy to prawda? Otóż, moim zdaniem, obie części tego twierdzenia są nieprawdziwe.
Po pierwsze, to, co Biblia rozumie jako „bojaźń Pańską”, jest o wiele głębsze niż zwykły „szacunek”. Można mieć szacunek dla policji, dla partnera w dyskusji, a nawet dla pieniądza. Jednakże „bojaźń Pańska” to coś wyjątkowego ze względu na Tego, którego dotyczy: Pana. To trwoga pełna podziwu. Cześć. Zachwyt. Bezbrzeżna adoracja. To „islam”, czyli całkowite „poddanie się” Bogu. Tego właśnie brakuje dziś zarówno edukacji religijnej, jak i liturgii. Powód jest prosty: nie można dać czegoś, czego się nie ma; nie można nauczyć czegoś, czego się samemu nie poznało.
Druga część twierdzenia również jest fałszywa. Kościół w dawnych czasach nie wpajał strachu, a tradycyjna religia wcale na strachu się nie opiera. Odczuwać strach można w obliczu wroga, takiego jak nowotwór, lew albo kula karabinowa. Jest to śmiertelne, paraliżujące, przygnębiające uczucie. „Bojaźń Pańska” – trwoga odczuwana w obliczu Boga – jest pełna radości i zachwytu.
Kościół rzeczywiście kiedyś wpajał wiernym taką trwogę. Dzisiejsza słabość i skapcanienie Kościoła bierze się przede wszystkim stąd, że zarzucił wpajanie tej trwogi. To ona bowiem jest „początkiem mądrości” i sercem wszelkiej prawdziwej liturgii. (...)
PETER KREEFT