Każdy święty ma własną i niepowtarzalną drogę dojścia do Boga, która w swej istocie opiera się na pragnieniu upodobnienia się do Chrystusa. Kościół miał i na szczęście dzisiaj także ma zapaleńców, którzy miłując Boga, miłują też z całego serca bliźniego i angażują się dla jego dobra. Pole ich działania jest różne, zależne zawsze od potrzeb drugiego człowieka, a przede wszystkim od natchnienia Bożego, w które potrafią wsłuchiwać się z uwagą.

W trosce o człowieka

W Przemyślu postacią bardzo czczoną i miłowaną jest bł. Jan Balicki. Ludzie modlą się codziennie przy jego relikwiach, zostawiają kartki z prośbami o jego wstawiennictwo przed Bogiem, szukają jego pomocy. Prosili go o pomoc jeszcze za jego życia, czynią to dalej także po jego odejściu do Pana.

Urodził się on 25 stycznia 1869 roku w Staromieściu, będącym dziś dzielnicą Rzeszowa. W tym mieście chodził do szkoły, między innymi do słynnego w całej Galicji gimnazjum ojców pijarów, po ukończeniu którego wstąpił do seminarium w Przemyślu. Pragnienie kapłaństwa towarzyszyło mu już od najmłodszych lat, wspomagane religijną atmosferą domu rodzinnego. Na kapłana wyświęcony został 20 lipca 1892 roku i zaraz potem skierowany do parafii Polna. Liczyła ona wtedy około półtora tysiąca wiernych, leżała na kresach ówczesnej diecezji przemyskiej, a dzisiaj należy do diecezji tarnowskiej. Gorliwie rozpoczął swoją duszpasterską posługę, głosząc kazania pełne wiary, katechizując na organistówce i posługując w konfesjonale. Zachowały się świadectwa wielu osób, które podkreślają jego mocną wiarę i ogromną troskę o ludzi powierzonych mu przez Kościół. Przemawiał z tak wielkim zaangażowaniem serca, że ludzie umacniali się duchowo, słuchając tego, co głosił. Szczególnie mocno utkwiły im w pamięci kazania pasyjne wygłaszane w okresie Wielkiego Postu. Ks. Balicki był otwarty na ludzi, nie ograniczał się do bycia z nimi tylko w świątyni, ale wychodził na zewnątrz i mówił o Bogu nawet w karczmach czy na drodze. Jego wielka prostota i szczerość prowadziły ludzi do otwierania się na słowo Pana. Taki właśnie przekaz wiary, poparty wewnętrznym przekonaniem o słuszności tego, co się mówi, przemieniał nawet twar­de serca ludzi. Może ludzie ci nie bardzo byli świadomi czynionego zła, które rujnowało ich samych i najbliższych. Ta ignorancja, niekiedy nawet niezawiniona, sprowadzała ich na manowce. Potrzebowali jakiegoś impulsu, dotknięcia Bożej łaski, aby uświadomić sobie własne słabości, a jeszcze bardziej odkryć miłość Boga Ojca, który chce przyjść im z pomocą. Ks. Balicki mówił dużo o pobożności, świętości i niebie, gdzie Bóg czeka na swoje dzieci.

Wielkim problemem tamtych czasów było szerzące się wśród chłopów pijaństwo, a ofiarami byli nie tylko oni sami, ale także ich rodziny. W miejscowości działała gorzelnia i aż cztery karczmy prowadzone przez Żydów. Musiały mieć sporo klientów, skoro potrafiły na siebie zarabiać. Ks. Jan dostrzegł szybko ten problem i odważnie zaczął stawiać mu czoło, najpierw przez kazania. Ukazywał w nich zagrożenia, jakie niesie z sobą alkoholizm, z których najgroźniejsze było zniewolenie człowieka. Przed Środą Popielcową 1893 roku poszedł do karczmy stojącej najbliżej kościoła i zaprosił wszystkich obecnych na nieszpory. Ten wielki akt odwagi „opłacił się”, bo biesiadnicy zjawili się w świątyni. Kazanie, które wygłosił w czasie nabożeństwa, musiało być przekonujące, gdyż słuchacze wyrzekli się alkoholu. W karczmie zabrakło bywalców i właściciel zmuszony był wyprowadzić się z Polnej. Sprzedany przez niego budynek zamieniono później na szkołę. Ks. Jan tylko przez rok prowadził dzieło odnowy życia parafii, gdyż skierowano go na studia do Rzymu. Uczynił jednak pierwszy i ważny krok w kierunku przemiany sposobu myślenia i życia mieszkańców tej wioski, kontynuowany przez następnego wikariusza, ks. Ignacego Antoszewskiego. Ten pracował w duchu swego poprzednika, dzięki czemu udało się pozamykać pozostałe karczmy.

W swoim sercu głęboko nosił ks. Balicki ludzi, którzy pogubili się duchowo i zaniedbali praktyki sakramentalne. Kiedy dowiadywał się, że ktoś z mieszkańców Polnej dawno już nie był u spowiedzi, szedł do jego domu i tak długo przekonywał i zachęcał, aż ten pojednał się z Bogiem i Kościołem. Umiał też godzić zwaśnionych i skłóconych ze sobą ludzi, co wymagało wielkiej cierpliwości i wytrwałości. Te cnoty przydawały mu się w sposób szczególny w konfesjonale, gdzie spowiadał długimi godzinami. Z tej posługi zasłynie wiele lat później w Przemyślu, ale już tutaj dało się zauważyć jego ogromne pragnienie jednania ludzi z Bogiem dla ich zbawienia. Od wczesnych godzin rannych siedział w konfesjonale, a miał bardzo wielu penitentów, którzy przychodzili nawet dzień wcześniej i cierpliwie czekali, aby się u niego wyspowiadać. Nie liczył poświęco­nego im czasu, szczególnie w okresie Wielkiego Postu, kiedy posługiwał do samego wieczora. Był świadom, że ci ludzie potrzebują Boskiego lekarza, a on – jako kapłan – staje się Jego wyciągniętym ramieniem. W jednym z rozważań napisał, że spowiednik „ma z nieświętego uczynić świętego, a potem jeszcze świętszego”. W tej posłudze kapłan potrzebuje wiele światła Bożego, o które ma prosić. Powinien pamiętać o ludzkiej słabości prowadzą­cej do upadków. Skażenie grzechem udziela się bowiem każdemu człowiekowi i prowadzi do bardzo bolesnych zra­nień. Tylko Jezus, mocą swoich ran, może je uleczyć, a czyni to w sakramencie pokuty poprzez posługę duchownego. Ten zaś staje się sędzią udzielającym absolucji penitentowi, który pokornie wyznaje swoje winy i słabości. Pokora i skrucha to najwłaściwsza postawa, zawsze podobająca się Bogu. Z takim nastawieniem ducha powinien człowiek zbliżać się do kratek konfesjonału, bo inaczej nie można spodziewać się przebaczenia i odpuszczenia win.

Parafianom ciężko było pogodzić się z decyzją biskupa przemyskiego o wysłaniu ks. Balickiego do Rzymu, ale przyjęli ją w duchu wiary, podobnie jak ich duszpasterz. W 1897 roku ks. Jan uzyskał doktorat z teologii na Uniwersytecie Gregoriańskim. W czasie studiów troszczył się nie tylko o zdobywanie wiedzy, ale przede wszystkim o wielką zażyłość z Bogiem, do czego mobilizował go cały zastęp świętych czczonych w Wiecznym Mieście. Z drżeniem serca modlił się przy grobach Apostołów, odwiedzał miejsca, gdzie żyli i działali wielcy święci. W Rzymie spotkał wielu ludzi, którzy wywarli ogromny wpływ na jego duchowość: między nimi był o. Paweł Smolikowski, generał zakonu zmartwychwstańców. To on zafascynował go duchowością pasyjną i ekspiacyjną, bliską mu do końca życia.

Po studiach ks. Balicki powrócił do Przemyśla i z tym miastem związał się do końca swego długiego życia. Został mianowany profesorem teologii dogmatycznej w Instytucie Teologicznym i prefektem w seminarium. Był mocno przekonany, że dogmatyka jest nie tylko samą wiedzą o Bogu, ale także pomaga znaleźć do Niego drogę. Refleksji duchowej i medytacji poddawał poszczególne prawdy wiary, które były dla niego samego wskazówkami w codziennej drodze. Utożsamiał się z przekazywa­nymi treściami i żył tym, co mówił, a przez to oddziaływał bardzo mocno na kleryków. Długie godziny spędzał w kaplicy na modlitwie i tam najczęściej znajdowali go szukający.

 

 

Posługa dla dziewcząt ulicy

Początek I wojny światowej zmusił ks. Jana do opuszczenia Przemyśla prawie na rok. Kiedy powrócił, podjął na nowo obowiązki w seminarium. Nie tylko oddawał się całym sercem klerykom, księżom czy osobom konsekrowanym, ale też angażował się w posługę duszpasterską dla różnych wspólnot lub pojedynczych osób. W spotkaniach z ludźmi objawiało się całe jego bogactwo duchowe, które swe źródło miało w przyjaźni z Bogiem. Kochał Go nad życie i dostrzegał Jego obecność w każdym człowieku, któremu spieszył z miłością i konkretną pomocą. Miejsca, gdzie posługiwał, były różne, ale dla niego jednakowo ważne.

Ks. Balicki bardzo chętnie służył chorym w szpitalu, poświęcał im swój czas, niosąc słowa pokrzepienia i umocnienia. To właśnie w tym miejscu, podczas I wojny światowej, spotkał dziewczęta trudniące się nierządem, które leczyły się ze swoich chorób; było ich wtedy w szpitalu przeszło 50. Prostytucja stanowiła w tym okresie prawdziwą plagę, a sprzyjała temu sytuacja wojenna i olbrzymia liczba żołnie­rzy stacjonujących w Twierdzy Przemyśl. Bardzo pragnął, aby kobiety te wróciły do normalnego życia społecznego. Wzorem dla takiej działalności był dla niego św. Ignacy Loyola, który ratował upadłe dziewczęta i wskazywał im drogę pokuty. Ks. Jan wiedział, że trzeba pomyśleć o właściwych warunkach resocjalizacji i otworzyć dom, w którym mogłyby one znaleźć byt, schronienie i spotkać prawdziwą miłość. Zaczął od zorganizowania rekolekcji, co z początku spotkało się ze strony tych kobiet z niechęcią. Przyszły z ciekawości na pierwszą naukę, w której mówił o pięknie duszy żyjącej w bliskości Boga i radości płynącej z czystego sumienia. To był początek działania łaski w ich sercach i stopniowo dokonującej się przemiany. Tylko łaska – jak pisał w jednej z medytacji – może wydobyć duszę z czeluści grzechu i pociągnąć ku świętości. Pan nie odmówił swej łaski, a ks. Jan stał się jej narzędziem, okazując serce, litość i miłość tym, które być może nigdy wcześniej nie doznały tych uczuć. Gorliwy kapłan widział w tych kobietach oso­by nieszczęśliwe i zagubione, które trzeba ratować i przyprowadzać do Pana, bo noszą one przecież w sobie obraz dziecka Bożego. Teraz ten wi­zerunek był zamazany przez grzech, ale mógł być przywrócony przez Bo­żą łaskę.

W 1916 roku ks. Balicki założył dla nich schronisko przy ul. Tatarskiej, które szybko okazało się za małe. Dlatego cztery lata później doprowadził do otwarcia ochronki – „Domu Bożego Miłosierdzia” w Kruhelu Wielkim, położonym 2 km od centrum Przemyśla. Udało się przekonać wielu ludzi o potrzebie istnienia takiej placówki, zwłaszcza władze miasta, które wydzierżawiły budynek i niewielkie gospodarstwo. Dzięki hojności darczyńców stało się możliwe jego funkcjonowanie.

Warunki zewnętrzne były bardzo dobre: posiadłość z pięknym ogrodem znajdowała się na uboczu, niedaleko lasu, obok domu zaś była duża murowana kaplica pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski. Druga kaplica, w której od 1923 roku posługiwał ks. kapelan Stanisław Kocay, została urządzona w obrębie samego domu. Kobiety miały zatem dobrą opiekę duchową ze strony obydwu kapłanów. Ks. Balicki przyjeżdżał do nich często, głosił konferencje i podtrzymywał na duchu. Przez pensjonariuszki był nazywany pieszczotliwie najpierw „ojcem”, a później „dzia­dziem”.

Panowała tu prawdziwie rodzinna atmosfera i nie było w tym żadnej sztuczności. Każde pojawienie się tego świątobliwego kapłana miało zbawienny wpływ na wszystkich, od razu ustawały spory i niesnaski, do których nieraz dochodziło. Miejsce to było dla ks. Jana oczkiem w głowie: „Kruhel tak bardzo kocham i tak bym chciał czuwać nad nim, jak nad własnym domem” – wyraził się kiedyś do sióstr Opatrzności Bożej, pełniących w tym domu posługę. Dzięki ich pracy panowała wzorowa czystość i schludność, które często obce były tym dziewczętom. Jedna z nowych sióstr, podejmujących tam obowiązki, usłyszała od ks. Jana słowa: „Pracując dla dobra tych nieszczęśliwych – bliżej nieba się jest, a Pan Bóg w specjalny sposób będzie siostrze błogosławił. Będzie można oglądać cuda łaski Bożej”.

Te cuda rzeczywiście się zdarzały w tym domu, który przetrwał aż do chwili zamknięcia go przez Rosjan na początku II wojny światowej. Przebywało w nim stale 25-30 pensjonariuszek. Z zapisków prowadzonych przez siostry wynika, że 90% dziewcząt trudniących się do tej pory nierządem porzuciło ten proceder. Wiele z nich dopiero w wieku dwudziestu paru lat przystępowało do pierwszej Komunii świętej i wchodziło na dro­gę wiary. Niektóre pozakładały rodziny, stając się dobrymi żonami i matkami. Jak same wspominały, było to dziełem Bożej łaski oraz pomocy duchowej ze strony ks. Balickiego. Jedna z nich bardzo prosto wyznała: „Temu świętemu kapłanowi mam w największej mierze do zawdzięczenia, że jestem człowiekiem”. Inna obiecała mu, że będzie żyła uczciwie, i słowa dotrzymała, kiedy założyła rodzinę. Jego duchowy wpływ na podopieczne był wielki, widziały w nim nie tylko dobrego człowieka, ale kogoś, kto im został posłany przez samego Boga. Umiał docierać do ludzkich serc, oddziaływał swoją dobrocią, miłością i łagodnością. Wiele razy słyszało się od wychowanek wymowne słowa: „Sama nie wiem, jak to się dzieje. Choćby człowiek nie chciał się poprawić, to musi, tak ten Dziadzio człowieka nastroi”. Ks. Jan nastrajał tak pięknie ducha ludzkiego, że zaczynał on grać w rytm Bożej muzyki. Pewna szesnastoletnia dziewczyna, która znalazła się w tym zakładzie, tak bardzo bała się wrócić do świata, by nie grzeszyć, że poprosiła Jezusa o śmierć. Pan ją wysłuchał, bo zachorowała na tyfus i po trzech miesiącach umarła pojednana z Bogiem.

Najważniejszym motywem zaangażowania ks. Jana po stronie tych nieszczęsnych kobiet była wielka gorliwość o zbawienie dusz ludzkich. Najpierw ukazywał im Bożą miłość, której sam doświadczał. Przypominał, że każdy człowiek obdarzony jest wielką godnością dziecka Bożego. Dlatego jest wezwany do duchowego odradzania się, nieustannego wznoszenia na wyżyny, by królować z Panem. Najważniejszym celem powinno być niebo, a drogą do jego osiągnięcia jest kierowanie się mądrością Bożą, a nie światową. Ta druga hołduje pysze, namiętności i chciwości, a więc daleka jest Bogu. Mądrość Chrystusowa natomiast nakazuje pokorę zamiast pychy, czystość a nie rozpustę, ubóstwo w duchu zamiast chciwości. Ludzie dlatego błądzą i cierpią, że nie poznali drogi Bożej mądrości, albo się za nią nie opowiedzieli. Trzeba ją zatem cierpliwie ukazywać, bo Bóg jest zawsze po stronie promotorów mądrości.

 

 

Posługa w konfesjonale

Ks. Jan Balicki zasłynął w Przemyślu jako znakomity spowiednik i kierownik duchowy. Miał całe rzesze penitentów, którzy korzystali z jego cierpliwej posługi w katedrze przemyskiej. Sam opowiedział klerykom, że Pan Bóg dał mu namacalny znak, aby służył w konfesjonale. Otóż pewnej nocy nie mógł zasnąć i mocno odczuwał, że jest komuś potrzebny. Nad ranem poczuł, że ktoś go wiele razy trąca w ramię. Zaświecił światło, ale nikogo obok niego nie było. Zrozumiał, że jest to Boży znak i jak najszybciej udał się do katedry. Ta była jeszcze zamknięta, ale przy drzwiach czekał jakiś mężczyzna, który z pokorą wyznał: „Całą noc modliłem się, aby Ksiądz co prędzej przyszedł, bo ciężaru grzechów już nie mogę udźwignąć”.

Od tego czasu zawsze bardzo wcześnie był już w konfesjonale i bardzo długo spowiadał. Nie poddawał się zmęczeniu ani zniechęceniu. Powierzał się zawsze Sercu Jezusa i prosił Go o łaskę dobrego posługiwania ludziom.

Jak wspominają jego penitenci, same spowiedzi nie trwały długo, ale pouczenia trafiały do głębi serca. Jeżeli zachodziła potrzeba, to w konfesjonale prowadził także kierownictwo duchowe, głównie dla sióstr zakonnych i księży. Przez 20 lat był stałym spowiednikiem sióstr karmelitanek bosych, dla których stał się ojcem, przyjacielem, doradcą i opiekunem. Posługiwał też innym siostrom, które wyrażały się o nim z wielkim szacunkiem, bo zawsze umacniał je duchowo i wskazywał drogę do osobistego uświęcenia. Miał szczególny dar prowadzenia osób, którym dokuczały skrupuły. Wobec nich odznaczał się wielką cierpliwością i gotowością do pomocy, ale też stanowczością i konsekwencją.

Bardzo gorliwie zabiegał o pojednanie się z Bogiem tych, którzy byli od Niego daleko. Do takich należał Witold Reger, ideowy przywódca socjalistów przemyskich. Kiedy zachorował na gruźlicę płuc i był umierający, ks. Balicki czuwał wytrwale u bram jego mieszkania. Choć rodzina nie chciała go dopuścić do chorego, przychodził codziennie i modlił się gorliwie. Przyniosło to owoc, bo Reger wyspowiadał się u ks. Jana, a ten poprowadził potem uroczystości pogrzebowe. Sprawa odbiła się głośnym echem nie tylko w Przemyślu, ale też w Krakowie. Pogrzeb, który miał być manifestacją ateizmu, stał się pochwałą Bożego Miłosierdzia. Ignacy Daszyński, szef partii socjalistycznej w Galicji, kiedy dowiedział się o tym wydarzeniu, z wielkim uznaniem wypowiedział się o ks. Balickim: „Gdybym widział go przechodzącego, całowałbym ślady jego stóp”. To wydarzenie umocniło wiarę nie tylko obserwatorów, ale z pewnością było też uznaniem dla świątobliwego kapłana.

 

Ks. Jan Wojciech Balicki odszedł do Pana 15 marca 1948 roku. Należy z całą pewnością do niezwykłego grona świętych, tych Bożych szaleńców, którzy dla Pana poświęcili wszystko i z Nim szli do ludzi. Umiał otwierać się na Bożą łaskę i z nią współpracował, a to sprawiało, że zbierał piękne owoce tam, gdzie – po ludzku rzecz biorąc – trudno byłoby się tego spodziewać. Działo się to na polu trzeźwości, resocjalizacji upadłych dziewcząt czy przyprowadzania do Boga tych, którzy byli daleko od Niego. Dokonywał tego bez używania jakichś nadzwyczajnych środków ewangelizacyjnych czy technicznych. Głęboka wiara w Boga i zaufanie do Niego to podstawowy fundament duszpasterzowania ks. Balickiego. Druga zaś rzecz to pokora – cnota, którą szczególnie kochał, a która kazała mu dostrzec prawdę o Bogu zakochanym w człowieku i szukającym go nawet wtedy, gdy on zapomina o sobie samym i swoim powołaniu.

Ks. bp Stanisław Jamrozek (ur. 1960), biskup pomocniczy archidiecezji przemyskiej, teolog duchowości, postulator w procesie beatyfikacyjnym drugiej grupy męczenników z okresu II wojny światowej (m.in. rodziny Ulmów z Markowej). Opublikował pracę doktorską L’umiltà e il suo significato nella vita cristiana (studio teologico-spirituale basato sugli scritti del Servo di Dio Jan Balicki.

Pastores poleca