Drodzy bracia!
Z wielką radością spotykam się każdego roku na początku Wielkiego Postu z moimi kapłanami, duchowieństwem Rzymu." I piękne jest to, że - jak widzę - dziś jesteśmy liczni. Myślałem, że w tej wielkiej auli niemal zginiemy, a widzę, że jesteśmy silną armią Bożą i możemy z mocą wchodzić w ten nasz czas, stoczyć batalie konieczne do szerzenia królestwa Bożego, do jego rozwoju. Wczoraj przestąpiliśmy bramę Wielkiego Postu, dorocznej odnowy naszego chrztu; powtarzamy niejako nasz katechumenat, wchodząc na nowo w głębię naszego chrztu, podejmując na nowo refleksję nad tym, powracając do faktu, że jesteśmy ochrzczeni i w ten sposób włączeni w Chrystusa. Dzięki temu możemy także starać się prowadzić na nowo nasze wspólnoty do tego wewnętrznego zjednoczenia ze śmiercią i zmartwychwstaniem Chrystusa, coraz bardziej upodabniać się do Chrystusa, stawać się coraz bardziej naprawdę chrześcijanami.
Fragment Listu św. Pawła do Efezjan, którego wysłuchaliśmy (4,1-16), to jeden z wielkich nowotestamentowych tekstów Kościoła. Na początku autor przedstawia się: "Ja, więzień w Panu" (w. 1). Greckie słowo desmios oznacza "skuty łańcuchami". Paweł, niczym przestępca, jest skuty łańcuchami, zniewolony z powodu wiary w Chrystusa, a więc rozpoczyna w jedności z męką Chrystusa. To jest pierwszy element autoprezentacji: mówi skuty łańcuchami, mówi w zjednoczeniu z męką Chrystusa, i w ten sposób jest zjednoczony także ze zmartwychwstaniem Chrystusa, z Jego nowym życiem. Również my, kiedy przemawiamy, powinniśmy zawsze mówić w zjednoczeniu z Jego męką, a także akceptować nasze męki, nasze cierpienia i próby w tym duchu: one są właśnie dowodami obecności Chrystusa, tego, że On jest z nami, i że idziemy, zjednoczeni z Jego męką, ku nowości życia, ku zmartwychwstaniu. A zatem "skuty łańcuchami" jest przede wszystkim słowem zaczerpniętym z teologii krzyża, mówiącym o niezbędnej jedności każdego ewangelizatora, każdego pasterza z najwyższym Pasterzem, który nas odkupił, "oddając siebie", cierpiąc za nas. Miłość jest cierpieniem, jest dawaniem siebie, jest traceniem siebie, i właśnie przez to jest płodna. Ale w ten sposób w zewnętrznym elemencie okowów, utraconej wolności, pojawia się i staje widoczny również inny aspekt: prawdziwym łańcuchem przykuwającym Pawła do Chrystusa jest łańcuch miłości. "Skuty łańcuchami miłości" - miłości, która daje wolność, miłości, która sprawia, że staje się zdolny uobecniać przesłanie Chrystusa i samego Chrystusa. I to powinno być również dla nas wszystkich ostatnim łańcuchem, który nas wyzwała, połączonych więzią miłości z Chrystusem. W ten sposób znajdujemy wolność i prawdziwą drogę życia i możemy, dzięki miłości Chrystusa, prowadzić także powierzonych nam ludzi do tej miłości, która jest radością, wolnością.
Paweł mówi też: "zachęcam" (Ef 4,1) - zachęcanie jest jego powinnością, ale nie jest to moralistyczne napomnienie. "Zachęcam" przez jedność z Chrystusem; ostatecznie to sam Chrystus napomina, zachęca z miłością ojca i matki. "Abyście postępowali w sposób godny powołania, do jakiego zostaliście wezwani" (w. 1) - a zatem pierwsza rzecz: zostaliśmy wezwani. Nie jestem bezimienny czy pozbawiony sensu w świecie: jest jakieś powołanie, jest jakiś głos, który mnie wezwał, głos, za którym idę. A moje życie powinno być coraz głębszym angażowaniem się na tej drodze powołania, pójściem za tym głosem i w ten sposób znalezieniem prawdziwej drogi i prowadzeniem innych tą drogą.
Zostałem "powołany przez wezwanie". Powiedziałbym, że pierwsze wielkie powołanie, jakie otrzymaliśmy, to powołanie chrzcielne, by być z Chrystusem; drugie wielkie powołanie - by być pasterzami na Jego służbie; i powinniśmy coraz bardziej wsłuchiwać się w to powołanie, tak abyśmy mogli powoływać lub lepiej pomagać również innym usłyszeć głos Pana, który powołuje. Wielką bolączką dzisiejszego Kościoła w Europie i na Zachodzie jest brak powołań kapłańskich, ale Pan powołuje zawsze, brakuje słuchania. My usłyszeliśmy Jego głos i musimy być uwrażliwieni na głos Pana przemawiający także do innych, pomagać w usłyszeniu go, i aby tym samym zostało przyjęte powołanie, by otworzyła się droga powołania do tego, by być pasterzami z Chrystusem. Św. Paweł powraca do słowa "powołanie" na końcu tego pierwszego akapitu i mówi o powołaniu, o wezwaniu do nadziei - samo powołanie jest nadzieją - i ukazuje w ten sposób wymiary powołania: nie jest ono tylko indywidualne, powołanie jest z natury zjawiskiem dialogowym, zachodzi w "my"; w "ja" i "ty", i w "my". "Powołanie do nadziei." W ten sposób widzimy wymiary powołania, są one trzy. Jest to ostatecznie, zgodnie z tym tekstem, powołanie do Boga. Bóg jest celem; na koniec docieramy po prostu do Boga, i cała droga jest podążaniem do Boga. Ale to podążanie do Boga nie odbywa się nigdy w izolacji, nie jest drogą tylko w "ja", jest drogą ku przyszłości, ku odnowie świata, i drogą w "my" powołanych, które powołuje innych, pomaga im usłyszeć to powołanie. Dlatego powołanie jest zawsze także powołaniem kościelnym. Być wiernym powołaniu Pana oznacza odkryć to "my", w którym i dla którego zostaliśmy powołani, jak również iść razem i rozwijać potrzebne cnoty. "Powołanie" wiąże się z eklezjalnością, zawiera w sobie zatem wymiar wertykalny i horyzontalny, które są nierozdzielne; wiąże się z eklezjalnością w sensie pozwolenia na pomoc w tym "my" i budowania tego "my" Kościoła. W tym sensie św. Paweł przedstawia powołanie z myślą o tym celu: Bóg jedyny, sam, ale z takim ukierunkowaniem na przyszłość; nadzieja jest w "my" tych, którzy mają nadzieję, którzy kochają w ramach nadziei, dzięki pewnym cnotom, które są właśnie elementami postępowania razem.
Pierwsza to: "z całą pokorą" (Ef 4,2). Chciałbym omówić ją trochę obszerniej, gdyż cnota ta nie występuje w wykazie cnót przedchrześcijańskich; jest to cnota nowa, cnota związana naśladowaniem Chrystusa. Weźmy na przykład List do Filipian, rozdz. 2: Chrystus, który był równy Bogu, uniżył się, przyjmując postać sługi i będąc posłuszny aż po krzyż (por. Flp 2,6-8). To jest droga pokory Syna, którego mamy naśladować. Pójść za Chrystusem oznacza wejść na tę drogę pokory. Tekst grecki mówi: tapeinophrosyne (por. Ef 4,2) - nie mieć wygórowanego wyobrażenia o sobie, zachować właściwą miarę. Pokorę. Przeciwieństwem pokory jest pycha - korzeń wszystkich grzechów. Pycha, która jest arogancją, chce przede wszystkim władzy, pozoru, pokazania się przed innymi, bycia kimś lub czymś, nie zamierza podobać się Bogu, ale sobie samemu, uzyskać akceptację innych i - powiedzmy - być adorowanym przez innych. "Ja" w centrum świata: chodzi o moje dumne "ja", które wie wszystko. Być chrześcijaninem oznacza przezwyciężyć tę pierwotną pokusę, która jest także zalążkiem grzechu pierworodnego: pokusę, by być jak Bóg, ale bez Boga. Chrześcijanin jest prawdziwy, szczery, jest realistą. Pokora to przede wszystkim prawda, życie w prawdzie, uczenie się prawdy, uczenie się, że właśnie moja małość jest wielkością, bowiem wtedy jestem ważny w wielkiej kanwie historii Boga z ludzkością. Właśnie gdy uznaję, że jestem zamysłem Boga, konstrukcji Jego świata, i jestem niezastąpiony, właśnie tak - w mojej małości, i tylko w ten sposób - jestem wielki. To jest początek bycia chrześcijaninem: życie w prawdzie. I tylko gdy żyję prawdą, rzeczywistością mojego powołania dla innych, z innymi, w ciele Chrystusa, żyję dobrze. Życie wbrew prawdzie jest zawsze życiem złym. Żyjmy prawdą! Uczmy się tego realizmu: nie chcieć się pokazać, ale chcieć podobać się Bogu i czynić to, co Bóg zamyślił w odniesieniu do mnie i dla mnie, i w ten sposób zaakceptować również drugiego człowieka. Zaakceptowanie drugiego, który może jest większy ode mnie, zakłada właśnie ten realizm i umiłowanie prawdy; zakłada zaakceptowanie siebie samego jako "zamysłu Boga", takiego, jakim jestem, z moimi ograniczeniami, a przez to - w mojej wielkości. Zaakceptowanie siebie łączy się z zaakceptowaniem drugiego: jedynie gdy akceptuję siebie w wielkiej tkance Bożej, mogę zaakceptować także innych, którzy wraz ze mną tworzą wielką symfonię Kościoła i stworzenia. Myślę, że małe upokorzenia, które dzień po dniu przychodzi nam znosić, są zbawienne, ponieważ pomagają każdemu uznać prawdę o sobie i w ten sposób uwolnić się od tej próżności, która jest sprzeczna z prawdą i nie może mi dać szczęścia ani uczynić mnie dobrym. Trzeba zaakceptować to i nauczyć się tego, a w ten sposób nauczyć się akceptować swoją pozycję w Kościele, swoją skromną służbę jako wielką w oczach Boga. Właśnie ta pokora, ten realizm wyzwalają. Jeżeli jestem zarozumiały, jeżeli jestem wyniosły, to chciałbym zawsze się podobać, a kiedy mi się to nie udaje, jestem smutny, jestem nieszczęśliwy i wciąż muszę tego szukać. Natomiast kiedy jestem pokorny, mogę sobie pozwolić również na to, aby nie zgadzać się z dominującą opinią, z sądami innych, bowiem pokora daje mi zdolność, wolność prawdy.
Tak więc, powiedziałbym, prośmy Pana, aby nam pomagał, aby nam pomagał być naprawdę budowniczymi wspólnoty Kościoła; aby wzrastał, abyśmy także i my wzrastali w wielkiej wizji Boga, jako "my", i byli członkami Ciała Chrystusa, należącego w ten sposób, w jedności, do Syna Bożego.
Druga cnota - omówimy ją krócej - to "łagodność", jak mówi tłumaczenie włoskie (Ef 4,2) [w polskim: cichość]; w greckim jest praus, co znaczy "łagodny, cichy"; również ona jest cnotą chrystologiczną, jak pokora, która jest naśladowaniem Chrystusa na tej drodze pokory. Podobnie też praus, bycie łagodnym, bycie cichym, jest naśladowaniem Chrystusa, który mówi: Przyjdźcie do Mnie, Ja jestem cichy i pokornego serca (por. Mt 11,29). To nie oznacza słabości. Chrystus potrafi być także surowy, jeśli trzeba, ale zawsze zachowuje dobroć serca, zawsze widoczna jest dobroć, łagodność. W Piśmie Świętym niekiedy "łagodni" to po prostu określenie wierzących, małej trzódki biedaków, którzy we wszystkich próbach pozostają pokorni i trwają niezłomnie w jedności z Panem; trzeba dążyć do tej łagodności, która jest przeciwieństwem przemocy. Mówi o tym trzecie błogosławieństwo. W Ewangelii św. Mateusza jest napisane: Błogosławieni cisi, albowiem oni posiądą ziemię (por. 5,5). Ziemię posiądą nie ludzie gwałtowni, na koniec pozostaną cisi: oni otrzymali wielką obietnicę, a więc musimy być pewni właśnie obietnicy Bożej, łagodności, która jest silniejsza od przemocy. W tych słowach o łagodności kryje się przeciwstawienie przemocy: chrześcijanie nie uciekają się do przemocy, są przeciwnikami przemocy.
Św. Paweł pisze dalej: "z cierpliwością" (Ef 4,2): Bóg jest cierpliwy. Pomimo naszych słabości i naszych grzechów wciąż na nowo daje nam szansę. Przebacza mi, pomimo iż wie, że jutro znowu zgrzeszę; rozdziela swoje dary, choć wie, że często jesteśmy nieudolnymi zarządcami. Bóg jest wielkoduszny, ma wielkie serce, powierza nam swoją dobroć. I również ta cierpliwość, ta wielkoduszność należy właśnie do naśladowania Chrystusa.
Wreszcie: "znosząc siebie nawzajem w miłości" (Ef 4,2); wydaje mi się, że właśnie z pokory bierze się ta zdolność zaakceptowania drugiego. Inność drugiego jest zawsze uciążliwa. Dlaczego drugi jest inny? Ale właśnie ta odmienność, ta inność jest potrzebna, aby pięknie wybrzmiała symfonia Boża.
I powinniśmy - właśnie dzięki pokorze, z jaką uznaję moje ograniczenia, moją inność w stosunku do drugiego, ciężar, jakim jestem dla drugiego - stać się zdolni nie tylko znosić drugiego, ale z miłością znajdować właśnie w inności także bogactwo jego istnienia oraz Bożych zamysłów i fantazji.
Wszystko to zatem - jako cnota eklezjalna - służy budowaniu Ciała Chrystusa, którym jest Duch Chrystusa, aby na nowo stało się przykładem, na nowo ciałem, i aby wzrastało. Paweł mówi to później konkretnie, stwierdzając, że cała ta różnorodność darów, temperamentów, sposobów bycia człowiekiem służy jedności (por. Ef 4,11-13). Wszystkie te cnoty są również cnotami jedności. Na przykład, bardzo znaczące jest dla mnie to, że pierwszy list, który powstał po Nowym Testamencie, Pierwszy List Klemensa, jest skierowany do wspólnoty podzielonej i cierpiącej z powodu podziału - do wspólnoty Koryntian (por. PG, I,201-328). W tym Liście słowem kluczowym jest właśnie "pokora": są podzieleni, ponieważ brakuje pokory, brak pokory niszczy jedność. Pokora jest fundamentalną cnotą jedności, i tylko dzięki niej wzrasta jedność Ciała Chrystusa, stajemy się rzeczywiście zjednoczeni i otrzymujemy bogactwo i piękno jedności.
Dlatego jest rzeczą logiczną, że wyliczanie tych cnót, będących cnotami eklezjalnymi, chrystologicznymi, cnotami jedności, zmierza ku wyraźnej jedności: "Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich" (Ef 4,5). Jedna wiara i jeden chrzest, jako konkretna rzeczywistość Kościoła, który podlega jedynemu Panu.
Chrzest i wiara są nierozdzielne. Chrzest jest sakramentem wiary, a wiara ma dwa aspekty. Jest aktem głęboko osobistym: ja znam Chrystusa, spotykam się z Chrystusem i obdarzam Go zaufaniem. Pomyślmy o kobiecie, która dotyka Jego szaty w nadziei, że zostanie uzdrowiona (por. Mt 9,20-21); zawierza Mu całkowicie, a Pan mówi: Jesteś uzdrowiona, twoja wiara cię ocaliła (por. Mt 9,22). Także do trędowatych, do tego jedynego, który wraca, mówi: "Twoja wiara cię uzdrowiła" (Łk 17,19). A zatem wiara początkowo jest przede wszystkim osobistym spotkaniem, dotknięciem szaty Chrystusa, dotykiem Chrystusa, byciem w kontakcie z Chrystusem, zawierzeniem Panu, miłowaniem i znalezieniem miłości Chrystusa, a w miłości Chrystusa - także klucza do prawdy, do uniwersalności. Ale właśnie dlatego, że jest kluczem do uniwersalności jedynego Pana, ta wiara nie jest tylko osobistym aktem zaufania, ale jest aktem mającym treść. Fides qua wymaga fides quae, treści wiary, i chrzest wyraża tę treść: formuła trynitarna jest zasadniczym elementem credo chrześcijan. Jest ono samo w sobie powiedzeniem "tak" Chrystusowi, a tym samym Bogu w Trójcy jedynemu, z tą rzeczywistością, z tą treścią, która łączy mnie z tym Panem, z tym Bogiem, który ma takie Oblicze: żyje jako Syn Ojca w jedności Ducha Świętego i we wspólnocie Ciała Chrystusa. A zatem to wydaje mi się bardzo ważne: wiara ma treść; i nie wystarcza, nie ma elementu jednoczącego, jeśli nie ma tej treści jedynej wiary, jeśli nie żyje się tą treścią i jej nie wyznaje.
Dlatego Rok Wiary, Rok Katechizmu - mówiąc bardzo praktycznie - są ze sobą związane nierozerwalnie. Przypomnimy Sobór, jedynie przypominając treść - zresztą na nowo skondensowaną - Katechizmu Kościoła Katolickiego. A wielkim problemem współczesnego Kościoła jest brak znajomości wiary, jest "religijny analfabetyzm", jak wyrazili się kardynałowie w miniony piątek. "Analfabetyzm religijny": a z tym analfabetyzmem nie możemy wzrastać, nie może wzrastać jedność. Dlatego musimy sami na nowo przyswoić sobie tę treść, jako bogactwo jedności, a nie jako zbiór dogmatów i przykazań, ale jako rzeczywistość jedyną, która ukazuje się w swojej głębi i pięknie. Powinniśmy czynić wszystko co możliwe dla odnowy katechetycznej, aby wiara była poznawana i tym samym Bóg był poznawany, aby Chrystus był poznawany, aby prawda była poznawana i wzrastała jedność w prawdzie.
Później wszystkie te jedności zbiegają się w "jednym Bogu i Ojcu wszystkich". Wszystko to, co nie jest pokorą, wszystko, co nie jest wspólną wiarą, niszczy jedność, niszczy nadzieję i powoduje, że niewidzialne jest oblicze Boga. Bóg jest jeden i jedyny. Monoteizm był wielkim przywilejem Izraela, który poznał jedynego Boga, i pozostaje konstytutywnym elementem wiary chrześcijańskiej. Bóg Trójjedyny - jak wiemy - to nie trzy bóstwa, ale jest to jedyny Bóg; i widzimy lepiej, co znaczy jedność: jedność jest jednością miłości. Jest tak właśnie dlatego, że jest to krąg miłości, Bóg jest jeden i jedyny.
Dla Pawła, jak widzieliśmy, jedność Boga utożsamia się z naszą nadzieją. Dlaczego? W jaki sposób? Ponieważ jedność Boga jest nadzieją, albowiem gwarantuje nam ona, że ostatecznie nie istnieją różne moce, na koniec nie ma rozdziału na różne i sprzeczne władze, ostatecznie nie przetrwa łeb smoka, który mógłby się podnieść przeciwko Bogu, nie pozostaje brud zła i grzechu. Na koniec pozostaje tylko światło! Bóg jest jeden i jest jedynym Bogiem: nie istnieje inna władza Jemu przeciwna! Wiemy, że dzisiaj, w obliczu wciąż narastającego zła, którego doświadczamy w świecie, wiele osób wątpi we wszechmoc Boga; co więcej, różni teologowie - także dobrzy - mówią, że Bóg nie może być wszechmogący, ponieważ nie da się pogodzić z wszechmocą tego, co widzimy w świecie; i w ten sposób chcą oni stworzyć nową apologię, usprawiedliwić Boga i "zwolnić" Go z odpowiedzialności za to zło. Ale to nie jest właściwy sposób, bowiem jeśli Bóg nie jest wszechmogący, jeżeli są i utrzymują się inne moce, to nie jest naprawdę Bogiem i nie jest nadzieją, bowiem koniec końców pozostałby politeizm, walka, potęga zła. Bóg jest wszechmogącym, jedynym Bogiem. Niewątpliwie w historii wyznaczano granice Jego wszechmocy, uznając naszą wolność. Ale na koniec wszystko powraca, i nie ma innej władzy; taka jest nadzieja - że zwycięży światło, zwycięży miłość! Na koniec nie pozostaje moc zła, pozostaje tylko Bóg! I tak jesteśmy na drodze nadziei, idąc ku jedności jedynego Boga, który objawił się za sprawą Ducha Świętego w jedynym Panu, Chrystusie.
Później od tej wielkiej wizji św. Paweł przechodzi do szczegółów i mówi o Chrystusie: "Wstąpiwszy na wysokości, wziął do niewoli jeńców, rozdał ludziom dary" (Ef 4,8). Apostoł cytuje Psalm 68 [67], który w poetycki sposób opisuje wstępowanie Boga z Arką Przymierza na wyżyny, ku szczytowi góry Syjon, ku świątyni: Bóg jako zwycięzca, który pokonał innych, wziętych w niewolę, i jako prawdziwy zwycięzca rozdaje dary. Judaizm widział w tym raczej obraz Mojżesza, który wstępuje na górę Synaj, aby na wyżynach poznać wolę Bożą, Przykazania, które nie są traktowane jako ciężar, ale jako dar poznania oblicza Boga, woli Bożej. Paweł w końcu widzi w tym obraz wstępowania Chrystusa, który wznosi się po tym, jak zstąpił; wstępuje i pociąga ku Bogu ludzkość, robi miejsce dla ciała i krwi w samym Bogu; pociąga nas na wyżyny swojego bycia Synem i wyzwala nas z niewoli grzechu, uwalnia nas, ponieważ jest zwycięzcą. Jako zwycięzca rozdaje dary. I tak doszliśmy od wstąpienia Chrystusa do Kościoła. Dary to sama charis, łaska: bycie w łasce, w miłości Bożej. A później są charyzmatami, które stają się konkretnym urzeczywistnieniem charis w poszczególnych funkcjach i misjach: apostołów, proroków, ewangelistów, pasterzy i nauczycieli, aby w ten sposób budować Ciało Chrystusa (por. Ef 4,11).
Nie chciałbym teraz wdawać się w szczegółową egzegezę. Wiele dyskutuje się w tym kontekście, co znaczy: apostołowie, prorocy... W każdym razie możemy powiedzieć, że Kościół jest zbudowany na fundamencie wiary apostolskiej, która jest wciąż obecna: apostołowie w sukcesji apostolskiej są obecni w pasterzach, którymi my jesteśmy, za sprawą łaski Boga i pomimo całej naszej nędzy. I jesteśmy wdzięczni Bogu za to, że zechciał nas powołać, abyśmy trwali w sukcesji apostolskiej i kontynuowali budowanie Ciała Chrystusa. Tutaj pojawia się element, który wydaje mi się ważny: posługi kapłańskie - tak zwane posługi - są nazywane "darami Chrystusa", są charyzmatami; nie ma zatem przeciwstawienia: z jednej strony posługa kapłańska jako określenie prawne, a z drugiej charyzmaty jako dar profetyczny, żywotny, duchowy, jako obecność Ducha i Jego nowość. Nie! Właśnie posługi kapłańskie są darem Zmartwychwstałego i są charyzmatami, są przejawami Jego laski. Nie można być kapłanem, nie będąc charyzmatycznym. Bycie kapłanem to charyzmat. Musimy o tym pamiętać, jak sądzę - że jesteśmy powołani do kapłaństwa, powołani przez dar Pana, przez charyzmat Pana. I tak, natchnieni przez Jego Ducha, musimy starać się żyć zgodnie z tym naszym charyzmatem. Myślę, że tylko w ten sposób można zrozumieć, że Kościół na Zachodzie połączył nierozerwalnie kapłaństwo i celibat: trwanie w życiu eschatologicznym ukierunkowanym ku ostatecznemu przeznaczeniu naszej nadziei, ku Bogu. Właśnie dlatego, że kapłaństwo jest charyzmatem i musi być również związane z charyzmatem: jeżeli nie byłoby tego i istniałoby tylko określenie prawne, byłoby absurdem narzucać charyzmat, będący prawdziwym charyzmatem; ale jeśli samo kapłaństwo jest charyzmatem, to jest rzeczą normalną, że współistnieje z charyzmatem, z charyzmatycznym stanem życia eschatologicznego.
Prośmy Pana, aby nam pomógł coraz lepiej to rozumieć, coraz bardziej żyć w charyzmacie Ducha Świętego, i w ten sposób żyć również tym znakiem eschatologicznym wierności jedynemu Panu, który jest niezbędnie potrzebny właśnie w naszych czasach, kiedy następuje rozpad małżeństwa i rodziny, które mogą się scalać jedynie w świetle tej wierności jedynemu powołaniu Pana.
Ostatni punkt. Św. Paweł mówi o wzrastaniu człowieka doskonałego, który osiąga miarę pełni w Chrystusie: nie bądźmy już dziećmi, miotanymi przez fale, unoszonymi przez każdy powiew nauki (por. Ef 4,13-14). "Natomiast, żyjąc prawdziwie w miłości, sprawmy, by wszystko wzrastało ku Niemu" (por. Ef 4,15). Nie można żyć w dzieciństwie duchowym, w dzieciństwie wiary: niestety, w naszym świecie widzimy tę dziecinność. Wielu po pierwszej katechezie nie kontynuowało jej; być może został ten zalążek, a może też uległ zniszczeniu. Skądinąd są oni unoszeni przez fale świata i nic poza tym; jako dorośli nie mogą kompetentnie i z głębokim przekonaniem wykładać i uobecniać filozofii wiary - by tak powiedzieć - wielkiej mądrości, racjonalności wiary, która otwiera oczy także innym, która otwiera oczy właśnie na to, co jest dobre i prawdziwe na świecie. Brakuje im tej dorosłości w wierze, a pozostaje wiara dziecinna.
W ostatnich dziesięcioleciach niewątpliwie mieliśmy do czynienia także z innym użyciem słowa "wiara dojrzała". Mówi się o "wierze dojrzałej" w znaczeniu wyemancypowanej od Magisterium Kościoła. Dopóki jestem zależny od matki, jestem dzieckiem, muszę się uniezależnić; uniezależniony od Magisterium, jestem nareszcie dorosły. Ale rezultatem nie jest wiara dojrzała, rezultatem jest uzależnienie od nurtów świata, od opinii świata, od dyktatury środków przekazu, od opinii przez wszystkich podzielanych i pożądanych. Nie jest prawdziwą emancypacją emancypacja od komunii Ciała Chrystusa! Przeciwnie, jest to poddanie się dyktaturze nurtów, powiewów światowości. Prawdziwa emancypacja to właśnie uwolnienie się od tej dyktatury, w wolności dzieci Bożych, które wierzą razem w Ciele Chrystusa, z Chrystusem zmartwychwstałym, i w ten sposób postrzegają rzeczywistość i potrafią odpowiadać na wyzwania naszych czasów.
Uważam, że powinniśmy dużo modlić się do Pana, aby nam pomógł wyemancypować się w takim sensie, być wolnymi w takim sensie, z wiarą rzeczywiście dojrzałą, która widzi, pozwała zobaczyć i może pomóc także innym dojść do prawdziwej doskonałości, do prawdziwej dojrzałości, w jedności z Chrystusem.
Odnośnie do tego istnieje piękne wyrażenie aletheuein en te agape, być prawdziwymi w miłości, żyć prawdą, być prawdą w miłości: te dwa pojęcia idą w parze. Dziś pojęcie prawdy jest nieco podejrzane, gdyż łączy się prawdę z przemocą. Niestety, w historii były także epizody, kiedy próbowano bronić prawdy przy użyciu przemocy. Ale prawda i przemoc są ze sobą sprzeczne. Prawdy nie narzuca się innymi środkami, jedynie mocą jej samej! Prawda może dotrzeć jedynie poprzez samą siebie, przez własne światło. Ale potrzebujemy prawdy; bez prawdy nie znamy prawdziwych wartości, jak zatem moglibyśmy uporządkować kosmos wartości? Bez prawdy jesteśmy jak ślepi w świecie, nie widzimy drogi. Wielkim darem Chrystusa jest właśnie to, że widzimy oblicze Boga, i nawet jeśli w sposób enigmatyczny, bardzo niedoskonały - znamy głębię, istotę prawdy w Chrystusie, w Jego Ciele. A znając tę prawdę, wzrastamy także w miłości, która jest uwiarygodnieniem prawdy i pokazuje nam, że jest prawdą. Powiedziałbym, że miłość właśnie jest owocem prawdy - drzewo poznaje się po owocach - i jeśli nie ma miłości, także prawda nie jest należycie przyswojona, przeżywana; a tam, gdzie jest prawda, rodzi się miłość. Dzięki Bogu widzimy to we wszystkich stuleciach: pomimo negatywnych faktów owoc miłości zawsze był obecny w chrześcijaństwie i jest też dzisiaj! Widzimy to u męczenników, widzimy to w przypadku tak wielu sióstr, braci i kapłanów, którzy pokornie służą ubogim, chorym, którzy są uobecnieniem miłości Chrystusa. I w ten sposób są wielkim znakiem, że tutaj jest prawda.
Módlmy się do Pana, aby nam pomógł przynosić owoc miłości i być dzięki temu świadkami Jego prawdy.
BENEDYKT XVI