Pan Bóg dał mi łaskę bycia misjonarzem fidei donum. Wszystko zaczęło się z chwilą święceń kapłańskich, które przyjąłem 22 maja 1983 roku w tarnowskiej katedrze. Jako wikariusz pracowałem w trzech parafiach. W 1991 roku ks. bp Józef Życiński zaproponował, abym został ojcem duchownym w tarnowskim seminarium.
Przez pięć lat towarzyszyłem więc moim młodszym braciom w ich drodze do kapłaństwa. Ta bardzo odpowiedzialna posługa dawała mi dużo satysfakcji i pozwalała rozwijać się duchowo. Poprzez modlitwę i otwartość na działanie Ducha Świętego stopniowo odkrywałem, że Pan Bóg chce ode mnie czegoś więcej.
Kiedy zbliżałem się do "czterdziestki", nastąpił przełom w moim kapłańskim życiu. Otrzymałem wówczas znaki, które jednoznacznie utwierdziły mnie w przekonaniu, że wyjazd na misje to kolejne wyzwanie, któremu muszę stawić czoło. Kropką nad "i" była zgoda Księdza Biskupa i jego błogosławieństwo.
Po rocznym przygotowaniu w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie i kilkumiesięcznym kursie języka francuskiego w Paryżu znalazłem się w Republice Środkowoafrykańskiej (RCA) na misji w Bimbo, oddalonej 10 km od stolicy kraju - Bangui, do której należało ponadto 40 wiosek. W skwarze afrykańskiego słońca, przemierzając tropikalny las i rzekę Oubangi, spędziłem osiem lat życia. Ten czas poczytuję sobie za wielki dar. To właśnie na Czarnym Lądzie doświadczyłem prawdziwości słów bł. papieża Jana Pawła II, który w encyklice Redemptoris Missio napisał, że misje "odnawiają Kościół, wzmacniają wiarę i tożsamość chrześcijańską, dają życiu chrześcijańskiemu nowy entuzjazm i nowe uzasadnienie" (RMis, 2). Dzięki pracy misyjnej wstąpiła we mnie nowa wewnętrzna radość i duchowa młodość, która ciągle trwa! Znowu poczułem się bardzo potrzebny jako kapłan. Zrozumiałem, że to nie ja robię coś nadzwyczajnego, ale sam Bóg wprowadza mnie w wyjątkowy wymiar ewangelicznej posługi. (...)