Z MIECZYSŁAWEM KOŻUCHEM SJ, kierownikiem duchowym i rekolekcjonistą, rozmawia ks. Wojciech Węckowski
W dawnej formacji kapłańskiej myśl o ciele pojawiała się przede wszystkim w aspekcie ascetycznym. A jak dziś patrzymy na ascezę ciała? Którą możemy określić jako zdrową, a którą jako chorą?
Dawniej, mówiąc najogólniej, obawiano się ciała. Najprawdopodobniej było w formacji nieco myśli platońskiej, zgodnie z którą ciało jest więzieniem dla duszy, ciało mogło też być widziane jako prowadzące do grzechu. Trzeba było zatem wyzwolić się z ciała, ażeby dusza mogła prawdziwie żyć. A teraz, rozumiejąc głębiej i ciało, i samo życie człowieka, chyba jesteśmy bliżsi prawdy, że zmartwychwstanie - o czym św. Paweł mówi na Areopagu - obejmuje zarówno duszę, jak i ciało, to znaczy, że ciało nie jest bytem gorszym od duszy. Nasza wiara w zmartwychwstanie jest przekonaniem o czym? O tym, że człowiek jest ciałem - tu się rozumie ciało podmiotowo - i że ma ciało - tu, z kolei, rozumie się je przedmiotowo. W związku z tym jesteśmy jednością, wyrażając się naprawdę przez ciało i przede wszystkim miłując poprzez ciało. A ponieważ miłość, jako cel życia człowieka, zakłada ciało, formacja powinna obejmować zagadnienie ciała.
Jeśli zaś chodzi o wybór perspektywy wychowawczej i formacyjnej odnośnie do przeżywania ciała, szczególnie w życiu kapłańskim i zakonnym, ale i w ogóle chrześcijańskim, to w tym względzie olbrzymim darem Boga na te czasy jest myśl bł. Jana Pawła II z jego teologią ciała. Jest to cudowny komentarz do słów św. Pawła: "Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest przybytkiem Ducha Świętego?" (1 Kor 6,19). Ciało jest rzeczywistością, miejscem, w którym Bóg mieszka i przez które się objawia. To podstawowa świadomość. Z niej zrodzi się motywacja cenienia siebie w wymiarze cielesnym i osobowościowym jako dziecka Bożego umiłowanego przez Ojca, który jest w niebie. Obecnie w dobie "sprzedawania" na tyle sposobów ciała ta perspektywa ma szczególne znaczenie.
Nie jesteśmy jednak naiwni. Wymiar ciała jest też naznaczony tym, co Pismo Święte nazywa "pożądliwością". Żeby więc tamta perspektywa była prawdziwa, konieczna jest asceza, czyli ćwiczenie się (gr. askesis). W czym? A w tym, by nasze energie psychiczne, w psychologii nazywane potrzebami psychicznymi, nie brały góry nad naszym powołaniem do świętości na różnych drogach - na drodze małżeńskiej, kapłańskiej, życia konsekrowanego. Potrzeby psychiczne, które u zwierząt mają wymiar instynktów, a u nas zostały wypaczone przez grzech pierworodny i złe wychowanie, nie mogą być na uwięzi nieprawdopodobnej głupoty, czyli nałogów. Wszelkiego typu uzależnienia są tego wyrazem. Uzależnienie od pornografii, ogólnie od świata wirtualnego, narkotyków, alkoholu itp. jest w naszych czasach częstą biedą, niestety, także księży i osób konsekrowanych. Nasze powołanie to oddanie serca Panu, który żyje i działa w swoim Kościele - oto cel naszego życia. To oddanie zakłada wolne ciało, zakłada opanowanie tego, co przynosi nam tanią, łatwą i tak ulotną przyjemność, a odciąga nas od szczęścia, jakim żył Pan i jakim chce, żebyśmy my tu i teraz żyli. W tym względzie musimy iść pod prąd banalnej kulturze użycia nieliczącej się ze światem autentycznych wartości, które budują człowieka i całe społeczeństwa. Wartości te głosi nam Kościół.
Aktualnie mówi się o formacji integralnej ze wskazaniem na formację ludzką. Dlaczego tak mocno się ją podkreśla?
Nasza obecność w świecie nie jest tylko duchowa, ale także cielesna. Bycie ciałem to bycie w relacji z człowiekiem i z rzeczami - św. Ignacy powiedziałby: "ze stworzeniami". Nasze ciało jest stworzone do kontaktu, niejako woła o relację, o spotkanie. To dzięki ciału jesteśmy w kontakcie i poprzez ciało ów kontakt jest możliwy. Miłość ogarnia ciało, a ciało jest - jak pisał bł. Jan Paweł II w adhortacji Familiaris consortio - uczestnikiem miłości duchowej. Miłość często pojmowana jest jako uczucie, zmienny afekt, nastrój. A tymczasem jest ona tak naprawdę w wymiarze woli, tworząc dobro. Formacja ludzka to podkreślanie konieczności uporządkowania tego, co w człowieku jest nieuporządkowane, rozbite, po to, żeby był on bardziej zdolny do odpowiedzi na dar łaski. Myślę, że tak dzisiaj mocno podkreślana formacja ludzka bardziej uwydatnia celowość naszego życia, które wyraża się poprzez ciało. Pomaga ona człowiekowi żyć tym, co duchowe. Jest także włączona w główny cel formacji, jakim jest miłość do Chrystusa w Kościele, czyli ostatecznie miłość autentyczna, a nie pozorna. W formacji integralnej chodzi o przeżywanie Pana całym sobą, o służbę człowiekowi całym sobą, chodzi o wolność, jaką żył Pan w całym swoim ziemskim życiu.
W seminariach i domach zakonnych są coraz bardziej odpowiednie warunki do troski o kondycję cielesną dla seminarzystów i nowicjuszy: hale sportowe, możliwość korzystania z pływalni itp. Jeśli chodzi o zakony żeńskie, to, niestety, bardzo często jedyną formą tej troski jest fizyczna praca. Który kierunek troski o ciało należałoby uznać za bardziej słuszny?
To dobrze, że w seminariach stwarza się możliwości odpoczynku, sportu, ruchu, dlatego, że seminaria nastawione są głównie na pracę intelektualną, w związku z tym ruchu jest mało. Jeśli chodzi natomiast o zakony, to tam w grę wchodzi po części inna logika. Żyjemy na stałe we wspólnocie, a życie wspólnotowe zakłada także pracę. Mniejszy akcent kładziemy na sport, choć go nie wykluczamy, ponieważ praca fizyczna włączona jest w logikę życia wspólnotowego, w potrzeby naszego życia razem. Natomiast jest faktem - i nieraz o tym mówię przy różnych spotkaniach - że siostry zakonne są przemęczone, czyli mają za dużo pracy i nie bardzo widać, jak to ułożyć inaczej, bo pracują czasem na dwa etaty lub więcej. Myślę, że w przypadku sióstr zakonnych byłoby dobrze jakoś oddzielić pracę - tę pojętą najszerzej, także fizyczną - od odpoczynku, który niekiedy wymaga innych warunków odpowiednich do relaksu aniżeli sama tylko praca. Ale nie ulegnijmy - szczególnie my, mężczyźni - modzie na odpoczywanie! Taka moda czasem się pojawia. Szybkie samochody i jeszcze trochę pieniędzy w kieszeniach pozwalają księżom na odpoczynek, który często jest nieprzemyślany...
Z czym powinna się kojarzyć osobie duchownej troska o zdrowie?
Sztuką jest odczuwać wymagania swojego organizmu - on tak często informuje nas o bardzo ważnych sprawach, a nie jest łatwo to usłyszeć. To po pierwsze. Po drugie, należałoby z naszego życia kapłańskiego wykluczyć narcyzm i poddać mocnej krytyce hedonizm. Rzecz w tym, że zdrowie jest nam potrzebne, ale ono nie jest celem naszego życia. W chorobie też można Boga chwalić, służyć Mu, apostołować. Wspaniałym przykładem tego był bł. Jan Paweł II, zwłaszcza w ostatnich latach swego życia. Co zatem oznacza troska o zdrowie? Wspomniane wsłuchiwanie się w sygnały płynące ze strony własnego organizmu. Należy także skrytykować tak zwany kompleks bohatera, szczególnie widoczny wśród młodych księży. Próbują oni wszystko zrobić, wszędzie być i ciągle działać. Często prowadzi to do różnych niespodzianek: przemęczenia, zaniedbania modlitwy. Trudno jest w mądry sposób zorganizować podział zajęć pomiędzy pracą, której powinno być, oczywiście, dużo, a odpoczynkiem. Ja sam próbuję być obecny w danej chwili, czyli tak pracować, żeby wkładać serce w to, co robię. Człowiek, wkładając serce w to, co robi, potrafi solidnie pracować, mniej się męczy; umie też wyczuć potrzebę odpoczynku. Niebagatelnym zagadnieniem jest także zwracanie uwagi na to, co i ile jemy. Przecież my, księża, jesteśmy na ogół otyli i to nie tylko dlatego, że brakuje nam ruchu, ale chyba również dlatego, że z naszymi problemami uciekamy w jedzenie. W związku z tym asceza dotycząca jedzenia również byłaby tu czymś bardzo sensownym.
Jakie działania formacyjne pomagają w lepszym kontakcie z własnymi emocjami i własnym ciałem?
Te kroki są na ogół znane, ale pierwszorzędną sprawą jest ćwiczenie się w uważności. Przy dzisiejszym zagonieniu, przy nerwowości życia istotne jest, by człowiek, szczególnie kapłan, był wyczulony na to, co, po co i w jaki sposób robi. W ramach tej uważności podkreśliłbym ćwiczenie zdrowej samoobserwacji. Ona w rozumieniu siebie jest wręcz podstawowa. Dopiero wtedy jesteśmy w stanie dostrzec częste źródła napięć. Widząc te napięcia, zaczniemy szukać ich przyczyn. I tutaj spotykamy tę olbrzymią siłę, jaką są emocje. Tak więc szukając przyczyn owych napięć, rejestrując je, możemy je zauważyć, wejść z nimi w dialog i osłabić ich moc. Radziłbym bardzo - jak sam próbuję to robić - oddawać Panu Jezusowi to, co odczuwamy, co trudne, co nas przerasta. Z emocjami można wejść w dialog poprzez świadomość ich przyczyn, co już je osłabi, ale ważną sprawą jest włączanie ich w modlitwę, którą zanosimy do Boga w przeżywanych doświadczeniach. Modlitwa pokazuje nam, że to Pan nas uzdrawia i przemienia nasze rany w chlubne blizny. Nawet jeśli jesteśmy fizycznie silni, odporni, to każdy z nas ma jakieś swoje bolączki - często ukrywane. Te słabości mogą nas przytłaczać, rozbijać, albo mogą stać się trampoliną, z której skaczemy w ramiona Ojca po to, żeby Mu służyć jeszcze pełniej także w słabościach. Dlatego najszerzej pojęta słabość ciała - czy jakieś zmęczenie, czy tendencja do zamykania się, lęki, poczucie depresji itd. - przeżywana jest inaczej, jeśli przeżywamy ją z Bogiem i jeśli miejsce słabości staje się miejscem modlitwy. Św. Paweł Apostoł uczy nas tej sztuki. Ciało najbardziej jest miejscem, w którym odczuwamy swoje emocje. Obyśmy od tej rzeczywistości nie uciekali, ale wsłuchiwali się w informacje, jakie nam przynosi o nas, o naszej psychicznej i duchowej kondycji. Problem polega na tym, że niełatwą sprawą jest nauczenie się słuchania tego, co ono nam mówi. (...)