Niemal każdego letniego tygodnia do małej wioski Taize, położonej na niewielkim wzgórzu w Burgundii, przyjeżdża kilka tysięcy młodych ludzi z całego świata. Goszczą ich tam w prostych, pielgrzymkowych warunkach bracia z założonej 70 lat temu ekumenicznej Wspólnoty z Taize.
Organizowane przez nich na przełomie roku Europejskie Spotkania Młodych mimo mrozu i śniegu gromadzą po kilkadziesiąt tysięcy uczestników. Najliczniej zjechali się oni w grudniu 1992 roku do Wiednia, dokąd przybyło ich aż 105 tys., w tym 65 tys. Polaków.
Co przyciąga te rzesze do skromnej wspólnoty braci zakonnych, założonej w celu pojednania podzielonych chrześcijan, a nie dla pracy duszpasterskiej wśród młodzieży? Czyżby otrzymywali tam coś, czego brakuje im w życiu; coś, czego nie znajdują w swoich rodzinach i parafiach?
Poszukiwać w wolności
Kilkanaście lat temu zapytałem o to założyciela i ówczesnego przeora Wspólnoty, Brata Rogera. "Od dawna pytamy o to samych siebie i ogarnia nas zdziwienie - wyznał zakonnik. - Czego oni szukają? Zależy to od sytuacji osobistej, która jest różna w przypadku każdego z nich. Lecz może istnieje jakieś wspólne poszukiwanie? Myślę, że tak właśnie jest: chodzi o odkrywanie sensu życia i być może, o ile to możliwe, o doświadczenie w Taize jakby «uderzenia sensem»".
Wiele lat później, po śmierci Brata Rogera, jego następca, Brat Alois odpowiedział mi na podobne pytanie w niemal identyczny sposób. Dodał jednak dwa znamienne szczegóły. Zapewnił, że dostrzegając poszukiwania duchowe przybywających do Taize młodych ludzi, bracia chcą ich przyjąć tak, aby "swoje poszukiwania mogli prowadzić w całkowitej wolności". Ponadto pragną również, "aby spotkania młodzieży, które od dawna odbywają się w Taize, były integralną częścią życia Kościoła".
Wolność rozumiana zewnętrznie jako odrzucenie ograniczeń jest jedną z podstawowych kategorii myślenia ludzi młodych. Buntują się, gdy słyszą, że ktoś im czegoś zabrania lub coś nakazuje. Niepodlegające dyskusji dogmaty wiary i zasady moralne, podbudowane autorytetem boskim i kościelnym, bywają przez nich nieraz odbierane jako forma opresji ze strony świata dorosłych, pragnących ukształtować dzieci na swój "obraz i podobieństwo". Tymczasem one, dorastając, wolałyby same dojść do odkrycia sensu i drogi życia, swojego życiowego powołania, jak również wypracować własne projekty na przyszłość. Pragnęłyby wyznawać wiarę w sposób sobie bliższy, bardziej odpowiadający wrażliwości swojego, a nie minionego pokolenia.
U braci z burgundzkiego wzgórza można o tym porozmawiać, porównać swoje doświadczenia z przemyśleniami i przeżyciami rówieśników z różnych stron świata, nabierając dzięki temu dystansu do młodzieńczego buntu. Można się też przekonać, że tę samą wiarę da się przeżywać w inny sposób niż ten tradycyjny, kontestowany przez młodych. Wciąż jednak jest to ta sama wiara i tak samo uprawniony, akceptowany przez Kościół sposób jej wyrażania.
Bez gotowych recept
"Co możemy im ofiarować? - zastanawiał się głośno Brat Roger. - Bardzo proste przyjęcie, wspólną modlitwę trzy razy w ciągu dnia (rano, w południe i wieczorem) oraz wysłuchanie ich. Słuchamy ich nie po to, by im udzielać rad, lecz aby otworzyła się w nich droga zaufania". Po wieczornej modlitwie bracia nie wymykają się do domu, lecz wchodzą
w tłum ludzi w kościele i są do dyspozycji, by wysłuchać problemów duchowych i życiowych, traktując je z powagą, nie oceniając nikogo i nie narzucając rozwiązań. Ci, którzy spędzają w Taize kilka tygodni lub miesięcy, otrzymują jednego z braci jako stałego rozmówcę, z którym można się spotkać także w ciągu dnia. W przypadku dziewcząt rolę tę pełnią pomagające braciom siostry ze Zgromadzenia św. Andrzeja lub polskie urszulanki szare.
Młodzi są w czasie tych rozmów traktowani indywidualnie, bez aplikowania wszystkim tych samych gotowych recept na ich problemy. Wątpliwości, które wyrażają, uważa się za naturalny element ich duchowej drogi, wyraz pragnienia Boga, a nie za świadectwo braku wiary i powód do krytyki. Brat Roger lubił powtarzać słowa św. Augustyna: "Jeśli pragniesz zobaczyć Boga, masz już w sobie wiarę". Tłumaczył, że "to proste pragnienie jest już początkiem pokornej wiary". Zakonnicy z Taize są nieustannie wierni temu przekonaniu.
"Nie jesteśmy mistrzami duchowymi" - zastrzega Brat Alois. Bracia chcą jedynie "słuchać młodych i towarzyszyć im w duchowych poszukiwaniach". W praktyce znacznie więcej słuchają, niż mówią. Nie dają gotowych recept, bo - jak twierdzą - wcale ich nie posiadają. Towarzyszą, a nie kierują. Starają się pomóc w dostrzeżeniu miejsca Boga w życiu młodych, Jego obecności w przeżywanych trudnościach, rozterkach, radościach. Proponują czytanie Biblii i wdrożenie się w rytm modlitwy. Krok po kroku, niemal niezauważalnie wprowadzają w coraz głębszą relację z Bogiem.
Prostota i piękno
Niemałą rolę pełni w tym prostota, a zarazem piękno wspólnej modlitwy. Nie ma w niej nadmiaru słów, przemawia ona raczej samą treścią wypowiadanych modlitw i tekstem śpiewanych pieśni. Wykonywane są one na cztery głosy w formie kanonów. Ich medytacyjny charakter sprawia, że dla wielotysięcznego tłumu nie jest problemem kilkuminutowa cisza, która w pewnym momencie zapada, by każdy sam mógł w sercu rozważyć usłyszane słowo Boże. Dla wielu świat zewnętrzny przestaje się wówczas liczyć. Niejeden uczestnik spotkań na wzgórzu Taize mógłby powiedzieć, jak bardzo te chwile ciszy uporządkowały jego życie, ile otrzymał wtedy od Boga wewnętrznych znaków Jego obecności, duchowych pociech, natchnień do działania, ile powziął życiowych decyzji, owocujących do dziś... Oprawy liturgicznej dopełniają płonące świece, ikony i wszechobecny zapach bukszpanu, którym udekorowany jest kościół. Modlitwa w Taize angażuje zmysły, co sprawia, że człowiek modli się całym sobą.
Innym kluczem do duszpasterskiej skuteczności Wspólnoty z Taize wśród ludzi młodych jest bez wątpienia prostota używanego języka. Gdy podczas porannych wprowadzeń biblijnych bracia wyjaśniają teksty Pisma Świętego, najczęściej padają słowa: "miłość", "zaufanie", "prostota", "pokój serca", "pogodna radość"... Ta prostota terminologiczna nie prowadzi jednak na dogmatyczne manowce, wręcz przeciwnie, dzięki niej jeszcze łatwiej można przeczuć coś z przepastnego misterium Boga i doświadczyć piękna chrześcijaństwa. Młodzież bardzo dobrze odnajduje się w tym nie teoretycznym, lecz "egzystencjalnym" podejściu do wiary rozumianej jako sposób codziennego życia z Bogiem i bliźnimi. Podejściu tak bardzo zwyczajnym, a jednocześnie tak bardzo prawdziwym i głębokim, bo przekazującym w sposób niezwykle przystępny to, co najistotniejsze w duchowej drodze do Boga.
Choć u źródeł Wspólnoty z Taize leży zrodzone w latach II wojny światowej pragnienie pojednania między ludźmi, a szczególnie wśród chrześcijan, nie usłyszy się na burgundzkim wzgórzu o konsensusach i konwergencjach osiąganych w międzykościelnych dialogach teologicznych. Nie roztrząsa się różnic międzywyznaniowych. Nie pada nawet słowo "ekumenizm"! Pojęcie to - jak mi tłumaczył Brat Roger - "jest trochę zbyt wyszukane dla młodych, którzy dopiero odkrywają wiarę, którzy znajdują się na początku swego poszukiwania. Łatwiejsze jest dla nich słowo pochodzące z Ewangelii: «pojednanie»". Wszystko jednak, co dzieje się na burgundzkim wzgórzu, ma charakter ekumeniczny, podobnie zresztą jak sama Wspólnota, która składa się z braci różnych wyznań nie tylko żyjących razem pod jednym dachem, ale i wspólnie się modlących.
Kiedy zapytałem Brata Aloisa, czy można ująć przesłanie Taize w kilku prostych słowach, przypomniał, że pod koniec życia Brat Roger streszczał je, mówiąc: "Ufaj. Ufaj, wiedząc, że Bóg nam ufa". "Przez wcielenie Chrystusa Bóg zaufał ludzkości. A Jezus zaufał swoim Apostołom. Możemy żyć tym zaufaniem Bogu. On nie jest surowym sędzią. Bóg jest miłością i może tylko kochać" - właśnie tego uczą bracia.
Bez duchowego getta
Pobyt w Taize jest dla wielu ludzi powiewem wolności w wierze. Dlatego chcą kontynuować to doświadczenie po powrocie do domu. Wyrastają więc jak grzyby po deszczu grupy modlitewne, których uczestnicy modlą się w taki sposób, jaki zachwycił ich w Taize. Od mądrości duszpasterzy zależy, czy ukryty w nich potencjał będzie wykorzystany. Są parafie, gdzie dzięki otwartości proboszcza dokonuje się modlitewne spotkanie pokoleń: młodzi z "grupy Taize" gromadzą się wraz z emerytami na adoracji Najświętszego Sakramentu, której co pewien czas towarzyszy śpiew prostych kanonów; gdzie indziej "naładowana" duchowo młodzież zajmuje się zaniedbanymi dziećmi w parafialnych salkach, albo pomaga ludziom chorym i samotnym. Podejmowane są działania proste, które jednak w konkretny sposób budują kościelną wspólnotę.
Gdy na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku nad Wisłą i Odrą zaczęły masowo powstawać grupy modlitewne "w duchu Taize", Brat Marek, pierwszy Polak we Wspólnocie, żartował, że "duch Taize krąży nad Polską". Kryła się w tym jednak nuta poważnej obawy, by nie tworzyły one w parafiach enklaw dla "wtajemniczonych" bywalców spotkań europejskich lub tych, którzy "zaliczyli" tygodniowe rekolekcje na burgundzkim wzgórzu. Szybko jednak okazało się, że kontakt z Taize wcale nie zamyka młodych ludzi w getcie własnych duchowych przeżyć. Nie tworzą oni wspólnoty dla samej wspólnoty, tylko w sposób naturalny otwierają się na innych. W Taize bowiem duchowość i międzyludzka solidarność splatają się w jedno. Są jakby wdechem i wydechem tego samego Bożego "tchnienia życia".
Młodych ludzi może również pociągać to, że Taize jest "do tańca i do różańca". Nie tylko słucha się tam słowa Bożego, nie tylko spędza kilka godzin dziennie na modlitwie. Jest też czas na swobodną wymianę myśli, są "śniadania na trawie" (inne posiłki też!) w międzynarodowej grupie rówieśników, którzy mogą nauczyć podstaw języka, piosenki czy tańca ze swojego kraju, można wieczorem pobawić się wspólnie przy dźwiękach gitary, śpi się pod namiotem albo na piętrowych łóżkach jak w schronisku młodzieżowym. Atrakcyjna formuła spotkań, skupiona wokół modlitwy, studiowania Biblii i nawiązywania sieci kontaktów międzyludzkich, podtrzymywanych później dzięki internetowym portalom społecznościowym, sprawia, że rekolekcje w Taize obejmują nie tylko sferę ducha, ale wyciskają piętno na całym życiu ich uczestnika. Nic więc dziwnego, że ta tak dobrze sprawdzona recepta stała się inspiracją dla Światowych Dni Młodzieży, na które, zresztą, bracia z Taize są zawsze zapraszani.
Wiosna Kościoła
Rolę Taize trafnie ujął papież Jan Paweł II podczas wizyty, jaką złożył na burgundzkim wzgórzu w 1986 roku. Mówił wtedy, że "do Taize przybywa się jak do źródła". "Wędrowiec zatrzymuje się, zaspokaja pragnienie i rusza w dalszą drogę. Wiecie, że bracia nie chcą was zatrzymać. Chcą w modlitwie i ciszy pozwolić wam pić wodę żywą obiecaną przez Chrystusa, poznać Jego radość, odkryć Jego obecność, odpowiedzieć na Jego wezwanie, abyście mogli potem wyruszyć i świadczyć o Jego miłości, służąc braciom w waszych parafiach, w waszych szkołach i na uniwersytetach i we wszystkich miejscach pracy."
Nie wszystkim jednak wystarcza samo zaczerpnięcie ze źródła "wody żywej", aby potem rozlewać ją w swoich środowiskach. Niektórzy tak bardzo czują się w Taize jak u siebie w domu, że chcieliby tam "rozbić namiot" i zostać na stałe. Jednak bracia bardzo dbają o to, by pozostać małą wspólnotą, która żyje jak "przypowieść o komunii". Ich liczba wciąż oscyluje wokół setki. Dlatego większość kandydatów na braci po rocznym pobycie na burgundzkim wzgórzu zasila seminaria duchowne i zakonne nowicjaty w swojej ojczyźnie. Pragnienie, by być jedynie "młodym pędem wszczepionym w wielkie drzewo życia monastycznego, bez którego nie mogłaby przeżyć", znalazło swój chyba najbardziej klarowny wyraz w 1960 roku, gdy francuskie władze świeckie i kościelne zaproponowały Wspólnocie, aby przeniosła się z małej wioski Taize do odległych o niespełna 10 km pozostałości największego w dziejach Kościoła opactwa benedyktynów w Cluny. Brat Roger odrzucił wówczas tę propozycję, uznając, że "duchowe dziedzictwo Cluny byłoby zbyt ciężkie do uniesienia" dla jego małej wspólnoty.
A jednak podobieństwo między wielkim Cluny i małym Taize istnieje. Jak średniowieczne opactwo stało się przed tysiącem lat zaczynem reformy zachodniego chrześcijaństwa, tak obecnie klasztor na burgundzkim wzgórzu i jego mieszkańcy przybliżają na początku XXI wieku nową "wiosnę Kościoła", o której tak często mówił Brat Roger. W dodatku robią to bardzo ubogimi środkami. Ci, którzy przyjeżdżają do Taize, w atmosferze wolności, na modlitwie i w dialogu z braćmi odkrywają sens życia i nawiązują więź z Bogiem. Czy nie tego najbardziej dziś potrzebuje naznaczony subiektywizmem i relatywizmem świat?
Paweł Bieliński (ur. 1968), dziennikarz działu zagranicznego Katolickiej Agencji Informacyjnej. Opublikował m.in. książki: Bóg zawsze przychodzi i Uczył kochać Kościół. Ksiądz Tadeusz Gogolewski we wspomnieniach.
PAWEŁ BIELIŃSKI