Najnowszy obraz w reżyserskim dorobku francuskiego aktora Xaviera Beauvois tuż po premierze na festiwalu w Cannes w 2010 roku stał się obok "Kolejnego roku" Mike’a Leigh jednym z dwóch wielkich pretendentów do najwyższych laurów. I choć w walce o Złotą Palmę oba dzieła niezasłużenie, zdaniem większości dziennikarzy i przedstawicieli branży kinematograficznej, ubiegł film tajskiego reżysera Apichatponga Weerasethakula, to faworyt gospodarzy nie opuścił Lazuro­wego Wybrzeża bez wyróżnienia. Grand Prix (druga co do ważności nagroda w Cannes) przyznana skromnemu dziełu "Ludzie Boga" na najważniejszej filmowej imprezie świata rozpoczęła jego wielką międzynarodową karierę. Obraz Beauvois zaprezentowano do tej pory na kilkunastu międzynarodowych festiwalach, uzyskał narodową nominację do Oscara i ma szanse na zdobycie Europejskiej Nagrody Filmowej w dwóch kategoriach. Sukces francuskiej produkcji jest wyjątkowo zaskakujący, zwłaszcza, że temat i forma, w jakiej go podejmuje, dalekie są od światowego i europejskiego głównego nurtu.
"Ludzie Boga" jest bowiem niezwykle prostą i oszczędną opowieścią o prawdziwych wydarzeniach, które miały miejsce pod koniec XX wieku w Algierii. 23 marca 1996 roku do klasztoru trapistów w Tibhirine wkroczyli członkowie Islamskiego Frontu Zbawienia i porwali siedmiu mnichów. Po kilku dniach rozpoczęli negocjacje z rządem francuskim w sprawie uwolnienia jeńców w zamian za wypuszczenie z więzień islamskich ekstremistów. Francja nie zgodziła się na stawiane warunki. Po ponad dwóch miesiącach 27 maja 1996 roku Islamski Front Zbawienia ogłosił, że wszystkich siedmiu trapistów zostało ściętych. Odnaleziono tylko ich głowy, nikt nie znalazł ciał. Tak brzmiała oficjalna wersja zdarzeń. Wokół wyjaśnienia bezpośrednich przyczyn śmierci zakonników powstało jednak sporo kontrowersji.
Francuski dziennik katolicki "La Croix" doniósł, że trapistów rzeczywiście uprowadzili islamscy ekstremiści, lecz zabito ich przez pomyłkę w wyniku działań algierskiej armii, która prowadziła militarną akcję wymierzoną przeciw bojownikom w rejonie wiosek Bilda i Medea. Piloci mieli zobaczyć ognisko i zgromadzonych wokół niego ludzi. Przekonani, że jest to obóz terrorystów, wykonali ostrzał. Po wylądowaniu okazało się, że zabili mnichów z pobliskiego klasztoru. Zafałszowaną, ze względów dyplomatycznych, informację o śmierci trapistów z rąk fundamentalistów przekazał opinii publicznej algierski wywiad CTRI. Aby uwiarygodnić tę wersję wydarzeń (zmasakrowane ciała jednoznacznie wskazywały na sposób, w jaki zginęli zakonnicy), miano pozbyć się ciał, a odcięte głowy trapistów umieszczono w trumnach.
Nie dość tego. Śmierć dosięgła też dwóch osób próbujących dotrzeć do prawdy o dramacie z maja 1996 roku - dziennikarza Didiera Contanta, który spotykał się z rodziną jednego z trapistów, odwiedzał wioski w Algierii, próbując odtworzyć przebieg wydarzeń i wykonując dokumentację fotograficzną, oraz biskupa diecezji Oran, Pierre’a Claverie. Du­chow­ny zginął podczas jazdy samochodem, który nagle eksplodował.
Xavier Beauvois wszelkie kontrowersje i polityczny kontekst dramatycznych wydarzeń pozostawił jednak poza swoim zainteresowaniem. "Ludzie Boga" nie jest bowiem filmem sensacyjnym ani rozliczeniowym. Nie jest też wynikiem prywatnego śledztwa artysty, lecz filmową kontemplacją. Próbą odpowiedzi na pytanie nie tyle o sens i znaczenie zbrodni, ile o motywację głównych bohaterów - mnichów, którzy tę męczeńską śmierć przyjęli.
Owszem, przyjęli. Bo była ona do uniknięcia. Niepokoje w Algierii zaczęły się już znacznie wcześniej. Na początku lat dziewięćdziesiątych dokonano brutalnego mordu na chrześcijanach pracujących przy budowie dróg. W 1993 roku klasztor w Tibhirine przeżył pierwsze najście terro­rystów. Bojownicy splądrowali wówczas zapasy leków w prowadzonej przez mnichów przychodni lekarskiej. Zagrożenie ze strony islamistów zwiększało się z każdym miesiącem. Czuł je z pewnością i ojciec Christian de Chergé, przełożony wspólnoty, który w 1993 roku napisał w swoim testamencie: "Gdybym jednego dnia - i to może być dziś - stał się ofiarą terroryzmu, który wy­daje się obejmować teraz wszystkich obcokrajowców żyjących w Algierii, chciałbym, żeby moja wspólnota, mój Kościół, moja ro­dzina, pamiętali, że oddałem swoje życie Bogu i dla tego kraju".
W obliczu eskalacji nastrojów i rosnącego zagrożenia mnisi mogli opuścić klasztor, a nawet wrócić do rodzimej Francji. Z dokumentów wynika, że prefekt miasta Medea zaproponował im ochronę wojskową. Odmówili, gdyż chcieli być znakiem pokoju dla wszystkich. Nuncjusz apostolski zaproponował im schronienie na terenie nuncjatury. Odmówili także, gdyż w tamtym momencie nie widzieli takiej potrzeby. Do powrotu do Europy nakłaniały ich władze wojskowe Algierii i francuska dyplomacja. Odmówili. Dlaczego? Na to właśnie pytanie próbuje odpowiedzieć w swoim filmie Xavier Beauvois.
Robi to w bardzo spokojnej, niemal dokumentalnej formie. Towarzyszy swoim bohaterom w codziennych czynnościach; w pracy, w ogrodzie, na modlitwie liturgii godzin, podczas dyżuru w przychodni czy spotkań z miejscową ludnością. Jest też świadkiem dylematów, które ci mężczyźni przeżywają; rozmów, ścierających się niekiedy postaw. Na kilkadziesiąt minut stajemy się niejako członkami wspólnoty, mamy pełen dostęp do jej wewnętrznego życia, wbrew pozorom, bardzo dynamicznego. Dojrzewanie do ostatecznej decyzji zakonników przechodzi kilka faz, w których przeważać zaczyna raz jedna, raz druga możliwość wyjścia z patowej sytuacji. Dramat rozgrywa się nie tylko wewnątrz wspólnoty, ale i w samych jej członkach. Duchowni zmagają się z własnymi lękami i pragnieniami, ostatecznie jednak okazują się jednomyślni.
Decyzja o pozostaniu w klasztorze będzie dla jednych mnichów gestem odwagi, dla innych honorowym zobowiązaniem czy realizacją pragnienia ewangelicznego radykalizmu. Jednych przekona troska o ukochaną i bardzo wspieraną przez ojców miejscową, muzułmańską społeczność, innych solidarność z braćmi zakonnymi czy konsekwentne traktowanie cysterskiego ślubu stałości miejsca. Wszystkich jednak - co zdaje się podkreślać Beauvois - połączyło pragnienie męczeństwa jako ostatecznego zjednoczenia z umiłowanym Panem.
W znamiennej, pięknej scenie ostatniej wspólnej wieczerzy nie pada już ani jedno słowo. Uka­zane w zbliżeniach twarze mnichów całkowicie wystarczają za komentarz i pointę. Malujące się na nich wzruszenie, pokój, radość i zgoda na nieuniknione jest kwintesencją tego znakomitego obrazu, który, jak żaden inny, może być ważnym punktem wyjścia do refleksji dla każdego powołanego do Bożej służby człowieka. Refleksji nie tylko nad osobistymi motywacjami i pragnieniami, ale i zachętą do wytrwałości i konsekwencji, zwłaszcza w sytuacjach trudnych czy wręcz beznadziejnych. Nie stajemy obecnie w Europie wobec takich samych zagrożeń jak mnisi z Ti­bhirine, lecz czy nie mniejszego heroizmu wymaga niekiedy decyzja trwania w powołaniu w obliczu głębokiego kryzysu osobistego, zewnętrznych wpływów czy po prostu pokusy wyboru łatwiejszej drogi?
"Ludzie Boga" jest filmem głęboko chrześcijańskim. Znakomitym dowodem na to, że sferę sacrum da się ująć w na wskroś nowoczesnej, artystycznej formie zrozumiałej dla szerokiego grona odbiorców. Może być też okazją do podjęcia próby weryfikacji własnej wiary, zachętą do dostrzeżenia wynikających z niej konsekwencji w praktyce dnia codziennego, niezależnie od wieku, płci, stanu i życiowego powołania.

"Ludzie Boga" (Des hommes et des dieux), reż. Xavier Beauvois, scen. Xavier Beauvois, Etienne Comar, zdj. Caroline Champetier, w rolach g³ównych: Lambert Wilson, Michael Lonsdale, Olivier Rabourdin, Philippe Laudenbach, Jacques Herlin, Loïc Pichon, Xavier Maly, Jean-Marie Frin, Abdelhafid Metalsi, Sabrina Ouazani. Francja 2010.
Bartek Pulcyn (ur. 1981), kulturoznawca, dziennikarz filmowy Radia Plus Warszawa oraz miesięczników "Gazeta Studencka" i "Aktivist"; współorganizator Warszawskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego.

 

BARTEK PULCYN

Pastores poleca