Nikt do kapłaństwa mnie nie namawiał; wręcz odwrotnie, mądra pobożna mama przestrzegała, by nie za pochopnie, nie za szybko; zapewniała też, że do samego dnia święceń mogę powrócić do rodzinnego domu - i przyjmą mnie bez wyrzutów. Urodziła mnie, mając 40 lat, jako dziewiąte dziecko, a już przy siódmym lekarze ją "straszyli".
Po chrzcie poprosiła jeszcze tatę, by zatrzymał furmankę, i zaniosła mnie ponownie na próg kościoła, modląc się tam gorąco, aby to dziecko przynajmniej na etapie szkoły powszechnej nie musiało być sierotą... Tak się wtedy czuła! W rzeczywistości żyła bez mała 88 lat, a zmarła dosłownie na moich rękach, gdy miałem już 23 lata kapłaństwa. Do dziś noszę jej zdjęcie w brewiarzu, z dodanym cytatem Anny Kamieńskiej: „Matki, nawet już nieobecne, rodzą nas dla świata duchowego”. Dwa razy widziałem, jak mój ojciec płakał; raz, gdy jeden z moich braci został zamordowany przez gestapo, drugi raz, gdy na polach – przy snopkach – żegnałem się z nim, idąc do zakonu. Niestety, zmarł dwa lata przed moimi święceniami. Obydwoje rodzice od dziecka wędrowali do znanego w okolicy sanktuarium Matki Bożej. Później wozili nas tam corocznie na „Wielki Odpust”. Po latach, jako przełożony tego sanktuaryjnego klasztoru, powędrowałem pieszo z pielgrzymką w odwrotnym kierunku, do ich grobu, rozpoznając po drodze istniejące jeszcze niektóre domy i drzewa, na które wtedy spoglądałem dziecięcymi oczami z furmanki.
Od dziecka w marzeniach pytałem, czy obok mojego rodowego nazwiska pojawi się kiedyś "ks.". Marzyłem – i doczekałem, choć w zgromadzeniu nosimy tytuł „ojciec”. Zakonny znak firmowy przysługuje mi od ponad 61 lat (pierwsze śluby – rok 1948), zaś tytuł "ks" zrósł się z nazwiskiem 54 lata temu. Dochodziły później jeszcze inne, jak mgr historii sztuki (rok 1961 – UJ w Krakowie), dyrektor jednego z muzeów diecezjalnych w Polsce i kierownik diecezjalnej komisji konserwatorsko-artystycznej (1962-1969), różne funkcje przełożeńskie, dydaktyczne i wychowawcze w zakonie, a prawie "na koniec" w innej diecezji (z czasem archidiecezji) funkcja ojca duchownego kapłanów oraz spowiednika i wykładowcy alumnów; a ponieważ nie mieliśmy tam odpowiedniego klasztoru, musiałem wtedy zamieszkać w gmachu seminarium diecezjalnego (1991-2000). Wciąż utrzymuję żywe kontakty z dawnymi klerykami-penitentami, a nawet z archidiecezją jako taką (dekanalny ojciec duchowny, mianowany spowiednik kapłanów i – z wyboru – uczestnik Rady Kapłańskiej). Wiele serii rekolekcji, dwie książki, jakie zdarzyło mi się opublikować, oraz wiele artykułów – wszystko to dotyczyło niemal wyłącznie powołania kapłańskiego i zakonnego. (...)