Na początku była cultura agri, uprawianie ziemi. Cycero pierwszy pisał o cultura animi: uprawie ducha. Uprawna rola pozostaje więc pierwszym symbolem kulturowym. Powinien on przeświecać przez wszystkie, jakże nieraz skomplikowane, późniejsze definicje. W tym pierwszym sensie jest mowa o kulturze w Biblii, gdzie tyle obrazów zaczerpniętych zostało nie tylko z hodowli, ale i z rolnictwa.
Mówi się o różnych gruntach, na jakie pada ziarno Słowa, mówi o uprawie, wzroście, plewieniu, czekaniu na zbiory, o żniwach, o zbieraniu do gumien. We wszystkich tych przypowieściach jawi się czas: trzeba czekać, by wszystkie te prace przyniosły owoc. Apostoł powie jeszcze, że w sprawach ducha kto inny sadzi, kto inny podlewa, a jeszcze ktoś inny będzie mógł czerpać z tego pożytki, a najważniejszą prawdą jest ta, że wzrost daje Bóg.
Nie są to obrazy sielankowe; opis rajskiego ogrodu ustępuje na kartach Pisma świętego rzeczywistości twardej i dramatycznej „ziemi rodzącej ciernie i osty”. Trzeba ją uprawiać w pocie czoła; jak Ewa, rodzi ona w boleści. Jest to jednak ziemia matka. Kain mógł zostać rolnikiem. Napoił ziemię nie tylko własnym potem, ale krwią swojego brata.
Co innego znaczy ziemia dla tego, kto może na niej osiąść, nazwać ją swoją, zapuścić w niej korzenie. Jest ziemia obiecana i ziemia spełnionej obietnicy. Jest i ziemia niewoli; człowiek skazany na ziemię, przypisany jej, widzi w niej nie błogosławieństwo, lecz klątwę.
W historii zbawienia ogród raju, miejsce miłości i zdrady, ustępuje ogrodowi oliwnemu, gdzie znak miłości staje się znakiem zdrady. Jest to ogród krwawego potu. W pobliżu Golgoty „był ogród, w ogrodzie zaś nowy grób”, gdzie złożono ciało Jezusa. Jak ziarno, gdy obumrze.
Kiedy myślimy o kulturze jako o uprawie, o czymś, co wymaga pracy nad naturą, cierpliwości, samozaparcia, wracamy do obrazu roli, ziemi uprawnej. Do tego obrazu wracamy, gdy myślimy o kulturze jako o działaniu wymierzonym w przyszłość, w jakiej przyjdzie zbierać owoce.
Nieustannie przypomina nam o tym liturgia: w każdej Mszy świętej podnosimy ku niebu dary, które są „owocem ziemi i pracy rąk ludzkich”. Tu właśnie dokonuje się ich przeistoczenie. Od tej chwili, gdy już przez pracę, uprawę, rzeczy ziemskie weszły w strefę człowieka, wchodzą w strefę Boga: stają się sakramentem Ciała i Krwi.
Czy podobnie nie dzieje się z wszystkimi podnoszonymi ku niebu dziełami człowieka? Czy nie tworzą one na ziemi obszaru eschatycznego, zapowiadającego nastanie „nowego nieba i nowej ziemi”? Czy twórczość nie jest działaniem eschatycznym, a więc w szczególny sposób związanym z teologalną cnotą nadziei? Nadziei, która nie jest tylko dobrym nastrojem emocjonalnym, lecz osobliwym darem łaski? W tej dziedzinie dzieje się bowiem coś osobliwego: ludzie często pełni niewiary w sens działania, nie mający nadziei na własny użytek, zrozpaczeni, otrzymują charyzmat (charyzmatów, jak mówi teologia, nie otrzymuje się na własny użytek) obdarzania nadzieją innych ludzi. Tworzą oni dzieła, które innym pozwalają żyć, ponieważ dodają otuchy, mówią jak Einstein: życie prawie na pewno ma sens. Jeśli nie oni sami, to ich dzieła są fizycznymi dowodami, że człowiek może przekraczać samego siebie, że tworzy rzeczy lepsze od siebie. Chyba profesor Elzenberg napisał, że gdyby z kultury odrzucić to, co stworzyli ludzie załamani duchowo, pełni wahań i rozpaczy, niewiele by z kultury pozostało. Jest w niej jednak niezaprzeczalny ładunek heroizmu i optymizmu, jest niepojęty naddatek (jest on już w samym dziele: książka to więcej niż papier i farba); jest nim nie tylko talent czy geniusz, jest coś, czego nie wahałbym się określić jako substantia sperandarum rerum, jako sakrament nadziei: jej znak widzialny.
Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej w Warszawie (a tym samym w Polsce, bo tu Warszawa ma niezaprzeczalne pierwszeństwo) nie zaczęły się w jakiejś pogodnej przerwie w powojennej naszej historii. Nie zrodziła ich euforia ani czyjekolwiek poczucie siły. Zrodziła je potrzeba, bieda („długo słuchać polskiej biedy” – pisał kiedyś Gałczyński). Dokonało tego słowo, zawsze powołane do łączenia ludzi, słowo polskie. Prymas Wyszyński mówił do artystów i aktorów w prezbiterium kościoła Świętej Anny: „Tu jest wasze miejsce, bo jest to miejsce kapłanów, którzy są sługami Słowa”. I tak się stało: Słowo odwieczne, wcielone w słowo polskie zgromadziło ludzi, jacy Mu na różne sposoby służą. „Siewca wyszedł siać...”. Każdy siew, każda uprawa związana jest z nadzieją przyszłych plonów. Nadzieja nie jest w plonach, ale w samej uprawie. Ilu ludziom Tygodnie Kultury dodały otuchy, któż to wyliczy? Ilu pozwoliły spotkać się ze sobą? Ilu pisarzy mogło zobaczyć – dzięki nim – swoich czytelników z bliska? Sprawdzić dla siebie, na pożytek własnej twórczości, ich nazbyt może wyidealizowany lub zbyt pesymistyczny obraz? Pomogło w pisaniu adresu, przesłania? Nawet w odnalezieniu siebie? Dla ilu wiernych podniesieniem ducha było spotkanie się w tym samym, jednym kościele z twórcami bliskimi ich sercu? Wzmogło poczucie wspólnoty? Niezapomniany nastrój tych wieczorów z siedzącym w swojej frasobliwej pozie Prymasem i setkami ludzi... Byliśmy świadkami stawania się poezji. Tylko u nas ludzie tak jeszcze potrafią słuchać wierszy, że żadne słowo nie upada na ziemię, jak w Biblii.
Religijne i narodowe Sursum corda. Słuchając czy mówiąc czuliśmy to samo wezwanie wymierzone przeciwko bezsensowi, zniechęceniu, lenistwu, barbarzyństwu w sobie i obok siebie, rozpaczy. Do odwiecznej w sztuce walki z chaosem, z wewnętrznym i zewnętrznym morzem ciemności dołączył się imperatyw religijny: „Wstań i idź, bowiem długa jest jeszcze przed tobą droga”.
Myśląc o kulturze jako o uprawie nie można nie zauważyć, że zmienił się topos ziemi, roli, ogrodu. Minął czas prywatnych ogrodów i ogródków jordanowskich. Zmienił się kadr. Pisze w wydanym ostatnio zbiorze Zbigniew Herbert:
więc dalej
będziemy uprawiali
nasz kwadrat ziemi
nasz kwadrat kamienia
z lekką głową
z papierosem za uchem
i bez kropli nadziei w sercu
Ze szczytu schodów, 1956
Ten kwadrat to topos więziennego podwórka. Ten kamień to najczęściej asfalt i beton, na jakim kwitnie nasze życie. Jakież stąd można wyciągnąć wnioski? Kwadrat asfaltu, betonu czy kamienia pozostaje kwadratem naszej ziemi. Uprawiamy go z coraz cięższą głową, z papierosami też bywa różnie, ale sama uprawa jest jakąś kroplą nadziei dla naszego serca.
Doświadczaliśmy tego nieraz, gdy w chwilach poniżenia i bezsilności dane nam było zobaczyć świetne przedstawienie teatralne, przeczytać wielką książkę, obejrzeć znakomitą rzeźbę czy obraz. Jakiż to był zastrzyk otuchy! Nie jest z nami tak źle, skoro jeszcze jesteśmy w stanie jako zbiorowość tworzyć i podziwiać takie dzieła, skoro nagle ponad małość, zwątpienie, a nieraz i znikczemnienie, potrafi wznieść się coś tak wspaniałego.
Trwanie kultury, w której uczestniczymy, i jej rozwijanie się jest znakiem nadziei w najciemniejszych godzinach historii – narodowej czy prywatnej. W dniu 21 stycznia 1956 roku, na kilka miesięcy przed śmiercią, napisał Lechoń wzruszające zdanie o nadziei życia, jaką rodziła w nim nadzieja twórczości: „Przecież mnie ciągle zdaje się, że jeszcze mam coś napisać, czego nie było, wiem, ile mam lat, myślę o śmierci, ale jeszcze wciąż się spodziewam, wciąż zdaje mi się, że zacznę życie na nowo, inne, lepsze i nawet, o czym w młodości nie marzyłem nigdy: szczęśliwe”.
Ks. Janusz St. Pasierb (1929-1993), teolog, historyk i znawca sztuki, poeta, eseista, wykładowca uczelni krajowych i zagranicznych, członek wielu towarzystw naukowych i redakcji czasopism.