TADEUSZ PULCYN
„Prawie ciągle był Bogiem zajęty” – mówił 20 września 1895 roku na Wawelu nad grobem abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego ks. Józef Pelczar, profesor UJ, późniejszy biskup przemyski. W 1921 roku trumnę z ciałem Felińskiego przeniesiono do katedry św. Jana w Warszawie, gdzie po 16 miesiącach sprawowania urzędu metropolity w latach 1862-1863 został przez cara Aleksandra II skazany na banicję. Jego późniejszy następca, Sługa Boży kard. Stefan Wyszyński, wielokrotnie powtarzał warszawiakom: „Zejdźcie do podziemi [katedry], tam leży człowiek,
o którym mówiono, że przegrał, a to jest zwycięzca”. Był nieugięty w obronie wiary i do takiej stanowczości całym sobą zachęcał.
O jego pasterskich, ewangelicznych przymiotach przypomniał 18 sierpnia 2002 roku w Krakowie papież Jan Paweł II, włączając go w poczet błogosławionych. Siedem lat później – 12 października 2009 roku –
w Rzymie na zakończenie Mszy dziękczynnej za kanonizację abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego abp Kazimierz Nycz, obecny metropolita warszawski, przypomniał, że był to człowiek mający określone poglądy społeczne i polityczne. Ale kiedy przyszło powstanie styczniowe, którego nie był zwolennikiem, potrafił stanąć ponad podziałami i być „pasterzem dla wszystkich”. „To jest pierwsza rzecz, która na nasze czasy jest niesłychanie ważna, to znaczy żeby Kościół nie był tym elementem, który, broń Boże, dzieli społeczeństwo” – dodał abp Nycz. Podkreślił jed-
nak: „Jesteśmy przez Chrystusa posłani do wszystkich, ale to nie znaczy, że jesteśmy bezkrytyczni wobec świata, do którego idziemy. I to miał
w sobie święty, kiedy potrafił powiedzieć swoim księżom, sobie najpierw, że musimy być w pewnych momentach zdolni powiedzieć: Non possumus”.
Młodzieniec całkiem duchowny
Urodził się w 1822 roku w Wojutynie na Wołyniu. Był synem wykształconych ziemian Gerarda i Ewy Felińskich z Wendorffów. Miał
11 lat, gdy zmarł mu ojciec. A kiedy pięć lat później matka, jako łączniczka tajnego zrzeszenia Szymona Konarskiego z emigracją, została skazana na zsyłkę w głąb Rosji i na konfiskatę majątku, zaopiekowali się nim
i pięciorgiem jego rodzeństwa zaprzyjaźnieni sąsiedzi. Szczęsny został podopiecznym Zenona Brzozowskiego, który widział w nim przyszłego guwernera swoich dzieci. Wysłał go na Uniwersytet Moskiewski, na studia w Instytucie Matematyki. Potem fundator Brzozowski posłał swego stypendystę do Paryża, aby tam „pogłębił wiedzę o świecie”. Feliński uczęszczał na wykłady w Sorbonie i Colle`ge de France, mając świado-
mość, że nauka kształci tylko umysł, a ważne jest też kształtowanie charakteru. Bo nawet najlepsze zasady nie przydadzą się człowiekowi, który nie umie panować nad sobą.
W Paryżu poznał elitę polskiej emigracji: księcia Adama Czartoryskiego, Adama Mickiewicza, Zygmunta Krasińskiego, Cypriana Kamila Norwida, Juliusza Słowackiego, Seweryna Goszczyńskiego, Bohdana Zalewskiego, księży zmartwychwstańców – Aleksandra Jełowickiego
i Hieronima Kajsiewicza i wielu innych. Przy zawieraniu znajomości
z emigrantami nie kierował się ich przynależnością do tego czy innego stronnictwa. Traktował wszystkich jednakowo, „unikając jedynie ludzi nieuczciwych i bezbożnych, choćby opromienionych sławą”.
Gdy w 1848 roku wybuchło powstanie w Wielkim Księstwie Poznańskim, Feliński – w randze porucznika – wraz z sześcioma towarzyszami udał się na pomoc powstańcom. Po nieudanym zrywie narodowym i powrocie nad Sekwanę przeżył śmierć Słowackiego, z którym był zaprzyjaźniony. Przez wiele miesięcy porządkował potem jego pisma i zabiegał o ich wydanie. W tym czasie dojrzewała w nim myśl o wstąpieniu do seminarium duchownego. Jeden z ówczesnych świadków jego dorastania do tej decyzji podkreślał, że był młodzieńcem idealnym, „całkiem duchownym”, mającym wszelkie zadatki na dobrego kapłana.
W końcu października 1851 roku Feliński został seminarzystą w Żytomierzu. I prosił Boga o światło, by mógł rozpoznać, czy jest na właściwej drodze. Pierwsze seminaryjne rekolekcje, zakończone spowiedzią
z całego życia, przyniosły mu uspokojenie. W Pamiętnikach pisał: „Uwierzyłem całą potęgą upokorzonej duszy, że powołanie jest łaską Bożą, większą niż jaka bądź inna łaska, czyni nas bowiem współpracownikami Chrystusa w dziele odkupienia (...). Wlana wówczas w serce moje ufność, iż powołanie moje pochodziło rzeczywiście od Boga, była tak wielka
i niezachwiana, iż nigdy odtąd wątpliwości pod tym względem nie mia-
łem” (405)1.
O wewnętrznej przemianie alumna świadczą i zapiski w jego Pamiętnikach, i listy z tego okresu. Na wszystkie sprawy patrzył on przez pryzmat wiary i w jej świetle je oceniał. Uważał między innymi, że Bóg był miłosierny dla jego rodziny, dotykając ją stratami doczesnymi, materialnymi, nie pozwalając, by „przylgnęła do mamony...”.
W końcu 1852 roku seminaryjne grono profesorskie, po przeszło rocznej obserwacji Felińskiego, postanowiło wysłać go do Akademii Duchownej do Petersburga. Tam jako student i kleryk sumiennie spełniał swoje obowiązki; uczył się gorliwie i ćwiczył się w pokorze. Modlitwą zaczynał i kończył każdą pracę. I w każdym liście, zwłaszcza do rodziny i przyjaciół, prosił o modlitwę. W 1855 roku otrzymał z rąk abp. Ignacego Hołowińskiego świecenia kapłańskie. Pracę duszpasterską rozpoczął w parafii św. Katarzyny przy Newskim Prospekcie, w centrum carskiego imperium. Rok później ukończył Akademię Duchowną i pozostał w niej do 1862 roku jako wykładowca, wysoko ceniony przez tamtejszych profesorów i studentów. Dał się też poznać jako znakomity kaznodzieja i spowiednik, pełen poświęcenia opiekun ubogich i sierot.
Niestrudzony robotnik Pana
Kiedy w Warszawie 5 października 1861 roku zmarł abp Antoni Melchior Fijałkowski, metropolita warszawski, o wyborze nowego musieli zdecydować i car Aleksander II, i Stolica Apostolska. Wybrano dobrze wykształconego ks. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego. Nie pragnął on tej godności, ufał jednak, że Bóg nie odmówi mu swojej łaski i pomocy. Przed konsekracją arcybiskup nominat zapewniał, że nie będzie mieszał się do polityki, lecz zajmie się pracą na rzecz odbudowy życia religijnego w kraju.
Na początku lutego 1862 roku otrzymał od papieża Piusa IX paliusz
i został wprowadzony na urząd metropolity. Duchowieństwo warszawskie nie mogło pogodzić się z tym, że wybrano kogoś spoza diecezji, jakiegoś tam „profesorzynę z Petersburga”. To, iż jego nominację tak szybko ogłoszono, rodziło podejrzenie, że jest on moskiewskim agentem. Obrażeni kandydaci do mitry czekali tylko na okazję, by okazać mu swoją dezaprobatę. A on nieuprzedzony do nikogo – „bez przyjaciół osobistych, bez politycznych stronników, bez tej nawet pomocy, jaką daje doświadczenie i rutyna” – szedł pełnić, po ludzku rzecz biorąc, „niemożebne posłannictwo” (490). Już 9 lutego, gdy późnym wieczorem przyjechał do Warszawy, zrozumiał, że widziany jest w niej niechętnie. Na peronie czekało na niego zalewie kilku księży i nieliczna gromadka wiernych. A gdy koło północy dotarł do pałacu arcybiskupiego, było w nim ciemno i głucho.
„Grozę sytuacji – czytamy w Liście Episkopatu na kanonizację abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego – powiększało wrzenie rewolucyjne w stolicy, w której władze carskie wprowadziły stan wojenny. Kościoły od czterech miesięcy stały zamknięte przez władzę kościelną na znak protestu przeciw represjom wojsk carskich, w wyniku których doszło do rozlewu krwi w warszawskiej katedrze i w kościele św. Anny”.
10 lutego o godz. 5.00 metropolita odprawił pierwszą Mszę świętą
w kaplicy pałacowej, a na godz. 11.00 zwołał duchowieństwo i nakreślił swój program działania. „Nauka moja – mówił – nie jest moja, ale tego, który mię posłał, tj. Kościoła katolickiego, stróża i ministra ustanowionej przez Chrystusa religii (...). Uprzedzam, iż w żadne kompromisy pod względem zasad wdawać się nie będę i z raz obranej drogi nie zejdę,
i chociażbym sam jeden miał pozostać na niej, tak mocno przeświadczony jestem, że póki szczerym sercem szukać będę tylko dobra Kościoła, nie zabraknie mi (...) gorliwych [pomocników], chociażby Pan miał z ka-
mieni wywoływać syny Abrahamowe” (490-491).
Po złożeniu obowiązkowej wizyty namiestnikowi Lüdersowi, przedstawicielowi najwyższej władzy państwowej w Królestwie, „dzielnemu wojskowemu, który na rozkaz cara był gotowy wyrżnąć cały kraj” (492), wiedział już, że będzie napotykał trudności w pracy duszpasterskiej, zarówno ze strony rządu, jak i społeczeństwa, podzielonego na stronnictwa: Białych, dalekich od walki zbrojnej, i Czerwonych dążących do pows-
tania właściwie w całej Rosji, lekceważąc w istocie interesy narodowe. Arcybiskup w programie duszpastersko-społecznym zamieścił słowa: „Starać się będę zaszczepić w narodzie cnoty publiczne i prywatne, które stanowią wielkość ludów”.
Zaraz po ingresie – 16 lutego 1862 roku – do katedry św. Jana metropolita, zwracając się do księży, przypominał im, „aby głosili kazania takie, z których wierni mogliby czerpać korzyści duchowe”; przekonywał, że same tylko kazania patriotyczne nie wystarczą. Kapłan katolicki ma głosić Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego, i podawać ludziom słowa prawdy ewangelicznej, w których jest siła, mądrość
i dobroć Boska, a nie szukać popularności przez mówienie tego, co komu schlebia. Podkreślał, że w kapłańskim gro-
nie najlepszym patriotą jest ten, kto najwięcej dusz zbawi nauką, przykładem i błogosławieństwem.
Systematyczne prześladowania księży, utrudniany przez carat kontakt z Rzymem – wszystko to wydawało swoje owoce. Metropolita zdawał sobie z tego sprawę i nie potępiał zaniedbań kapłanów, spieszył im z ojcowską pomocą. Przez wprowadzenie stałej formacji duchowej i inte-
lektualnej księży wiele zmienił na lepsze i wzmocnił autorytet Kościoła w Kongresówce. Postawę jego cechowała godność, jasny umysł oświecany głęboką wiarą. Działał – co podkreślają jego hagiografowie – bez pośpiechu, w sposób zdecydowany i z miłością, która udzielała się innym.
Nie mógł odsunąć się całkowicie od spraw politycznych. Musiał wejść – wyjaśnia to w Pamiętnikach (502) – na arenę polityczną, gdy został mianowany z urzędu członkiem Rady Stanu, centralnego organu rządowego w Królestwie Polskim. Przyjął ten obowiązek z konieczności, gdyż na zebraniach mógł oficjalnie bronić praw Kościoła i narodu. Domagał się między innymi nietykalności osobistej dla wszystkich obywateli oraz uwzględnienia przepisów prawa kanonicznego, gdy chodziło o postępowanie karne wobec duchowieństwa. Zabiegał o to, aby kary egzekwowano w granicach Królestwa – chciał przez to zapobiec wywożeniu rodaków na Syberię.
Udało mu się doprowadzić do otwarcia kościołów zamkniętych po krwawych zamieszkach w 1861 roku, ale zakazał organizowania w nich patriotycznych manifestacji. Mimo usilnych próśb z jego strony, wierni śpiewali w nich pieśni patriotyczne, za co spotykały ich represje. Po tragicznym zgonie młodej kobiety, aresztowanej za śpiew w kościele, abp Feliński domagał się jednak bezwarunkowo, aby policja przestała się wtrącać do tego, co dzieje się w świątyniach: „Przyjmuję na siebie odpowiedzialność za porządek w czasie nabożeństw. Jeżeli zaś rząd nie zgodzi się na usunięcie policji z kościołów, zmuszony będę zaprotestować publicznie przeciw temu bezprawiu, gdyż nie mogę podzielać odpowiedzialności za użycie środków, które całą duszą potępiam” (517). Od tamtej po-
ry ustały kościelne burdy carskiej policji.
Właśnie wtedy, gdy metropolita usilnie bronił wiernych przed rosyjskim terrorem, prasa przedstawiała go jako zdrajcę ojczyzny. Manipulowany, tumaniony medialną wrzawą tłum traktował go jak moskiewskiego najmitę i karierowicza. Nie było dnia, by nie spotkało go jakieś upokorzenie. Gdy zaś nastał okres „patriotycznych” zabójstw, w kołach Czerwonych naradzano się nawet, czy Arcybiskupa nie pozbawić życia. On jednak nie dał się zastraszyć, zwykł mawiać: „Kto się Boga boi, temu niestraszny gniew ludzi”.
Ataki przeciwników nie złamały go. „Co do mnie – pisał w liście pasterskim – wyznaję wobec Boga i ludzi, iż pomyślność Kościoła, i nie oddzielna od niej niezależność Stolicy Piotrowej, jest najważniejszym dla mnie na tej ziemi zadaniem”.
Inspirująca była miłość abp. Felińskiego do Eucharystii. Często można go było spotkać na klęczkach przed Najświętszym Sakramentem. Zachęcał w ten sposób księży do częstego Jego wystawiania i wprowadzenia zwyczaju błogosławienia Nim po nieszporach. Z kultem do Najświętszego Sakramentu łączył nabożeństwo do Serca Pana Jezusa. Wprowadził je po raz pierwszy w kościele na warszawskim Mokotowie.
Miał zawsze czas na wszystko, co dobre i co drugim przyjemność sprawić może – tak podsumował posługę abp. Felińskiego bp Wincenty Popiel. Cenił sobie spotkania z wiernymi, wczuwał się w ich potrzeby, odwiedzał szkoły, szpitale, ochronki i przytułki. Znajdował także czas dla zakonów i zgromadzeń zakonnych. Z listów wizytek warszawskich do wi-
zytek z klasztoru w Krakowie można się dowiedzieć, że stołeczne mniszki odwiedził w tydzień po ingresie. Błogosławił każdą siostrę z osobna
i jej celę.
W nocy z 22 na 23 stycznia 1863 roku rozpoczął się okres kilkunastomiesięcznych walk polsko-rosyjskich, zakończonych jedną z największych klęsk, jakie poniósł naród w dziejach porozbiorowych. Krwawym represjom nie było końca. W takiej sytuacji 12 marca 1863 roku abp Feliński zdecydował: Non possumus. Zrezygnował z godności członka Rady Stanu. Próbował jeszcze wpłynąć na rząd, aby zmienił stosunek do Polaków, do sprawy Polskiej, ale bezskutecznie.
15 marca, korzystając z odwiecznego „przywileju Kościoła” wstawiania się za uciśnionymi, napisał list do cara Aleksandra II. „Krew – pisał – płynie obfitymi potokami, represja zaś, zamiast uspokoić umysły, coraz więcej je drażni. Zaklinam Waszą Cesarską Mość w imię miłości chrześcijańskiej i w imię interesów obu narodów, aby chciał położył kres tej walce eksterminacyjnej” (573)
Otrzymawszy dymisję z Rady Stanu, metropolita skupił swoją działalność „na sprawach duchownych, które także nie mało trudności przedstawiały”. „Owe zjazdy duchowne, organizacja mężów zaufania i minister wyznań w podziemnym komitecie, który przywłaszczył sobie prawo rządzenia duchowieństwem niezależnie od kanonicznej hierarchii kościelnej, wszystko to – ubolewał – było prawdziwym rakiem moralnym to-
czącym nasz organizm” (576).
Były to już ostatnie dni sprawowania jego posługi jako metropolity. Rosło napięcie. Zbliżała się uroczystość Bożego Ciała. Abp Feliński otrzymał od władz rządowych polecenie wydania zakazu odbywania procesji eucharystycznej. Mimo gróźb namiestnika zakazu jednak nie wydał. Procesja przeszła ulicami miasta spokojnie, nikt nie próbował urządzić przy tej okazji politycznej manifestacji. Po latach zanotował: „Był to najpiękniejszy dzień mojego pasterstwa, gdyż w dniu tym Kościół zatryumfował jawnie nad terroryzmem rządu i rewolucji, a tysiące dusz zbolałych, pod błogim wpływem wiary i ufności poczuło, iż nie masz skuteczniejszego balsamu na cierpienia doczesne, nad czystą i gorącą miłość Chrystusową” (582).
13 czerwca odprawił cichą Mszę świętą w katedrze św. Jana. Następnie udał się do domu zakonnego sióstr Rodziny Maryi przy ul. Żelaznej, gdzie poświęcił na dziedzińcu nową statuę Matki Bożej i pożegnał siostry oraz dzieci, którymi się opiekowały.
Jako carski aresztant, więzień stanu został przewieziony pod eskortą do Gatczyny koło Petersburga, gdzie trzymano go pod ścisłą strażą trzy tygodnie. Car zażądał ukorzenia się przed nim i przyjęcia jego warunków, oferując w zamian powrót Arcybiskupa do Warszawy. Feliński wszystkie te wymagania odrzucił. Nie zgodził się na zerwanie kontaktów z Rzymem i potępienie powstańców. Car nie dawał za wygraną, żądał wyjaśnień, motywacji jego postawy na piśmie. Abp Feliński napisał więc – w języku francuskim – między innymi: „Losy narodów są w rękach Boga i jeśli
w zamiarach Bożych godzina wyzwolenia dla Polski wybiła, opór Waszej Cesarskiej Mości nie przeszkodzi w wykonaniu Pańskiego wyroku” (594). Wobec takiej postawy car zareagował stanowczo: skazał niepokornego metropolitę na zsyłkę w głąb Rosji, do Jarosławia nad Wołgą. Spędził on tam 20 lat, nie przestając być arcybiskupem warszawskim.
Dostojny wygnaniec
W swoim mieszkaniu w Jarosławiu abp Feliński urządził kaplicę, ale wierni mogli przychodzić do niej tylko za okazaniem przepustek, sprawdzanych w niedzielę przed Mszą świętą przez policję. Zabroniono mu głoszenia kazań, pod groźbą zamknięcia kaplicy, oraz korespondencji
z konsystorzem i duchowieństwem archidiecezji warszawskiej. Aleksander II wydał też dekret pozbawiający pasterza-wygnańca jurysdykcji arcybiskupiej. Wykreślono też jego nazwisko z katalogu kleru archidiecezji warszawskiej, co boleśnie przeżył. „Znając ambicję i zawziętość rosyjskiego rządu”, nie łudził się już nadzieją powrotu do osieroconej przezeń Warszawy. Cierpiał jednak, że nie mógł nic zrobić, gdy po powstaniu „nie tylko wieszano i wysyłano na Sybir tych, co w nim udział przyjęli, lecz wysiedlano całe wsie i zaścianki i całą ludność przepędzano jak trzodę
w głąb Rosji dlatego tylko, że była katolicką i polskiego używała języka” (598).
W 1870 roku musiał się przenieść na peryferie Jarosławia, gdzie również urządził kaplicę, aby umożliwić wiernym udział w nabożeństwach.
Rok później rząd zaproponował mu, że jeśli zrezygnuje z urzędu, otrzyma duże odszkodowanie pieniężne, pensję roczną i pozwolenie na wyjazd za granicę. Arcybiskup odpowiedział, że tylko wtedy złoży swój urząd, gdy Ojciec Święty uzna, iż jego rezygnacja będzie korzystna dla Kościoła.
Stolica Apostolska interesowała się jego losem. Pius IX w alokucji
z 24 kwietnia 1864 roku i w encyklice do biskupów polskich Urbi Urbaniano z 30 sierpnia 1864 roku ostro protestował przeciw samowoli
i bezprawiu cara, który usunął abp. Felińskiego z Warszawy i pozbawił go możności urzędowania. Potępiając postępowanie rządu rosyjskiego, równocześnie oświadczył autorytatywnie, że powyższe rozporządzenie rządu jest nieważne i zarówno duchowieństwo, jak i wiernych obowiązuje w dalszym ciągu posłuszeństwo arcybiskupowi warszawskiemu.
Nie przestawał zatem abp Feliński być pasterzem. Pod jego ubogim dachem znajdowało schronienie wielu ludzi potrzebujących duchowego i materialnego wsparcia, zwłaszcza księża sybiracy. Pośredniczył między nimi a krajem, oddawał im stypendia mszalne przysyłane z zagranicy na jego ręce. Miejscowi nazywali go „dostojnym wygnańcem”. Gdy opuszczał Jarosław, żegnali go z płaczem jak ojca. Ks. Michał Tokarzewski, który długie lata spędził w Rosji, i był też w Jarosławiu, opowiadał, że jeszcze w 40 lat po wyjeździe stamtąd abp. Felińskiego, Polacy i Rosjanie zdejmowali czapki przed jego domem i mówili: „Tu mieszkał święty Biskup Polski”, który „nie tylko kościół stworzył z niczego, ale co ważniejsze, utrwalił ducha katolickiego i polskiego w trzech pokoleniach”.
Po podpisaniu w Rzymie, 24 grudnia 1882 roku, ugody między rządem rosyjskim a Stolicą Apostolską, abp Feliński mógł opuścić teren Rosji (dokument uwolnienia podpisał car Aleksander III z okazji swej koronacji) z prawem wyjazdu za granicę, nie pozwolono mu jednak wrócić do archidiecezji warszawskiej. 15 marca 1883 roku papież Leon XIII mianował bp. Wincentego Popiela metropolitą warszawskim, a arcybiskupa Felińskiego tytularnym arcybiskupem Tarsu.
Wiadomość o uwolnieniu Felińskiego szybko się rozeszła. Do Jarosławia zjeżdżali się katolicy nawet z dalekich okolic, aby po raz ostatni u niego się wyspowiadać, przyjąć Komunię, otrzymać błogosławieństwo. Żegnali się z nim także jak z ojcem czy bratem miejscowi Rusini, Tatarzy, Żydzi i ludzie należący do innych jeszcze narodowości.
W ostatnich dniach maja 1883 roku abp Feliński w „asystencji policji” (607) opuścił Jarosław i przyjechał do Lwowa, gdzie witany był entuzjastycznie. Potem wyruszył do Krakowa, a stamtąd do Rzymu, by złożyć hołd Leonowi XIII. Papież podziękował mu wówczas za mężną postawę.
Jedna sutanna i brewiarz
Po powrocie z wygnania abp Feliński osiedlił się w południowo-
-wschodniej wsi galicyjskiej pod zaborem austriackim – Dźwiniaczce. Tam spędził ostatnie 12 lat swojego życia. Prowadził rekolekcje, udzielał sakramentów. Żył skromnie, oddając wszystko, co miał, młodzieży uczącej się, zakładom dobroczynnym; „wszystkie biedy miały do niego przystęp łatwy, jak do ojca”. Zgromadzeniu Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi powierzył między innymi opiekę nad chorymi. Przy ich współudziale rozwinął na szeroką skalę katechizację. Wreszcie w 1892 roku
z własnych środków wzniósł wiejską szkołę dla 400 dzieci, otworzył przedszkole, pensjonat dla dziewcząt, wybudował dom zakonny i kościół. Chętnie służył pomocą duszpasterską księżom z sąsiednich parafii.
Pod koniec życia poważnie chorował, ale leżał w łóżku tylko wtedy, gdy to było konieczne. Codziennie odprawiał Mszę świętą, „o kiju wlokąc się do ołtarza”. Zdaniem licznych świadków, jego pobożność u schyłku życia była tak samo przejrzysta jak u zarania młodości. Cechowała ją ufność wobec Boga, trwanie przy Chrystusie.
„Kraków zgotował zmarłemu pogrzeb iście królewski – czytamy
w Liście Pasterskim Episkopatu Polski na kanonizację abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego. – Weterani powstania styczniowego nieśli wieniec cierniowy z napisem: «Męczennikowi za sprawę narodową»”. W czasie Mszy świętej wspomniany we wstępie ks. Józef Pelczar powiedział: „Pozostawił po sobie królewski spadek, jedną sutannę i brewiarz”.
Później ciało Arcybiskupa przewieziono do Dźwiniaczki, gdzie zaraz po śmierci okoliczna ludność uznała go za świętego. Gdy zaś Polska odzyskała niepodległość, o swojego Arcypasterza upomniała się Warszawa. Po 58 latach wrócił, chociaż w trumnie, do swojej katedry.
Tadeusz Pulcyn (ur. 1951), dziennikarz, publicysta, zastępca redaktora naczelnego dwumiesięcznika „Trzeźwymi bądźcie”; współpracuje z pismami „Idziemy” i „Świat problemów”. Ostatnio opublikował m.in. książki Wojtyłowie papieski ród oraz Jan Paweł II i górale.