rozmowę panelową z udziałem DARIUSZA KOWALCZYKA SJ, prowincjała Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego, KS. REMIGIUSZA SOBAŃSKIEGO, kanonisty, AGATY RUSAK, psycholog, i KS. MIROSŁAWA CHOLEWY, redaktora naczelnego „Pastores”, prowadzi MARCIN PRZECISZEWSKI, redaktor naczelny Katolickiej Agencji Informacyjnej
W sformułowaniu tematu panelu widać znak zapytania, co ma raczej charakter prowokacyjny. Na początku chciałbym postawić problem, z którym wielokrotnie się spotykamy w praktyce: Jak powinien zachować się kapłan w sytuacji zderzenia, kiedy prawo stanowione próbuje utrudnić czy ograniczyć ewangelizacyjną misję Kościoła? Czy ksiądz ma na przykład płacić jakieś absurdalne podatki bądź opłaty celne w sytuacji, kiedy znacznie uszczupliłoby to środki, które można wykorzystać na ewangelizację?
ks. remigiusz sobański: Nie ma tu żadnego zderzenia misji ewangelizacyjnej i prawa. Jest sprawą oczywistą, że ani ksiądz, ani Kościół w tej mierze, w jakiej działa w ramach prawa państwowego, nie jest ponad prawem. Chciałbym zdecydowanie podkreślić, że wszyscy są związani prawem, przy czym nie może być ono rozumiane jako instrukcja obsługi. Prawo to są pewne reguły zachowania, których winniśmy przestrzegać zgodnie z literą i zgodnie z duchem. W Corpus iuris, cieszącym się
w czasach średniowiecznych dużym autorytetem, znaleziono zdanie: „Książę nie jest związany prawem”. Zdanie to było dla chrześcijańskiego prawnika zupełnie nie do przyjęcia, ale równocześnie nie można było de-
zawuować Ulpiana, znakomitego prawnika rzymskiego. I co zrobiono? Interpretowano je tak długo, dopóki nie przełożono go ze zdania normatywnego na zdanie opisowe w sensie socjologicznym: „Książę jest związany prawem, ale niestety sytuacja społeczna czy polityczna jest taka, że na księcia nie ma rady”.
Zjawisko zasygnalizowane przez Pana Redaktora ma znacznie bardziej powszechny charakter. Kiedy jeszcze wykładałem w seminarium duchownym, to klerycy absolutnie nie rozumieli problemu, że mają nielegalne opro-
gramowania: „Jak mamy prace napisać? Przecież my to musimy mieć!”. Kwestia nieuczciwości w ogóle nie dochodziła tu do głosu. Podobnie było z drukowaniem obrazków prymicyjnych itd.
Następny zasadniczy problem dotyczy nie tylko instytucji kościelnej, ale każdego księdza: czy podlega on prawu tego świata? Kościół od początku głosi autonomię porządku religijnego z jednej strony i społeczno-
-politycznego z drugiej. I było oczywiste, że chrześcijanie modlą się za cezara, chociaż on niekoniecznie im sprzyja. Duchowni od czasów Konstantyna i Justyniana cieszyli się „przywilejem sądu” (privilegium fori), zgodnie z którym nie można było duchownego zaskarżyć przed sądem świe-
ckim bez zgody jego biskupa. Działo się tak dlatego, że Kościół wypracował bardzo udane, praktyczne procedury sądowe – do tego stopnia, że ce-
sarz Konstantyn w 318 roku wydał edykt, którego mocą wszyscy obywatele rzymscy, niezależnie od tego, czy byli chrześcijanami, czy nie, mogli swoje sprawy sporne wnosić przed biskupa. Te procedury, gdzie do stron zwracano się: „Bracie, Siostro”, uznano za dobre i skuteczne. Stąd wzięło się to, że właściwie aż do XVIII-XIX wieku duchowni tym przywilejem się cieszyli i ich sprawy zastrzeżone były sądowi kościelnemu. W chwili, gdy nowoczesne państwo rozwinęło już swoje sądownictwo i procedury, tego rodzaju zastrzeżeń nie ma. Najwyraźniej Kościół tę sytuację akceptuje, dochodząc do wniosku, że sądownictwo
w państwach naszego kręgu cywilizacyjnego funkcjonuje wystarczająco dobrze. Jeszcze w konkordacie przedwojennym było tylko takie zastrzeżenie, że ordynariusze zostają powiadomieni, ilekroć duchowni zostaną oskarżeni przed sądem świeckim o zbrodnie, i że kary więzienne będą odbywali w pomieszczeniach oddzielonych od pomieszczeń dla osób świeckich.
dariusz kowalczyk sj: Ten temat nasunął mi na myśl List do Diogneta
z II wieku. W liście tym, streszczającym życie chrześcijan w tamtym czasie, czytamy: „Mieszkają w miastach helleńskich i barbarzyńskich, jak komu wypadło, stosując się do miejscowych zwyczajów w ubraniu, jedzeniu, sposobie życia, a przecież samym swoim postępowaniem uzewnętrzniają owe przedziwne i wręcz paradoksalne prawa, jakimi się rządzą. Podejmują wszystkie obowiązki, jak obywatele i znoszą wszystkie ciężary, jak cudzoziemcy. Każda ziemia obca jest ich ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą”. Niewątpliwie trzeba się zgodzić z mocno wyartykułowanym przez Księdza Profesora stwierdzeniem, że ksiądz nie może stać ponad prawem. Wiemy jednak, że w praktyce pojawia się sporo problemów. Nie brakuje, nie brakowało księży, którzy stosują zasadę: „Cel uświęca środki” i myślą sobie tak: „No przecież to jest dla dobra wspólnego. Gdyby to było dla mnie, to, oczywiście, nie mógłbym tak postępować, ale to inni będą z tego korzystać. Jeśli nie wykorzystam pewnych luk i możliwości, to konkretni ludzie zostaną pozbawieni pewnego dobra, które mogę im zaoferować”. Tego rodzaju postaw jest pewnie coraz mniej. Młodzi księża troszkę inaczej już widzą te sprawy, ale nie do końca.
Kilka lat po powrocie religii do szkół, dyrektorka jednej ze szkół przyszła do mojej mamy, wiedząc, że mama ma syna księdza, i mówi: „Co ja mam robić? Może by Pani porozmawiała w tej sprawie z proboszczem, bo mnie tak trochę niezręcznie. Przyszedł do mnie wikary i oznajmił, że do świąt wielkanocnych już zrealizował program i potem chce być wolny”. Młody ksiądz nie rozumiał, że to już nie jest salka przyparafialna, tylko szkoła. Takich postaw nie brakowało również wśród młodych kapłanów, którzy w taki czy inny sposób chcieli stawiać się ponad prawem. A szkoła jest miejscem spotkania prawa kościelnego, zwyczajów kościelnych i prawa państwowego. Innym terenem tego rodzaju spotkania i napięcia są też różnego rodzaju obozy: letnie, zimowe dla dzieci, młodzieży czy studentów. Za komuny organizowało się to tak, żeby ubecy się nie dowiedzieli, że to ksiądz organizuje... Dziś nie ma ubeków, którzy by robili naloty na obozy organizowane przez podmioty kościelne, ale są różnego rodzaju prawa, komisje, choćby Sanepid, który potrafi zamknąć obóz, bo kuchnia nie spełnia odpowiednich warunków. Nie byłbym
w tym względzie taki radykalny, bo myślę, że podmioty kościelne
w ostatnich latach rzeczywiście dużo robią, by polepszyć stan różnych ośrodków, żeby obozy dla dzieci i młodzieży były organizowane zgodnie z przepisami obowiązującymi w państwie. Zawsze jednak są jakieś luki. Miałbym zatem postulat, żeby różnego rodzaju komisje i osoby, które sprawdzają zgodność danej inicjatywy z prawem, pomagały, a nie wykazywały się zbytnią gorliwością, która czasem niszczy dobre dzieła. Z bardzo błahych powodów szuka się czasem pretekstu, żeby coś utrudnić i wymęczyć ludzi, którzy starają się pożytecznie działać.
Jeszcze innym obszarem napięć między działaniem duszpasterskim
a prawem państwowym są zabytkowe kościoły. Tak się składa, że w naszym kraju większość zabytków związana jest z historią Kościoła. Księża proboszczowie czy przełożeni zakonni podejmują olbrzymie wysiłki, szukając dotacji, żeby je wyremontować, żeby były piękne i nie niszczały. Nie uważam, żeby księża mogli robić tak, jak uznają za stosowne, tym bardziej, że Kościół dostaje wiele dotacji od państwa, od Unii Europejskiej. Postulowałbym jednak, żeby różne instytucje stojące na straży poprawności określonych procedur faktycznie pomagały, a nie nadgorliwie utrudniały. Gdy przykładowo nie można czegoś wyremontować zgodnie ze sztuką konserwatorską, bo wiąże się to z olbrzymią sumą pieniędzy,
a rzecz niszczeje, i właściciel obiektu podejmie jakieś działania, by zabytek dalej nie niszczał, ale niezgodnie z oczekiwaniami konserwatora, to można go ukarać.