Każdy kryzys życiowy, również każdy kryzys w powołaniu można porównać do śmierci, którą Hiszpanie nazywają ?godziną prawdy?. W cza?sie kryzysu ?coś starego? umiera, aby ?coś nowego? mogło się na?rodzić. Jednym słowem jest to ogromna szansa, by otworzyć oczy na prawdę. Kiedy przekraczałem mury seminaryjne, byłem szczęśliwy. W końcu, po długich latach poszukiwań, odkryłem swoje życiowe powołanie. Znalazłem się w miejscu, którego sobie nie wymyśliłem, nie zaplanowałem. Wręcz odwrotnie, kiedy dochodziło do jakichś rozmów o kapłaństwie, stwierdzałem, że to ostatnia rzecz, która by mnie interesowała. Stąd ta niekłamana radość z niespodziewanego daru ze strony Pana, z Jego darmowej miłości wobec mnie. A mogę powiedzieć, że Go nie miłowałem, tylko wykorzystywałem dla własnych celów albo wręcz ignorowałem w życiu codziennym.
Już lata spędzone w seminarium przyniosły ze sobą pierwsze kryzysy i walki. Szczerze powiedziawszy, osoby, które odpowiadały za naszą formację, nie za bardzo wiedziały, jak nam, klerykom, pomagać w chwilach kryzysowych. Dawano nam dobre rady, zachęcano do modlitwy, dodawano otuchy. Formatorzy kochali nas, ale nie mieli klucza do naszego serca. My sami, biedaczkowie, też go nie mieliśmy. I na tym polu zaczęły się pierwsze kryzysy. Ja, dobry chrześcijanin, przychodzę do seminarium, aby swoje życie oddać dla Chrystusa, dla Kościoła, a tu problemy z posłuszeństwem, z czystością, z wieloma innymi sprawami. Przyznanie się do tego oznaczało opuszczenie seminarium. W lepszym wariancie można było co najwyżej usłyszeć mocno pelagiańską zachętę do pracy nad sobą. Prowadziło to w konsekwencji do prostego wywodu: nie nadaję się, jestem za słaby i muszę odejść. W tym całym formacyjno-dydaktycznym organizmie po prostu brakowało Dobrej Nowiny. Usłyszałem ją dopiero z ust katechistów, gdy rozpocząłem słuchać wraz z innymi klerykami katechez Drogi Neokatechumenalnej. Dalsza formacja i uczestniczenie w życiu wspólnoty dało mi ogromną wewnętrzną siłę do kontynuowania seminarium. I dzięki Drodze otrzymałem klucz do rozumienia, czym jest kryzys, dlaczego się pojawia i ku czemu prowadzi. Bliska obecność ludzi świeckich, etapy formacji we wspólnocie, mądrość katechistów, poznawana i doświadczana osobiście miłość Chrystusa ? wszystko to było niczym oliwa na rany serca. A ile fermentu pojawiło się w seminarium! Jakie zażarte dyskusje na wykładach, jakie szukanie prawdy! Fantastyczny czas i preludium do poważniejszego, dojrzalszego życia.
Po wyjściu z seminaryjnych murów, na fali neofickiej gorliwości, jeszcze niechrześcijańskiej, ale raczej faryzejskiej i pełnej hipokryzji, nie oszczędzałem ?niewiernych?, zwłaszcza księży. Jak to możliwe, aby niektórzy z nich byli nieposłuszni biskupowi, nie żyli w celibacie? W jaki sposób Pan mi na tym etapie pomógł? Dopuścił kryzys: zakochałem się w kobiecie, właściwie bardziej jej pożądałem. Zobaczyłem, że nikt inny, ale właśnie ja jestem gotowy zdradzić Mistrza, zanegować swoje kapłaństwo, zadać ranę Kościołowi. Zobaczyłem, że bez Chrystusa moje serce jest straszne, że nie ma w nim nic oprócz egoizmu, pychy, chciwości, nieczystości. O mało nie złamałem wszystkich obietnic danych Panu i Kościołowi. Nie doszło do tego dzięki mądrości ludzi świeckich, braci ze wspólnoty, którzy zdemaskowali moje złe, nieuporządkowane uczucia. Oni pomogli mi przyznać się do słabości, która uczyniła mnie niewolnikiem, bałwochwalcą. Zrozumiałem, że straciłem miłość do Chrystusa. W mojej głupocie Pan dał mi jedną łaskę: nigdy tej kobiecie nie powiedziałem o swoich uczuciach. Ona, owszem, się domyślała, nawet dawała znaki przyzwolenia, ale nie było żadnej rozmowy na ten temat, nie doszło do upadku fizycznego. Jednak mój upadek w sercu był dla mnie wielką lekcją pokory i uniżenia, poznania samego siebie, zrozumienia, że ja sam z siebie jestem niewierny i niezdolny do wierności.
Inny kryzys pojawił się po kolejnych latach posługi kapłańskiej. Koledzy zdobywali stopnie naukowe, a w seminarium wcale nie byli orłami, więc czułem wielką zazdrość. Postanowiłem, że i ja wejdę na drogę kariery, a tytuł się przyda, ba, może i biskupem zostanę. Taką śmieszną małostkowość odnalazłem w swoim sercu i we własnych pragnieniach. Jeden stopień naukowy zdobyłem, a z innych Pan mnie wyleczył. Po prostu pokazał mi, że to nie jest Jego wola.

Pastores poleca