„Najtrudniej jest mówić do księży!” – jednomyślnie stwierdzają rekolekcjoniści. Dlaczego? Przecież powinno być dokładnie na odwrót. Dzięki wykształceniu i duchowemu wyrobieniu księża są najlepiej przygotowani do słuchania i przyjmowania słowa Bożego. A jednak doświadczenie uczy, że księża to najtrudniejsi słuchacze, by nie powiedzieć mocniej – najbardziej oporni. Nie jest to wcale sytuacja przypadkowa. To właśnie w osobie księdza dochodzi do spotkania natury ze szczególną łaską, wobec której ułomność człowieka każe mu się lękać, drżeć lub nawet wymawiać i uciekać.
W jego sercu toczy się dramatyczna walka, której wymownym wyrazem są Pawłowe słowa: „łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie” (Rz 7,18). A przecież od efektów tego spotkania i tej walki tak wiele zależy, bo taki będzie Kościół, jacy będą jego kapłani.
Osłuchanie – choroba zawodowa?
Przyczyn omawianego stanu rzeczy można by wymienić wiele, ale na początek warto podkreślić tylko jedną, może nawet najbardziej banalną i powierzchowną: osłuchanie. Księża niebezpiecznie przyzwyczajają się do treści związanych z Bogiem, liturgią, modlitwą, a tym samym jakby mimochodem i od niechcenia oswajają rzeczywistość, której oswoić się nie da, przynajmniej nie bez tragicznych w skutkach nieporozumień. Łatwo jest powtarzać codziennie: „Oto Ciało moje za was wydane” i „Oto Krew moja za was wylana”, gdy własne ciało i krew tętnią spokojnym i bezpiecznym życiem. Znacznie ostrożniej, choć na pewno bardziej świadomie byłyby te słowa wypowiadane, gdyby za nimi szła konieczność dosłownego wydania własnego ciała na ofiarę lub przelania krwi za innych. Ale czy nie tak radykalnego kapłaństwa od nas się oczekuje? Przecież istotą naszego powołania jest bycie alter Christus nie tylko przy sprawowaniu sakramentów, ale zawsze i wszędzie, jak tego rozliczne przykłady dały poprzednie pokolenia naszych duchownych.
Dlatego dramatem bardziej świadomych księży jest sygnalizowany przez św. Pawła rozdźwięk, natomiast tragedią tych „osłuchanych” czy też „oswojonych” – krucha błogość i beztroska. A może owo osłuchanie jest nie tyle chorobą zawodową, ile raczej mechanizmem obronnym? Czyż współczesna psychologia na różne sposoby nie przekonuje nas, że poczciwe mechanizmy obronne spieszą nam z pomocą właśnie wtedy, gdy rzeczywistość straszy nas zbyt ostrymi kantami? A wtedy zasada: „Nie widzieć, nie słyszeć i nie mówić” staje się warunkiem przeżycia. Jeśli właśnie tak się dzieje, to nawet ostre przestrogi proroka Izajasza można potraktować nie jako groźbę, ale raczej jako diagnozę: „Słuchają, ale nie słyszą, i patrzą, ale nie widzą, bo ich serce skamieniało” (por. Iz 6,9 n.; Mt 13,14-17). Skoro jest diagnoza, to i lekarstwo powinno się znaleźć.