Jako psychologowi z kilkunastoletnim stażem, ale może nawet w większej mierze jako człowiekowi wierzącemu, przychodzi mi do głowy, że można mówić o dobrym i złym słuchaniu siebie.
Dobre oznacza tutaj przede wszystkim funkcjonalne, sprzyjające własnemu rozwojowi, a nade wszystko realizacji powołania – powołania kapłańskiego, znanego mi jedynie z tekstów (głównie Thomasa Mertona), obserwacji wielu księży zarówno w Polsce, jak i poza jej granicami, oraz, co może dla mnie jest najcenniejsze, z opowieści, świadectw moich przyjaciół kapłanów, którzy obdarowali mnie zaufaniem na tyle, aby dzielić się swoimi radościami i trudnościami własnej życiowej drogi.
Z kolei, złe słuchanie to takie, które nie wnosi dobrych jakości ani w moje życie, ani w moje relacje z innymi. Traktowane tu w węższym, a zarazem bardziej istotnym znaczeniu, to słuchanie, które nie sprzyja podtrzymywaniu i rozwijaniu własnego powołania. Skoro to On nas powołuje, to zarazem ostateczna ocena wartości owego słuchania ginie w tajemnicy Bożej mądrości. Wystarczy wspomnieć trud rozpoznawania „powołania w powołaniu” Matki Teresy z Kalkuty. Mimo powyższych uwarunkowań, dla dobra wierności powołaniu sensowne wydaje się szukanie odpowiedzi na pytanie o wartość naszego nasłuchiwania siebie.