z KS. ABP. KAZIMIERZEM NYCZEM, metropolitą warszawskim, rozmawiają ks. Mirosław Cholewa i ks. Wojciech Węckowski
Nie pytamy Księdza Arcybiskupa o sprawozdanie z rocznej posługi w Warszawie, niemniej ciekawi jesteśmy, co z planów sprzed roku udało się, a czego nie udało się zrealizować.
Zasada stu dni czy jednego roku nie jest w planie duszpasterskim najważniejsza, a pewne procesy są z konieczności długofalowe. Prócz stale aktualnego duszpasterstwa, skoncentrowanego od 2000 lat na posłudze Słowa, liturgii i na posłudze miłości, zawsze mnie interesowało odbudowywanie poprawnej eklezjologii. Ta zaś nie przyjmuje do wiadomości podziału na biernych i czynnych, duchownych i świeckich, ale każe widzieć Kościół w całej jego złożoności jako pielgrzymujący lud Boży, jako ciało, w którym Chrystus nadal głosi Ewangelię i zbawia świat. Cały Kościół jako taki – co nam przypomina i Pismo Święte, i Sobór Watykański II – jest ludem kapłańskim, to znaczy pośredniczącym między Bogiem a światem. Dlatego chciałbym, żeby najważniejszym wymiarem życia każdej parafii, każdej wspólnoty było pozytywne zaangażowanie księży i świeckich. Chciałbym, żeby świeccy uświadomili sobie, że mają być w Kościele ludźmi zaangażowanymi, a nie tylko odbiorcami tego, co przynoszą im duchowni. Do tego trzeba budowania świadomości eklezjalnej, a także zmiany mentalności samych księży, którzy mają czasem ograniczone zaufanie do ludzi świeckich. Do tego trzeba też zmiany mentalności świeckich, bo nie wszyscy garną się do zaangażowania w duchu tej właśnie eklezjologii. Do tego również potrzebne są w parafii oazy modlitwy czy różne grupy, ruchy, stowarzyszenia, będące szkołami apostolstwa świeckich, jak i mocno zaniedbana w naszym Kościele katecheza dorosłych, w tym katecheza rodziców.
W latach siedemdziesiątych kard. Karol Wojtyła powtarzał, że o apostolstwo świeckich muszą zadbać księża. Nie znaczy to, że mają położyć rękę na świeckich i prowadzić ich tak, jak czasem sami chcieliby prowadzić, ale że muszą im dać możliwość zaangażowania i odpowiedzialności za parafię, i to nie tylko za sprawy materialne, ale za realizowanie swojej misji w świecie. Również z końca swego pontyfikatu, z książki Pamięć i tożsamość, Jan Paweł II nam, niejako w testamencie, takie widzenie Kościoła zostawia.
Staram się wykorzystać wszystkie możliwości, ażeby mój dom był otwarty na rozmaite grupy i ludzi świeckich, będących w ruchach czy prowadzących działalność apostolską, charytatywną itd., by mówić im: Jesteście Kościołem. Drugą ważną sprawą, która jednak wymaga czasu, jest kwestia mentalności księży. Trzecia, najdalsza perspektywa, to formacja seminaryjna, która nie musi zamykać człowieka na świat, z którego przyszedł, ale „zamknąwszy” na 6 lat formacji, musi go, jako przyszłego wikariusza czy proboszcza, przygotować do ciągłego kontaktu z ludźmi świeckimi.
Podczas spotkań rejonowych i spotkań z dziekanami mówiłem księżom, że za jedną z kluczowych spraw w przygotowaniu świeckich do życia w Kościele uważam duszpasterstwo przyszłej inteligencji, czyli studentów. Tam, gdzie ta myśl dotarła, próbuje się w parafiach tworzyć grupki. Gdy przyjeżdżam, jeden ksiądz mówi: „Udało mi się zgromadzić siedem osób”, drugi: „Jedenastu”. Gdy się liczy na socjologiczną większość, nigdy się niczego nie stworzy. Do redefinicji inteligencji przymusza nas ilościowa rewolucja edukacyjna, skoro studiuje obecnie 52% młodych ludzi. To znak czasu i wyzwanie, bo za 10 czy 15 lat oni będą zajmować najważniejsze miejsca w Kościele i w świecie, a Chrystus będzie mógł głosić Ewangelię wtedy, kiedy będzie miał należycie uformowanych apos-
tołów. Drugą sprawą bardzo dla mnie ważną jest kwestia obecności Kościoła w mediach kościelnych, a także w mediach cywilnych: publicz-
nych i prywatnych. Rzecz w tym, by ludzie świeccy mogli nasze działanie kościelne, wewnątrzparafialne „przenieść” tam, gdzie pracują i gdzie są. Uważam, że te dwa podstawowe narzędzia, przy czym pierwsze jest dużo ważniejsze, pozwolą Kościołowi wypełnić ewangelizacyjne zadania wobec tych, którzy odeszli daleko od Kościoła i sami do niego nie przyjdą. Nie należy się obrażać na media. Natomiast można i trzeba być wobec nich krytycznym, i to nie tylko wtedy, gdy mówią źle o Kościele, ale także tej krytyczności uczyć, żeby nie było tak, że mama mówi swoje, szkoła swoje, Kościół swoje, a dziecko wie swoje z telewizji, z radia, z internetu.
Czy się to udaje? Czasem się cieszę, a czasem smucę, że w obrębie Kościoła warszawskiego mamy tak dużo propozycji medialnych, w tym prasowych, adresowanych do ludzi związanych z Kościołem, pomagających pogłębiać wiarę. Mało jednak mamy takich propozycji, z którymi wychodzilibyśmy do ludzi poszukujących.
Pewnie dlatego niektórzy, również księża, angażują się mocno w mediach elektronicznych. Czy taka obecność nie ma jednak charakteru pozornego kontaktu z człowiekiem?
Nie ulega wątpliwości, że może to być obecność pozorna. Niekiedy jednak bywa to obecność „dyżurna”. Kościół w sensie informacyjnym ma nie tylko prawo, ale i obowiązek mówić światu przez media, co robi w zakresie liturgii, działań ewangelizacyjnych czy charytatywnych. Jeśli natomiast chodzi wprost o ewangelizację czy duszpasterstwo, to media ich nie zastąpią. One raczej pokazują miejsca, w których można się spotkać z żywym słowem Bożym, z Jezusem ukrzyżowanym i zmartwychwstałym. Media nie zastąpią duszpasterstwa, ale bez tej obecności nie dotrzemy do większości ludzi, skoro około 85% społeczeństwa kształtuje swoje opinie na temat Kościoła przez telewizję i pewnie spory procent młodego pokolenia przez internet.
Proszę zobaczyć sytuację księży, którzy próbują otwierać portale internetowe i mówić do młodych ludzi językiem dla nich zrozumiałym i do przyjęcia. Wiele pytań, nieraz dramatycznie stawianych, na forach, czatach czy drogą SMS-ową, odsłania ogromną niewiedzę ludzi o Kościele. Jest to zatem okazja, kiedy można z nimi podjąć rzeczywisty dialog.