Rozpocząłem Szkołę Formatorów w tym samym roku, w którym podjąłem pracę w seminarium. Ten zbieg wydarzeń odczytuję jako przejaw troski Boga o mnie i o moich młodszych braci, którym towarzyszę duchowo. Wcześniej ukończyłem studia specjalistyczne z teologii duchowości. Przełożeni nie pytali mnie o stan mojego życia wewnętrznego ani o doświadczenie drogi duchowej.
Wystarczyło, że ukończyłem pomyślnie studia, a co za tym idzie, byłem – według mniemania niektórych – «specjalistą» od duchowości. Tymczasem przeżywałem najtrudniejszy, jak do tej pory, w moim kapłaństwie kryzys. Dotykał on we mnie różnych sfer życia.
W pierwszych latach posługi kapłańskiej przypominam sobie trudności, jakie miałem z osobistą modlitwą: brakowało mi przede wszystkim systematyczności i wierności. Zabiegany w codzienności życia parafialnego, rozrywany pomiędzy katechezą a duszpasterstwem młodzieży, służąc Bogu najlepiej jak tylko potrafiłem, jednocześnie gubiłem Go. Od czasu do czasu budziłem się z tego duchowego uśpienia; wtedy mobilizowałem się do głębokiej i szczerej modlitwy. Nie była jednak ona wystarczająca, by zachować mnie przy życiu.
Rozpocząłem studia. Jak w okresie pracy duszpasterskiej ostatecznie moje zaangażowania okazywały się ważniejsze niż miłość do Jezusa, tak w czasie studiów cały rzuciłem się w świat wiedzy, znów zapominając o Nim. Może gdybym w tym czasie całkowicie porzucił modlitwę, zorientowałbym się, dokąd zmierzam. Tymczasem życie duchowe, które prowadziłem, pozwalało mi egzystować na krawędzi. Brakowało mi jednak zasłuchania w Słowo, by rozeznawać wolę Bożą na co dzień.