z KS. ROBERTEM TYRAŁĄ, przewodniczącym Archidiecezjalnej Komisji ds. Muzyki Kościelnej, prodziekanem Wydziału Historii Kościoła Papieskiej Akademii Teologicznej i kierownikiem Zakładu Muzyki Kościelnej Akademii Muzycznej w Krakowie, rozmawia Anna Foltańska
Dlaczego w żargonie kościelnym mówi się o muzycznej „oprawie” liturgii?
Dlatego, że nie do końca traktuje się muzykę jako integralną część liturgii. Często mówi się o szatach liturgicznych, nawet o instrumencie liturgicznym, jakim są organy, również o celebransie, który jest „bardzo liturgiczny”, ale już muzykę nie zawsze traktuje się tak, jak o niej naucza Sobór Watykański II, czyli jako integralnie związaną z czynnościami liturgicznymi. Stąd owo „oprawiamy”, „dodajemy”... Muzyka, w tym kontekście, oderwana od liturgii nie ma sensu. Nie da się wtedy mówić o jej kerygmatycznym znaczeniu, a więc że głosi ona słowo Boże na przykład przez tekst utworów chóralnych. Nie sposób też wówczas powiedzieć, że ma ona charakter medytacyjny. A tak naprawdę wszystko - od instrumentów poprzez śpiewy ludowe, czyli pieśni (jakaż w nich jest głęboka teologia!) wykonywane przez zespół, chór czy scholę – jest integralne. Jeżeli zrozumiemy istotę tego pojęcia integralności, to znaczy tożsamości, to powiemy: tak, muzyka jest liturgiczna, to jest liturgia.
Niektóre zespoły mówią: „A, coś sobie zaśpiewamy”, traktując muzykę jako dodatek. Tylko że my nie „sobie” śpiewamy. Gdybyśmy głęboko zrozumieli liturgię i wiedzieli, że jest to czas oddania chwały Panu Bogu i uświęcenia człowieka, to mielibyśmy świadomość, że temu służy wszystko: zapalona świeca, która przypomina o tym, że mamy się spalać, kadzidło, które wskazuje na modlitwę unoszącą się do Boga, a także kolor szat. Ponieważ na przykład liturgiczna antyfona na Komunię jest nawiązaniem do Ewangelii, nie wolno dobrać innej pieśni niż wiążącej się z czytaniami. Czytania, homilia, wszystkie modlitwy, w tym muzyka – wszystko to prowadzi nas ku istocie. Nie sposób zatem mówić, że muzyka stanowi tylko oprawę. (...)