Od Redakcji Artykuły Drodzy Czytelnicy!
W czasie liturgii pogrzebowej często wybierane jest czytanie z Listu św. Pawła do Rzymian, w którym Apostoł tłumaczy, że nikt z nas „nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana” (Rz 14,7-8).
Odwaga historycznego już wystąpienia generała zakonu dominikanów, Timothy’ego Radcliffe’a przed benedyktyńskimi opatami i przeorami zgromadzonymi na uroczystości św. Anzelma 6 września 2000 roku nie tkwi wyłącznie w podjęciu zaproszenia tak szacownego ze wszech miar i nieco onieśmielającego grona, ale nade wszystko w wyborze tematu konferencji. Wykładanie o chwale Bożej i jej przejawach w murach opactwa jest mimo wszystko gestem ryzykownym, gdyż benedyktyńscy mnisi niejako zawodowo zajmują się jej codziennym głoszeniem i promocją.
W kwietniu 2024 roku na jednym z uniwersyteckich wydziałów filozofii studenci podczas zajęć z ustrojów politycznych usłyszeli, że zakony to jedyne miejsce na świecie, gdzie jest ustrój totalitarny, który działa. Teza dość zaskakująca. W zakonniku może wywołać oburzenie. Warto jednak nie oceniać tej tezy i przyjrzeć się zagadnieniu z pewnego dystansu.
Zastanawiające jest odchodzenie młodych, wartościowych księży dwa, trzy lata po święceniach. Inni po pięciu, sześciu latach gorliwej pracy i zaangażowania zapadają na depresję, dogania ich wypalenie i nie mają ochoty na dalsze zaangażowanie i poświęcenie. Jak pomóc sobie i innym? Warto rozważyć problem popadania przez księży, zwłaszcza młodych, w stan psychicznego i duchowego wypalenia.
Wielu chrześcijan wychowanych w tradycji amerykańskich wspólnot ewangelikalnych ma trudność z praktykowaniem wypoczynku. Olbrzymie potrzeby głodującego świata, nasz względnie wysoki standard życia w porównaniu z biedakami oraz uboga antropologia, zgodnie z którą chrześcijanie muszą stale przekraczać własne ograniczenia, żeby dowieść swojego radykalnego poświęcenia Bogu, sprawiają, że czas wolny napawa nas wstydem. Kiedy świadkowie powstania warszawskiego wspominają pierwsze dni walk sierpnia 1944 roku, niejednokrotnie podkreślają dojmujące poczucie wolności, która – choć bardzo niepewna – była niezwykle ożywcza po niemal pięciu latach niemieckiej okupacji. Proste znaki, takie jak możliwość śpiewania polskiego hymnu, wieszanie biało-czerwonych flag w miejsce swastyki, śpiewanie zakazanej podczas okupacji pieśni Boże, coś Polskę, stanowiły dla mieszkańców Warszawy symbol wolnej Polski, która nagle zaistniała w dzielnicach wyzwolonych z rąk niemieckich.
Kościół św. Floriana w Krakowie był drugą, po Niegowici, parafią ks. Karola Wojtyły. Młody wikary bardzo szybko skupił wokół siebie młodzież akademicką, a jego duszpasterstwo stało się popularne ze względu na jego osobowość, a także nowatorską formę pracy z młodzieżą. Jego rekolekcje adwentowe i wielkopostne przyciągały tłumy wiernych. Poza tym inicjował wspólne wyjścia do kina, teatru czy filharmonii. Charakterystycznym znakiem w biografii prezbitera, potem biskupa i kardynała Karola Wojtyły stało się jednak duszpasterstwo turystyczne.
Czy to wszystko jedno, jakiego języka używamy, mówiąc o sprawach duchowych i moralnych? Czy w sferze języka wszystko nam wolno?
W jednym ze swoich felietonów abp Fulton J. Sheen pisał: „Do poznania, jak dobry jest Bóg, prowadzą dwie drogi: jedna – to nigdy Go nie tracić, a druga – stracić Go i odnaleźć na nowo”1. Ta krótka sentencja wyraża z jednej strony tajemnicę Jezusa – Syna Bożego, który poznał dobroć Ojca, będąc w jedności z Nim w ciągu całej swojej historii, także w chwilach największych przeciwności.
Trudne rozstrzygnięcia o charakterze porządkującym życie wspólnoty Kościoła nie powinny być tylko odczytywane z perspektywy litery prawa. Mają one także prowadzić do głębszej refleksji nad racjami wprowadzenia określonych przepisów, zakazów lub nakazów. Jest to pierwsza myśl, jaka pojawia się po lekturze listu apostolskiego papieża Franciszka Desiderio desideravi, ogłoszonego w uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła, 29 czerwca 2022 roku, a poświęconego liturgii i formacji liturgicznej.
Wielu Żydów wybrało sobie jako nazwisko nazwę miasta pochodzenia swojej rodziny, toteż nierzadkie są rodziny „Cordoba” albo „Toledo”. Kilka lat temu pewien Żyd, dowiedziawszy się, że jego nazwisko miało swe źródło w nazwie małej hiszpańskiej miejscowości, postanowił odwiedzić wioskę swoich przodków. Dotarłszy na miejsce, zapytał o ruiny synagogi. „Jakie ruiny? To jest kościół!” – odpowiedziano mu.
„Formacja duchowa ukierunkowana jest na karmienie i podtrzymywanie komunii z Bogiem (...). Ta zażyła więź formuje serce seminarzysty do ofiarnej miłości, która stanowi zalążek duszpasterskiego miłosierdzia” (PFF 6, 225). Seminarium z jego ludzkimi i boskimi relacjami jest ukierunkowane na posługę formowania mężczyzn tak, by prowadzili życie wewnętrzne i odznaczali się panowaniem nad sobą.
Teologia ciała Jana Pawła II to poważna propozycja antropologiczna, która daje odpowiedzi na wiele pytań nurtujących dziś ludzi, między innymi, kim jest człowiek, co to znaczy, że jest on osobą, po co ma ciało. Jest to myśl ważna, nowatorska, bo dotyka sprawy fundamentalnej, tajemnicy człowieczeństwa. Odkrywa zamysł Boga co do ludzkiej cielesności, seksualności, miłości. Pokazuje, że seksualność człowieka to coś więcej niż seks, a ciało to coś więcej niż materia. Okazuje się bowiem, że to, jak człowiek rozumie swoją seksualność, przekłada się na to, jak patrzy na siebie, na drugiego człowieka, na Boga, na świat.
Czy księżom w ramach hobby rzeczywiście potrzebne jest bicie rekordów, uprawianie sportów wyczynowych, ekstremalnych, na ogół także kosztownych?
(…) Pewnego dnia do Ośrodka Dokumentacji Życia i Kultu ks. Jerzego Popiełuszki przyszedł e-mail z prośbą o możliwość odbycia wolontariatu. Napisała go absolwentka szkoły średniej, studentka pierwszego roku historii. Na pytanie, dlaczego chce być wolontariuszką właśnie w tym miejscu, odpowiedziała, że doświadczyła w szkole prześladowania od rówieśników. Wystawa o ks. Popiełuszce, jaką widziała na szkolnym korytarzu, pomogła jej przetrwać.
Formację do kapłaństwa i życia konsekrowanego otrzymałem wcześniej niż misyjną i mogę ją ocenić jako klasyczną na czas lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku i mocno naznaczoną obecnością i nauczaniem papieża Jana Pawła II. Ta misyjna rozpoczęła się w zorganizowanym przez Komisję Episkopatu Polski Centrum Formacji Misyjnej. Jego początki były skromne, skupiały się zasadniczo na świadectwach misjonarzy i kilku spotkaniach ogólnych organizowanych wówczas przez ks. Wacława Kuflewskiego.
(…) Jestem księdzem diecezjalnym, przyjąłem święcenia ponad 10 lat temu. W zasadzie całe moje życie jest związane z oazą. Ponad 20 lat temu pojechałem na swoją pierwszą oazę formacyjną; 10 lat temu poprowadziłem pierwsze rekolekcje jako moderator; kilka lat temu biskup oddelegował mnie w diecezji wyłącznie do posługi dla Ruchu Światło-Życie. Należę też do Unii Kapłanów Chrystusa Sługi, czyli za zgodą swojego pasterza postanowiłem związać na stałe moją kapłańską drogę z charyzmatem Ruchu Światło-Życie.
(…) Kiedyś któryś z tubylców zapytał: „Siostro, po co tu przyjechałaś? Przecież tam, w twoim kraju miałaś wszystko, tu nie masz nic. Czy tam ci było źle?”, stanęłam jak wryta, myśląc, co to w ogóle za pytanie... Przecież to jasne, po co tu jestem. A jednak dla ludzi z dżungli to wcale nie było takie jasne i proste, że biała kobieta, zakonnica, w sile wieku zdecydowała się na życie w dżungli. Wtedy odpowiedziałam: „Jestem tu, bo Jezus mnie tu przysłał, by wam pomóc, bo On was kocha!”.
Ktokolwiek zachęcony tytułem sięgnie po tę niewielką objętościowo książkę, oczekując emocjonalnych uniesień, z pewnością dozna zawodu. Otrzyma jednak coś lepszego – wnikliwą i świetnie udokumentowaną analizę odniesień małżeńskich w Ewangelii według św. Jana, która poprowadzi go o wiele głębiej. Odkrywamy więc najpierw tożsamość oblubienicy Jezusa, począwszy od wesela w Kanie, gdzie Jezus, jak dostarczyciel wina, wchodzi w rolę pana młodego, a rolę panny młodej – o której tekst nie wspomina – przejmuje z początku Matka Jezusa, pierwsza wierząca, a następnie wierzący słowu Jezusa słudzy i uczniowie.
„Zanurzyć się w rzeczywistość miłości wzajemnej (...) tak jak Bóg rozmawia z człowiekiem poprzez sakramenty (...). Tylko tak promieniowanie chrześcijanina będzie skuteczne, zdolne wnieść Boży wkład w dzisiejszy świat.” Tak piszą o spowiedzi autorzy zbioru wywiadów ze spowiednikami. Małżonkowie głęboko zaangażowani w życie Kościoła podjęli rozmowy z 23 księżmi, których – niezależnie od różnicy wieku, typu osobowości, historii życia – łączy miłość do posługi w konfesjonale. Każda z rozmów jest zupełnie inna, ale każda bardzo szczera i nieunikająca trudnych kwestii.
Czy sny wierzących i niewierzących są tak samo ważne oraz czy w ogóle mają znaczenie? Pomocą w pozyskaniu odpowiedzi na to pytanie może być praca ks. Barana i ks. Dynaka. Od lat badają oni problematykę sennych widzeń w przekazie biblijnym. Wpierw opracowali świadectwa Pierwszego Przymierza. Ustalili, że sny były narzędziem komunikowania Boga z ludźmi. Dlatego stały się ważne sny prorocze i wieszcze. Jednak na tym nie koniec.
Niejednokrotnie można spotkać się z opinią, że dzisiaj młodzi ludzie są nader wrażliwi, niekiedy wręcz przewrażliwieni, zalęknieni, bardzo podatni na zranienia. I choć trzeba brać na takie sądy poprawkę, pamiętając, że od zarania dziejów każde starsze pokolenie ubolewa nad stanem młodszego, trudno nie przyznać częściowo takiemu opisowi racji. Jest coś w tym, że dużo wśród młodych ludzi wygodnictwa, uciekania przed jakimkolwiek trudem, obrażalstwa i przesadnej koncentracji na swoim dobrostanie emocjonalnym. Żeby jednak naprawdę zrozumieć młodych ludzi, zwłaszcza tych z tzw. pokolenia Z, a więc urodzonych po 1995 roku, trzeba nieco głębiej wgryźć się w temat.
Nawet okazyjnie chodzącym po Tatrach zdarzyło się to widzieć: kilka pochylonych nad kimś osób, po chwili krzyk: jest tu może lekarz!? Za chwilę kontakt z TOPR, nadlatujący śmigłowiec, chmura piachu i drobnego żwirku w promieniu kilkuset metrów, desant w bezpiecznej odległości, przygotowanie poszkodowanego i kolejne kroki... Albo akcja w ścianie, prowadzona w ekstremalnych warunkach. Albo akcja w jaskini, kiedy to wydobycie grotołazów oznacza najczęściej wyścig z czasem. Ktoś potrzebuje pomocy i ktoś z tą pomocą przychodzi.
Przy ul. Tytusa Chałubińskiego 7 w Zakopanem znajdowała się niegdyś zaprojektowana przez Stanisława Witkiewicza w stylu zakopiańskim willa „Pepita”, która stała się własnością warszawskiego lekarza, dr. Bronisława Chrostowskiego. 7 czerwca 1911 roku sprzedał on okazały dom Zofii z Ostolskich Hannickiej, która wraz ze swoją siostrą zmieniła nazwę wilii na „Łada” i nieznacznie ją przebudowała. To w niej odbywały się spotkania twórców, takich jak: Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Jan Kasprowicz, Leopold Staff, Władysław Orkan, Tymon Niesiołowski, Jan Skotnicki i Artur Rubinstein.
|
Pastores poleca |