„Misjonarz to nie Rambo Pana Boga” – zaznacza w rozmowie z KAI o. Giulio Albanese, kombonianin, dyrektor biura komunikowania społecznego i misji w diecezji rzymskiej. “Jeśli jako katolicy nie utwierdzimy uniwersalnego braterstwa, jeśli konsekwentnie nie pochylimy się nad cierpiącym człowiekiem, który przychodzi do nas z południa świata, to jestem pewien, że św. Paweł powiedziałby dzisiaj: 'nasza wiara jest daremna!’ – mówi włoski misjonarz w rozmowie z KAI.


Piotr Dziubak (KAI): Ojciec przez wiele lat pracował na misjach w Afryce. Co więcej, Ojciec nie chciał studiować teologii w Rzymie i “wyemigrował” na studia do Ugandy, będąc jedynym białym na roku.

O. Giulio Albanese:Tak, byłem jedynym białym w klasie afro. Jeśli byłem na zajęciach, wszyscy mogli to łatwo zauważyć. Jak mnie brakowało, też profesorowie mieli łatwo, żeby to odnotować. Byłem “jedyną białą plamą” – “the only white spot”. Okres studiów był dla mnie bardzo wzbogacającym okresem, ponieważ pozwoliło mi to wejść w kontekst kulturowy, który był odległy od moich wyobrażeń o lata świetlne. Co zrozumiałem? Przede wszystkim zrozumiałem, że Duch Święty dotarł do Afryki przede mną. Już poza kontekstem akademickim dostrzegłem bogactwo dobroci i nadziei. Zdecydowanie więcej otrzymałem, niż byłem w stanie dać.

Misje mają swój początek w działaniu Ducha Świętego. To On jest prawdziwym bohaterem pracy misyjnej. Musimy zrozumieć, co zresztą często powtarza papież, że nie możemy uprawiać prozelityzmu. Parafrazując apostoła Piotra – musimy umieć przekazać powody obecności nadziei w naszych sercach. To było też doświadczenie dzielenia i braterstwa. Zrozumiałem i w mojej głowie, i w sercu, że wszyscy jesteśmy na tej samej łodzi. A że nasz sposób bycia nie może być wyrazem prozelityzmu, to naszym zadaniem w ewangelizacji, jak nas nauczył Jezus, ma być głoszenie i świadczenie o Królestwie Bożym. Jest to alternatywna forma społeczeństwa. Odwrócony świat, czyli świat błogosławieństw.

 

Papież Franciszek przypomina nam, że wspólnota chrześcijańska musi wychodzić do innych, ponieważ Kościół ze swojego powołania wychodzi do innych. Podążanie ku innym jest prawem wiary i egzystencji chrześcijańskiej. Niestety tzw. opcja tożsamościowa sprawia, że zamykamy się na nas samych. Postrzegamy wtedy Kościół jako małą twierdzę Boga.

 

KAI: W utartym pojęciu kim jest misjonarz i co powinien robić tkwi przede wszystkim to, że ma nawracać, chrzcić i żeby katolików było coraz więcej.

– Niestety sami zaczęliśmy sobie mydlić oczy. Biblista, ojciec Stanislas Lyonnet, powtarzał nam, studentom: „Pan Jezus nie oczekiwał, że apostołowie zmienią świat w solniczkę. Próbowaliście kiedyś zjeść talerz soli? Wstrętne! Jezus powiedział do uczniów: macie być solą, która da smak światu i społeczeństwu”. W ewangelizacji trzeba umieć połączyć ilość soli z ilością makaronu. Pan Jezus nie chciał, żebyśmy zrobili ze świata drożdże. Odrobina drożdży sprawia, że ciasto będzie rosło. Jakość głoszenia Ewangelii musi iść przed jakąkolwiek arytmetyką i statystykami.

W Europie ochrzciliśmy wszystkich. Spójrzmy do ksiąg chrzcielnych. Jak wygląda praktykowanie wiary? Głównym tematem nie jest udzielanie sakramentów, ma nim być propozycja zostania uczniem Jezusa i naśladowanie Go. To ma poddać w dyskusje nasz sposób życia, że mamy być znakiem sprzeciwu, że umiemy żyć proroctwem. To znaczy bycie misjonarzami, to znaczy być ochrzczonymi.

Myślę, że z tego punktu widzenia doświadczenie misyjne Kościoła w Azji wiele wyjaśnia. W okresie 2 tysięcy lat ewangelizacja Azji, patrząc na liczby, przyniosła kiepskie wyniki. Czyli na największym kontynencie ewangelizacja poniosła kompletne fiasko, patrząc przez pryzmat danych liczbowych, ale nie ze względu na jakość! To jest Kościół, którego podwaliny dał św. Franciszek Xawery. Pomyślmy o naszych misjonarzach, którzy mieszkają w Azji i w sposób ewangeliczny, starają się “zanieczyścić” tamte kultury, które są tak bardzo odległe od naszego świata, od naszego sposobu myślenia.

Jestem przekonany, że ewangelizacja w Azji była i ciągle trwa. Są takie wartości ewangeliczne, które nie były obecne w tamtych kulturach, które jednak dzisiaj się pokazują. Dam przykład Japonii. Społeczeństwo tego kraju przykłada wielką uwagę do tematu niestosowania przemocy i nieagresji. Wszyscy mają w pamięci bolesne doświadczenie Hiroszimy i Nagasaki. Dlaczego Papież w czasie podróży do Japonii przykuł tak mocno uwagę miejscowych mediów, a przecież katolików jest tam garstka? Ma autorytet. Wartości Królestwa Bożego wychodzą daleko ponad kwestie tożsamościowe.
Końcowy wynik ewangelizacji nie zależy od naszych wysiłków. Zależy od Boga. On szanuje bardzo wolność każdego. Myślę, że i z tego powodu także powinniśmy być ostrożni.

W czasie Soboru Watykańskiego II o. Karl Rahner mówił o “anonimowych chrześcijanach”. Są ludzie, którzy zachowują się i żyją jak chrześcijanie, nie wiedząc, że są chrześcijanami. Niestety jest też wielu katolików, którzy uważają, że są nimi, ale patrząc na ich zachowanie, trudno by ich określić tym mianem.

 

KAI: Jako misjonarz w Ugandzie znalazł się Ojciec przed plutonem egzekucyjnym.

– To było bardzo bolesne doświadczenie. Widziałem wokół innych, cierpiących ludzi, którzy umierali. Pojechaliśmy spotkać się z rebeliantami z Armii Bożego Oporu w ramach pokojowej inicjatywy. Wszyscy się bali spotkania z nimi, ponieważ oni działali pod wpływem grupowej hipnozy zwanej “wiro ki moo”. To było diaboliczne zjawisko nie tylko z punktu widzenia militarnego. Tam było pełno dzieci zmuszonych do zabijania z broni maszynowej. Były one zupełnie pozbawione chęci nauki, bycia z rodziną, wyrażania tego, co robią zazwyczaj dzieci. Widziały jak ich rodzice byli zabijani. Potem porywano je i zmuszano do walki zbrojnej. Oni działali w latach osiemdziesiątych w północnej Ugandzie i uciekli później do Demokratycznej Republiki Konga.

KAI: Jako misjonarze podejmowaliście się misji pokojowej.
– Razem z dwójką moich współbraci pojechaliśmy spotkać się z nimi. Mieliśmy wszystkie pozwolenia władz rządowych na podjęcie rozmów pokojowych z rebeliantami. Jednak pewna grupa wojskowych należących do rządu otoczyła wioskę, w której prowadziliśmy rozmowy. Zaczęli do nas strzelać. Żołnierze dobrze wiedzieli, że tam jesteśmy. Miejscowy dowódca nie chciał żadnych rozmów z rebeliantami. Wojna na północy Ugandy była dla żołnierzy biznesem. Posłał żołnierzy mówiąc im: „uwaga w wiosce są handlarze bronią z Al Kaidy”, i nas też tak określił. Strzelano do nas. Chatki zaczynały się palić. Rebelianci uciekli. W wiosce zostały osoby starsze, kobiety i dzieci. Strzelanina trwała ok. 45 minut. Jeden z moich współbraci został ranny. Wojsko rządowe weszło do wioski. Pobito nas i torturowano.

W pewnym momencie chwycili kobietę w ciąży. W naszej obecności nożem przecięli jej brzuch. Dzieliło nas kilka metrów. Wyrwali dziecko z jej łona. Malutka córka tej kobiety bardzo mocno płakała. Jeden z żołnierzy chwycił ją za nóżkę i “zakręcił” nią w powietrzu. Główka tego dziecka uderzyła o kamień. Kawałki jej czaszki i mózgu spadły mi na twarz. Zacząłem głośno płakać krzycząc: „Boże gdzie jesteś?!” Jeden z moich współbraci, ojciec Tarcisio, który leżał obok mnie na ziemi mocno mnie upomniał: „Nie krzycz: Boże gdzie jesteś, ale gdzie jest człowiek?!” Płakałem.

Powiedzieli nam, że zaraz nas rozstrzelają. Prosiłem o wstawiennictwo u Boga mojego współbrata, który półtora roku wcześniej został zabity przez rebeliantów w zasadzce. Chociaż muszę powiedzieć, że nie do końca nie wierzyłem w jego wstawiennictwo. To już była desperacja. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że to chyba już mój koniec. Myśląc o egzekucji, chciałem, żeby mnie trafili. Bałem się, że umrzemy z upływu krwi. Zamykałem oczy widziałem wszystkich moich bliskich. Nazwa miejsca w języku acioli brzmiała: “miejsce w którym mieszka okrutna bestia”. To było tak surrealistyczne doświadczenie, że mój duch uleciał w górę… widziałem siebie samego leżącego, jakby z drona, widziałem moich dwóch współbraci, leżących obok mnie. Widziałem bardzo dobrze moje rany na plecach. Wtedy doświadczyłem tego, że dusza istnieje. Było to bardzo mistyczne przeżycie.

Zaraz potem pojawił się dowódca plutonu. Złapał moich współbraci za włosy i krzyknął do nich: „Dranie, nie znam was! Rozstrzelać ich”. Potem zaczął przyglądać się mnie, mówiąc: „Ojcze Giulio, co ojciec tu robi?”. Okazało się, że był moim ministrantem, studiował w seminarium w Kampali w latach osiemdziesiątych. Wiele lat go nie widziałem. Zmienił pracę. Został żołnierzem. To Boża łaska, że teraz mogę panu opowiedzieć tę historię.

KAI: W ciągu ostatnich latach często słyszymy o porwanych misjonarzach.

– Myślę, że nie powinniśmy postrzegać misjonarzy tylko w tym kontekście. Mogłoby się pojawić niebezpieczeństwo, że dla opinii publicznej będziemy jakimiś „Rambo” Pana Boga. Naszym zadaniem jest dać głos tym, którzy głosu nie mają. Tamtego dnia widziałem jak mordowano kobiety i dzieci. O nich musimy mówić, o człowieczeństwie, o obolałej ludzkości na ołtarzu ludzkiego egoizmu. O nich musimy się troszczyć.

Jeśli zdecydowaliśmy się zostać misjonarzami, to na pewno nie ze względu na jakiś szczególny heroizm. Każdy z nas jest tchórzem. Ja pierwszy nim jestem. Widziałem wiele sytuacji, które krzyczą wręcz o Boży gniew: niesprawiedliwości, codzienne poniżanie, czy wykorzystanie surowców naturalnych. To mi też pozwoliło zrozumieć dynamikę zjawiska migracji ludzi.

Jeśli jako katolicy nie będziemy wprowadzać i utwierdzać uniwersalnego braterstwa, jeśli konsekwentnie nie pochylimy się nad cierpiącym człowiekiem, który przychodzi do nas z południa świata, to jestem pewien, że św. Paweł powiedziałby dzisiaj: „nasza wiara jest daremna!”

KAI: Zatem, jak media powinny mówić o imigrantach?

– Nasi europejscy politycy, kiedy mówią o imigrantach to zdaje się, jakby mówili o czymś bardzo skomplikowanym. A jest to złożony problem. W tym tkwi różnica. Rzeczy skomplikowane można rozwiązać, natomiast w kwestiach złożonych trudno znaleźć rozwiązanie.

Papież Franciszek w adhortacji “Evangelii Gaudium” mówi, że musimy uruchomić procesy i wskazać drogi. Jeśli coś jest złożone trzeba próbować różnych rozwiązań. Informacja w tej kwestii jest bardzo ważna, bo to pierwsza forma solidarności. Muszę zrozumieć racje nie tylko mojego narodu tu w Europie, ale też innych.

Oczywiście, że wyzwaniem pozostaje przyjęcie uchodźców i ich integracja. Ale ja muszę zrozumieć, co się dzieje w ojczyźnie migrantów, co sprawia, że wyjeżdżają ze swoich krajów. Nikt sobie nie zdaje sprawy z tego do ilu katastrof doprowadził tam biały człowiek. Dzisiaj nie można pokazywać palcem tylko na europejskie kraje, dawnych kolonizatorów. Teraz tam krzyżują się interesy amerykańskie, hinduskie, chińskie, rosyjskie, tureckie. Wszyscy patrzą na „Afryki”, jak na dojną krowę. Specjalnie użyłem słowa Afryka w liczbie mnogiej, ponieważ to kontynent trzy razy większy od Europy i bardzo zróżnicowany. Ludność Afryki to 1 mld 400 mln mieszkańców. W 2050 roku Afryka będzie miała 2 mld 400 mln mieszkańców. Europa będzie miała niedługo mniej niż 5 proc. populacji świata. Trzeba zrozumieć, że wszyscy znajdujemy się na tej samej łodzi.

Nasz kontynent dramatycznie się starzeje i zamyka. W Europie nikt nie rozumie słów powtarzanych prawie codziennie przez Franciszka: „łączy nas wspólny los, nas i ich”. Co znaczy być katolikami! Katolikos znaczy powszechny. Trzeba utwierdzić mądrze powszechną globalizację Boga a tym jest właśnie solidarność. Jest to odwrotność globalizacji i kultury odrzucenia.

___

Giulio Albanese (Rzym, 12 marca 1959 r.) jest włoskim misjonarzem i dziennikarzem, należącym do Zgromadzenia Misjonarzy Kombonianów. Jest księdzem od 1986 r., kierował New People Media Centre w Nairobi i założył Missionary Service News Agency w 1997 r. Współpracuje z różnymi gazetami w kwestiach związanych z Afryką i Globalnym Południem, w tym Avvenire, Limes, Nigrizia, Città Nuova, Messaggero di Sant’Antonio, Italia – Caritas, Radio Vaticana, Radio Svizzera i Radio Rai.

Od lutego 2007 r. do czerwca 2014 r. wykładał „dziennikarstwo misyjne / dziennikarstwo alternatywne” na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie i do 2019 r. był redaktorem czasopism misyjnych Papieskich Dzieł Misyjnych – Missio Italia, Popoli e Missione i Il Ponte d’Oro. Od marca 2012 r. do marca 2022 r. był również członkiem Komisji ds. interwencji charytatywnych na rzecz krajów Trzeciego Świata Konferencji Episkopatu Włoch. Od marca 2019 r. jest felietonistą L’Osservatore Romano. W marcu 2023 r. został mianowany dyrektorem Biura Komunikacji Społecznej i Biura Współpracy Misyjnej między Kościołami i Wikariatem Rzymskim. Jest także autorem kilku esejów związanych z geopolityką, dziennikarstwem i teologią misyjną.


Źródło: https://www.ekai.pl/o-albanese-misjonarz-to-nie-rambo-pana-boga/
Fot. archiwum “Popoli e missione"


Pastores poleca