Harmonia między słowem a znakiem

z KS. JÓZEFEM GÓRZYŃSKIM, wykładowcą liturgiki w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie, konsultorem Komisji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów Episkopatu Polski, proboszczem parafii pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Warszawie, rozmawia ks. Wojciech Węckowski

Odnoszę czasem wrażenie, że w pewnym momencie sprawowanie Eucharystii dla wielu księży staje się rutyną. Popadając w nią, trudno się z tego stanu wyzwolić. Jak zatem – zdaniem Księdza – należy bronić się przed rutyniarstwem przy ołtarzu?

 

Wydaje mi się, że jedną z przyczyn rutyniarstwa przy ołtarzu jest ciągle niedoceniany przez księży pewien wymiar uczestnictwa w Eucharystii. Reformę liturgiczną przeprowadzono – jak wiemy – po to, by umożliwić jak najpełniejsze uczestniczenie w Eucharystii poprzez otwieranie się na jej tajemnice, a do tego potrzebne jest zrozumienie treści tych zdarzeń, które są przywoływane w danej celebracji. Na sam ryt, rozumiany jako zewnętrzne znaki i postawy, zwracamy jeszcze uwagę, próbujemy go wyjaśniać i zrozumieć. Nie zwracamy natomiast uwagi na teksty modlitw, które są wykładnią podstawowych myśli wyrażanych w Eucharystii. Są one na ogół nie do końca zrozumiane i przez to niedoceniane. Nie korzystamy z nich w tej mierze, na jaką zasługują. Uczestnictwo w Eucharystii poprzez skupienie się na treści tekstów liturgicznych pomaga uchronić się przed rutyną. Wszystkich, których przygotowuję do udziału w sakramentach, uczulam na zagłębienie się w treść zdarzeń, jakie będą celebrowane w danym sakramencie. Dzieje się to poprzez znaki i wypowiadane słowa. Nauka o tekstach modlitw, tak zwana euchologia, to dziedzina w pewnym sensie dopiero do odkrycia. Wyodrębniono ją w reformie liturgicznej, ale nie została ona jeszcze dostatecznie poznana i doceniona przez księży i wiernych. Tekstami liturgicznymi nie wystarczy się delektować czy o nich dyskutować – mamy na nie zwracać uwagę w sposób odpowiedni, ich godny.

 

Ta myśl przekonuje mnie do przygotowywania się do odprawiania Mszy świętej. Oznacza to, że my, księża, powinniśmy przed sprawowaniem Eucharystii zapoznać się dokładnie z tekstami, którymi będziemy się modlić.

 

Doradzam młodym księżom, aby mieli Mszał w swoim mieszkaniu. Może to budzić pewne zdziwienie, ale okazuje się niezbędne do poznania treści wypowiadanych modlitw, a także do dobrego przygotowania się do głoszenia homilii, która – jak to określa Ogólne wprowadzenie do Mszału Rzymskiego – odnosi się do celebrowanych tajemnic. Te zaś najpełniej opisane są w tekstach modlitw.

 

W Polsce coraz częściej z okazji większych celebracji przygotowuje się drukowane teksty Mszy świętej. Jest to praktyka zaczerpnięta być może z Watykanu, gdzie na nabożeństwach z Papieżem spotykają się wierni różnych narodowości i tego typu drukowana pomoc umożliwia choćby zrozumienie czytanych modlitw czy słowa Bożego. W większości włoskich parafii wierni już nie potrafią uczestniczyć w niedzielnych Mszach świętych bez kartek z drukowanymi tekstami. Często przypomina to program teatralny. Jak Ksiądz zapatruje się na tego typu praktykę przygotowywania drukowanych tekstów dla wiernych?

 

Stanowczo odradzam taką praktykę. W moim odczuciu tego rodzaju pomoce, foglietti, spowodowały nie tylko złe uczestniczenie we Mszach świętych, ale także negatywnie wpłynęły na sposób celebrowania. Księża, mając przed sobą tego typu drukowane pomoce, odprawiają również z nich Msze święte, nie używając w ogóle ksiąg liturgicznych, pomimo że są one pewnym – nazwijmy to tak – „narzędziem pracy” przy celebracji. Księga liturgiczna ma swoją rangę i należy oddawać jej należny szacunek. Oczywiście wiemy, że celebrowane tajemnice są niejako „na ołtarzu”, a nie „w mszale”. Mszału też nie należy traktować jako swoistej „instrukcji obsługi”. Jest on jednak księgą podkreślającą powagę celebracji. Jeszcze bardziej odnosi się to do lekcjonarza czy ewangeliarza, czyli ksiąg zawierających słowo Boże i, jako takie, odbierających określone znaki czci. Nie pozostaje zatem bez znaczenia, „z czego” sprawujemy Mszę świętą. Niektórym mogłyby się te drukowane teksty kojarzyć z dawnym ideałem przedsoborowych mszalików. Dojrzały katolik przychodził na Mszę świętą z mszalikiem i według niego, kartka po kartce, uczestniczył w liturgii. Było to wówczas ważne i pożądane ze względu na trudności ze zrozumieniem treści – trzeba było śledzić tekst łaciński. Zgodnie z zaleceniami odnowionej liturgii powinniśmy uczestniczyć także w tym, co słyszymy, więc na wiele tekstów nie powinniśmy patrzeć. Chodzi o to, abyśmy uczestniczyli w Najświętszej Ofierze przez słuchanie. W nowej liturgii mamy właśnie często problem z przywróceniem dawnego sposobu czynnego uczestnictwa we Mszy świętej poprzez słuchanie, co umyka nam ze świadomości. Myślimy błędnie, że określenie „czynne” odnosi się tylko do pewnego ruchu czy pracy - jeśli zatem słucham, nie jest to czynne uczestnictwo. Nic bardziej mylącego. Liturgia jest tak ułożona, że wiele modlitw zostaje wypowiedzianych w moim imieniu i ja w nich uczestniczę, słuchając. Na przykład sens słowa Amen jest właśnie taki, że wierny, wypowiadając je, potwierdza to, co wypowiedział, w jego imieniu, ten, kto przewodniczy liturgii.

 

Niewskazane jest również, aby wierny posługiwał się kartką, czytając fragmenty Pisma Świętego przy ambonie. Jest to sytuacja niedopuszczalna, gdyż księga liturgiczna staje się wówczas tylko niepotrzebnym dodatkiem.

 

Stosowanie zaleceń reformy po Vaticanum II na pewno wpływa na piękno liturgii. Czym ono dla Księdza jest?

 

Odpowiadając na to pytanie, trzeba by wpierw uwzględnić wiele jego aspektów, poczynając od wystroju wnętrza świątyni aż po oprawę liturgii i śpiew. To jednak każdy z nas bez trudu jest w stanie dostrzec. Chciałbym natomiast zwrócić szczególną uwagę na elementy, o których często zapominamy, a które decydują o pewnej harmonii. Chodzi tu chociażby o trafnie dobraną kolorystykę. Mieliśmy przykład fantastycznie dopasowanych barw w liturgii inaugurującej pontyfikat papieża Benedykta XVI. Harmonii należy jednak dzisiaj upatrywać zwłaszcza w samym sposobie celebracji, czyli w ars celebrandi. Ta dziedzina obejmuje w zasadzie wszystko: gesty, czynności, sposób wypowiadania, modulacji głosu. W modlitwie na przykład, czyli w tekście skierowanym do Pana Boga, głos powinien brzmieć inaczej aniżeli podczas odczytywania ogłoszeń parafialnych dla wiernych. Także w słowach zwróconych do uczestników nabożeństwa powinno się inaczej podawać wezwania, a inaczej komentarze. Poza tym niezwykle ważna jest umiejętność zachowania proporcji między poszczególnymi elementami celebracji. Nie można, dla przykładu, nadmiernie rozbudowywać liturgii słowa kosztem liturgii sakramentu czy znaku pokoju kosztem znaku „łamania chleba”. Tego typu pojedyncze elementy dopiero złożone w całość decydują o pięknie sprawowania liturgii. Chyba zbyt mało czasu poświęcamy na ćwiczenie tego typu umiejętności.

 

Podczas nauki w seminarium duchownym przez kilka lat istnieje możliwość nauczenia się pięknego celebrowania Eucharystii. Pojawia się tu jednak pewna wątpliwość wynikająca z faktu, że wśród alumnów są również osoby, które ze swej natury nie mają zdolności do na przykład dobrego śpiewu, z uwagi na brak słuchu. Czy może to stanowić przeszkodę dla wytworzenia potrzebnej harmonii?

 

Zupełnie bym się tego nie obawiał. Przygotowując kleryków do celebracji, zwracam uwagę, aby ze swych cech osobistych robili jak największy pożytek. Okazuje się, że istnieją tu zaskakujące możliwości, które należy wykorzystać. Alumn mający trudności z wymową, jeśli potrafi właściwie tę swoją cechę zagospodarować, to staje się to dla niego, w przyszłości księdza, właściwą cechą jego celebracji. U tych osób występuje bowiem wyraźniej ten mechanizm, który w liturgii jest niezwykle pożądany, a mianowicie mobilizacja, aby dotrzeć z przekazywaną treścią. Sam ten wysiłek, nawet niewyrażony okazałym głosem czy gestem, staje się w odbiorze ważniejszym przekaźnikiem istoty rzeczy niż wspaniale brzmiący głos czy uroczyste formy. Ważne jest także, aby odpowiednio spożytkować te cechy osobowości, które każdy z nas posiada. Tak naprawdę nie mamy w tym względzie wzorca i nie dążymy do określonego ideału. Wiemy natomiast, jakie cele i kierunki celebracji mamy osiągnąć. Jest to możliwe dzięki rozmaitym zespołom znaków. Podstawowe zostały określone w rytuale, natomiast te osobiste zapełniają niejako ów gotowy szkielet znaków przewidzianych przez ryt do wykonania. Różnorodność znaków rodzi bogactwo interpretacji. Nie jest zatem regułą, że celebrować może tylko ten, kto ma odpowiedni głos. Często można pięknie sprawować Eucharystię, nie śpiewając w ogóle lub śpiewając proste linie melodyczne. U większości duchownych, niestety, szwankuje właśnie ta harmonia słowa i gestu. Zdarza się natomiast, że osoby, które posiadają wszelkie atuty, nie przykładają się do celebracji.

 

Ważne byłoby chyba także podejście z sercem do sprawowania liturgii, a nie tylko sam śpiew, modulacja głosu i harmonia. Ktoś mógłby się tak zafascynować swoimi możliwościami głosowymi, że zapomniałby ostatecznie o tym, w czym uczestniczy, co sprawuje... Mógłby nastąpić pewien „hałas” zamiast harmonii. Powiedziałbym, że tam, gdzie jest serce, tam również jest piękno liturgii.

 

Oczywiście. Liturgia nie może być pewnym popisem artystycznym. Ona ma wiele z teatralności, ale nie może być na niej wzorowana. Zwykłem mawiać, że liturgii nie należy do niczego porównywać. Ona jest z niczym nieporównywalna. Jest rzeczywistością samą w sobie. Kapłan nie może celebrować liturgii dla wiernych, ale musi być z wiernymi. Powinien zatem być jednym z tych, którzy się modlą. Jeśli będzie ją odprawiał na użytek innych, celebracja stanie się rzeczywistością zewnętrzną, sztuczną. Nawet porządnie wykonane recytacje i śpiewy nie będą miały w sobie głębi i serca. Ono również decyduje o harmonii liturgii.

 

Piękno liturgii może pomóc także w lepszym przeżywaniu Eucharystii. Jednak dla wielu wierzących Msza święta jest czymś trudnym do zrozumienia. Jak poza troską o piękno liturgii pomagać w lepszym zrozumieniu i przeżywaniu jej?

 

Często problemem podstawowym jest zróżnicowanie wspólnot, zwłaszcza w odniesieniu do liturgii niedzielnej. Wspólnota poranna w dzień powszedni bardzo łatwo włącza się w celebrację. Ci ludzie przychodzą szczerze się modlić i oczekują modlitwy. Podczas Mszy świętych niedzielnych problem jest większy, gdyż przychodzi na nie gros osób, które tylko dopełniają swojego obowiązku. Brak umiejętności uczestniczenia we Mszy świętej sprawia, że traktują ją dosyć powierzchownie. Dla tych osób najważniejsze są bodźce, które idą po linii atrakcyjności, ciekawości i zewnętrznego uroku, a nie tej, która dotyczy treści i głębi liturgii. Tu pojawia się, oczywiście, problem, jak celebrować Eucharystię dla tak zróżnicowanego zgromadzenia. Można by powiedzieć, że należy to robić w sposób najwłaściwszy jak tylko potrafimy. Pytanie, na które próbuję tu odpowiedzieć, odnosi się do tego, co powinniśmy robić nie w trakcie liturgii, ale jeszcze przed nią. Jako duszpasterze, zdajemy sobie sprawę, że coraz częściej mamy na Mszy świętej osoby, które nie są do niej przygotowane. Jeśli ktoś przychodzi z nastawieniem, że będzie ładnie, i nie zostanie niczym „podrażniony”, to oznacza, że taki słuchacz ma ograniczoną percepcję liturgii. A do udziału w liturgii trzeba być przygotowanym. Za bardzo przeakcentowaliśmy moment samego przygotowania liturgii dla wiernych, natomiast bardzo słabo przygotowaliśmy wiernych do uczestnictwa w liturgii. Bardzo dużo wysiłku włożyliśmy w to, aby liturgię uczynić łatwą i lekką. Należy natomiast pamiętać, o czym przypomina obecny papież, że liturgia nie jest rzeczą „do zrobienia”. Ona jest misterium otrzymanym w darze od Pana Boga. Nawet Kościół czy papież nie mogą dowolnie wszystkiego zmienić.

 

Wiernych do liturgii trzeba umieć przygotować. Wydaje mi się, że to jest zasadnicze zadanie, jakie stoi przed dzisiejszym Kościołem. W odniesieniu do udostępnienia liturgii wiernym zrobiliśmy już bardzo dużo, także wiele rzeczy niepotrzebnych, szkodliwych, przekraczając pewne granice, żeby tylko ludzi zainteresować, niemal zabawić. Te granice nie powinny być naruszone. Zrobiliśmy w ten sposób ze Mszy świętej wydarzenie niemal ludyczne, niewielki natomiast wysiłek poszedł w kierunku przygotowania wiernego do liturgii.

 

Czy na terenie swojej parafii organizuje Ksiądz tego typu przygotowania?

 

Owszem, natknąłem się nawet na pewne trudności z tym związane. Wykorzystując Rok Eucharystii, w porozumieniu z Akcją Katolicką i wspólnotami parafialnymi, zaproponowałem cykl katechez na temat Eucharystii w czasie, jaki społeczność parafialna uznała za najbardziej dogodny. Zainteresowanie ludzi spoza wspólnot okazało się jednak nikłe. Nie ma – jak widać – uniwersalnego pomysłu i rozwiązania, które by wszystkim odpowiadało. Być może na gruncie ogólnopolskim zostanie spożytkowany pomysł, wprowadzony w życie w diecezji płockiej. Chodzi mianowicie o przekazywanie krótkich informacji przed Mszą świętą, będących swego rodzaju katechezą dla dorosłych.

 

Każdy kapłan celebruje w inny sposób. Zdarza się i tak, że sprawowanie liturgii może być przysłowiowym jej „odklepaniem”. W jaki sposób w takich sytuacjach zwrócić uwagę celebransowi?

 

Współbracia w kapłaństwie – zwłaszcza proboszczowie w stosunku do wikarych – mają obowiązek zwrócenia uwagi nieprawidłowo celebrującemu księdzu, ale tylko wtedy, jeśli jest to ewidentnym nadużyciem. Co do poprawności odprawiania Eucharystii Kościół udziela odpowiedzi, ilekroć wydaje dokumenty, które mają na celu porządkowanie obrzędów. Aby jednak nie doszło do niepoprawnego sprawowania liturgii, trzeba zwracać uwagę na formę zewnętrzną i dbać o harmonię między słowem a znakiem. Na to wszystko powinny także zwracać uwagę środowiska parafialne. Radziłbym jednak powoływać się nie na liturgistę, ale na dokument Kościoła, czyli na przepis, który jest jasno określony. Często myślimy, że w liturgii wystarczy tylko właściwie wypowiedzieć słowa i wykonać odpowiednie znaki. Mówię często klerykom, że jest to jedynie etap wyjściowy. Jeśli ktoś, ucząc się celebrowania Mszy świętej, potrafi wykonać poprawnie wszystkie znaki, to znaczy, że dopiero w tym momencie powinien zacząć się uczyć sensu celebracji, a więc tego, jak przy pomocy tych znaków nadać wszystkiemu charakter wyrazisty, czyli wydobyć zawarte w obrzędach treści. Na tym polega ćwiczenie ars celebrandi. Odnowiona liturgia nie zadowala się odtworzeniem rytu, ale dąży do wyrażenia zawartych w nich treści.

 

Konkurencją dla Eucharystii odprawianej w kościele zaczyna być Msza święta w telewizji. Osoby często nieprzygotowane twierdzą, że transmisja audiowizualna stwarza lepsze warunki do uczestnictwa. Wyjaśnienie, na czym polega różnica pomiędzy uczestniczeniem we Mszy świętej w kościele a obejrzeniem transmisji w telewizji, byłoby interesującym tematem na katechezę.

 

Transmisja Mszy świętej w radio i telewizji, a zwłaszcza Mszy papieskich, zmusiła nas do pogłębienia refleksji nad naturą celebracji, a głównie tak zwanego zgromadzenia liturgicznego. Przez całe wieki oczywistym było, że nie można sobie wyobrażać celebracji gdzie indziej, jak tylko w kościele, którego celem tu, na ziemi, jest gromadzenie wiernych. Pełnego udziału w celebracji nie możemy upatrywać poza zgromadzeniem, a ono nie może być wirtualne. Nawet najlepsze środki przekazu nie są w stanie nam go zastąpić. Rodzi się inne pytanie: Czy można skorzystać z celebrowanej Mszy świętej, nie uczestnicząc w samym zgromadzeniu? Da się na nie odpowiedzieć pozytywnie, gdyż prócz pełnego uczestnictwa w Eucharystii może istnieć także wymiar zewnętrzny, jakby niespełniony do końca, jednak dający udział w treściach tego, co się dzieje, poruszający ludzką wiarę czy świadomość. Takie formy są dopuszczone na zasadzie substytutu dla kogoś, kto nie może uczestniczyć w zgromadzeniu. Wśród wiernych dostrzegam często inną praktykę. Wielu z nich uczestniczy we Mszy świętej w kościele, a potem ogląda Mszę świętą telewizyjną. Taka praktyka wzmacnia uczestnictwo we Mszy świętej, ale go nie zastępuje.

 

Wierny często ocenia celebransa i całą Eucharystię według głoszonej homilii. To może nawet jest uzasadnione. Często odnoszę jednak wrażenie, że dzisiaj zaczyna brakować konkretnego wzoru głoszenia homilii.

 

Trudno wyrazić ten problem w kilku prostych słowach. W tak zwanej teologii przepowiadania, czyli głoszenia słowa Bożego, rola i natura homilii zostały już precyzyjnie określone. W Konstytucji o liturgii napisano: „Zaleca się bardzo, by homilia (...) była częścią sprawowanej liturgii” (52). Zatem homilię możemy określić jako coś, co właśnie posiada naturę liturgii. Chodzi o uobecnianie tajemnic zbawczych, które mają mieć odbicie w tekście homilii. Innymi słowami, homilia ma przybliżyć treść konkretnej celebracji, w której uczestniczymy. Warto uzmysłowić sobie, jak wielkiej rangi jest ta część liturgii. Widzimy to choćby w zakazie, że nikt inny, poza osobą wyświęconą, nie może głosić homilii. Wiadomo, że jest to słowo żywe, nauczanie prorockie, uobecniające Chrystusową misję głoszenia, w którą może wejść tylko ten, kto jest uzdolniony łaską do wykonywania tej misji. Takiej łaski udziela Kościół w sakramencie święceń. Od tego nie ma wyjątku. Nawet biskup nie może dać od tego dyspensy. Jeśli słowo Boże głosi ktoś, kto nie jest do tego uzdolniony łaską, to nie będzie ono miało nigdy rangi homilii.

 

Błędem w głoszeniu homilii jest przedobrzenie. Często w liturgii słowa zbyt dużo chcemy powiedzieć, rozmijając się z tym, co ona właściwie wnosi. Homilia ma nas wprowadzić w celebrowane tajemnice. Tajemnice zbawcze mają wiele wątków, co widać doskonale na przestrzeni całego roku liturgicznego. Każda celebracja jest inna, a w każdej celebrujemy to samo. Mamy wiele sposobów, by dotrzeć do tak bogatej rzeczywistości. Wydaje mi się, że w homilii na ogół nie jest dostrzegany aspekt konkretnej celebracji. To jest najsłabszy punkt naszych homilii. Oto przykład: Jeśli homileta ma do zinterpretowania ten sam fragment Ewangelii, na przykład o Zwiastowaniu Pańskim, czytany kilkakrotnie w roku liturgicznym, to za każdym razem powinien wygłosić inną homilię, gdyż jest ona w innym kontekście celebracji. Inna jest uroczystość, inne czytania, teksty mszalne i inne wydarzenie zbawcze. Dlatego homilia powinna być odmienna. Jeśli homileta ma to samo do powiedzenia za każdym razem, to znaczy, że nie głosi homilii, a jedynie komentuje dany fragment Ewangelii. Tym samym nie mówi o celebrowanej tajemnicy. A homilia właśnie ma wykazać unikalny charakter poszczególnej celebracji.


Czy dochodzi się w życiu do takiego momentu, w którym można stwierdzić, że jest się już mistrzem w odprawianiu Mszy świętej?

 

Wręcz przeciwnie. Im więcej się wie na ten temat, tym większa obawa, że nie potrafi się tego robić. Można oceniać innych, jak to robią, ale do siebie trudno się odnieść. Istotna jest natomiast świadomość celu, czyli tego, do czego powinniśmy dążyć, przy czym świadomość ta ważna jest dla każdego, kto przystępuje do celebrowania liturgii. Myślę tu nie tylko o duchownych, ale również o wiernych i asyście liturgicznej. Wszyscy muszą zadbać na przykład o to, aby śpiewy były odśpiewaną modlitwą, bo taki jest ich cel, a nie tylko utworem, który komuś się podoba lub nie. Mamy ciągle wiele przykładów tego, jak gubimy się w samej materii, kiedy, dla przykładu, w tekstach modlitwy wiernych nie potrafimy odróżnić modlitwy od nie-modlitwy.

 

Od niedawna pełni Ksiądz także swoją posługę jako proboszcz w dużej parafii na Wrzecionie w Warszawie. Jakie jest największe pragnienie, które chciałby Ksiądz teraz zrealizować?

 

Wielu zapewne myśli, że jeśli na parafię przychodzi liturgista, to od razu dokona „przemeblowań” i różnych widocznych zmian. Nie zamierzam tego robić. Uważam, że ważniejsze jest właściwe posługiwanie się znakami niż ich gwałtowne zmienianie. Jasne, że pewna poprawność liturgii wymaga czasami podjęcia zmian. Jeżeli mamy na przykład źle ustawioną przestrzeń liturgiczną, to niektórych treści nie uda się nam już wyrazić. Jednak żeby te treści w ogóle się pojawiły, nie wystarczy sama poprawnie ustawiona przestrzeń. Trzeba jeszcze dobrej celebracji. Najbardziej zależy mi na tym, aby ludzie się modlili. Jeśli nie będą tego robili, nie mamy szans na sprawowanie poprawnej liturgii. Ze swoją pobożnością, owszem, będziemy może czuli spełnienie obowiązku, ale pozostaniemy w próżni. Natura Kościoła jest taka, że lud przychodzi do świątyni i staje przed Panem, natomiast my, kapłani, mamy to zagospodarować. Wierni są obecni, tworzą zgromadzenie, trzeba ich tylko właściwie poprowadzić znakami i treściami, które daje liturgia. Moim największym pragnieniem jest, aby nasza wspólnota parafialna modliła się w sposób, do którego na danym etapie swego duchowego rozwoju dojrzała. Mam, oczywiście, swoje zawodowe zwichnięcie, że masę rzeczy trzeba poprawić. Powoli różne sprawy będą się pewnie zmieniać, ale niekoniecznie przez reformy, a raczej przez korekty, które po części już zostały wprowadzone. Jako księża pracujemy na żywym organizmie Kościoła. Tworzą go przecież ludzie modlący się, mający swoje relacje z Panem Bogiem i odpowiednią wrażliwość. To wszystko trzeba wziąć pod uwagę. Nie można działać jak buldożer.

 

Warto również przeczytać jego tekst: "Sakralna przestrzeń celebracji"

Pastores poleca