Seminaria w całej Polsce odnotowują postępujący z roku na rok spadek powołań. Rektor białostockiego seminarium, ks. dr Marian Strankowski zauważa, że nie ma jednego czynnika, który wyjaśniałby przyczynę tego problemu. Jak tłumaczy, nakładają się na siebie czynniki demograficzne i społeczne oraz ogólny spadek religijności.


Teresa Margańska (KAI) – Księże Rektorze, co dziś może pociągnąć młodych ludzi do kapłaństwa?

Ks. Dr Marian Strankowski:– Nie coś, ale Ktoś. Tym, który powołuje, jest Pan Bóg. Powołanie dokonuje się w sferze osobistej, intymnej relacji człowieka z Bogiem. Jest ono, jak pisał św. Jan Paweł II, „darem” i „tajemnicą”. Pan Bóg wybiera, kogo chce. Często posługuje się ludźmi. Dlatego tak ważne jest towarzyszenie kapłanów oraz innych osób, które dają czytelne świadectwo życia chrześcijańskiego. Czasami jest to „przypadkowy” splot wydarzeń, zbieg okoliczności. Może on stać się powodem do głębszej refleksji i doprowadzić do decyzji o wstąpieniu do seminarium.

KAI: Czy łatwo jest taką decyzję podjąć, mając świadomość tego, jak wiele możliwości daje współczesny świat? Czy łatwo jest zrezygnować z tego, co on proponuje?

– Nie jest to łatwe. Uważam, że w dzisiejszych czasach już sam moment wstąpienia do seminarium jest aktem odwagi ze strony młodego człowieka. Chociażby w stosunku do swoich rówieśników. Mogą oni kontestować na zewnątrz decyzję kolegi, a jednocześnie w swoim wnętrzu podziwiać, że jest odważny, że potrafi pokonać okoliczności zewnętrzne, które go od tej decyzji powinny przecież odciągnąć. Musi być więc Ktoś, kto jest ponad tym wszystkim – Pan Bóg. To On daje łaskę podjęcia się tego, co trudne. To Pan Bóg daje łaskę rezygnacji z tego, co proponuje współczesny świat.

KAI: Podjęcie studiów w seminarium to nie tylko osobista decyzja kandydata. Dla wychowawców – księży profesorów, spowiedników, moderatorów jest to też czas „przyglądania się” kandydatom do kapłaństwa, ukierunkowywania ich, wspierania w przeżywanych trudnościach, czy wątpliwościach. Z jakimi problemami spotykają się dzisiaj osoby odpowiedzialne za seminaryjną formację?

– Młodzi ludzie mają wiele dylematów dotyczących ich przyszłości. Często odczuwają silny lęk. Niezwykle ważne jest mądre towarzyszenie im, pomoc, wsparcie. Na pewno młodzi potrzebują dialogu, oczywiście z poszanowaniem ich wolności i godności osobistej. Dzisiejsza młodzież jest na tym punkcie bardzo wyczulona, oczekuje indywidualnego podejścia, jest w większej mierze skoncentrowana na sobie. Gdy dzisiaj wspólnoty seminaryjne są kilkakrotnie mniejsze niż w przeszłości, nie oznacza to wcale, że formatorzy mają mniej pracy. Praca wychowawców seminaryjnych jest bowiem w większym stopniu zindywidualizowana.

Wielkie znaczenie ma sytuacja związana z kondycją współczesnej rodziny. Zdarzają się kandydaci z rodzin dysfunkcyjnych, obarczonych np. chorobą alkoholową, z rodzin niepełnych czy rozbitych. To nie wpływa pozytywnie na cały proces formacji. Często tacy alumni potrzebują szczególnego wsparcia, czy nawet specjalistycznej terapii. Staramy się im to zapewnić. Jeżeli są sprawy bardziej złożone, formacja zostaje przedłużona o urlop rektorski, który służy uporządkowaniu tych rzeczy.

Myślę, że najważniejsze jest wsparcie okazywane klerykowi. Przypominają mi się słowa bł. Michała Sopoćki, który mówił: „Miłość serdeczna alumnów jest najlepszym środkiem wychowawczym”.

KAI: Coraz częściej mówi się o kryzysie powołań. Czy można mówić o kryzysie, czy raczej o ich spadku?

– Spadek powołań jest coraz bardziej widoczny. W skali ogólnopolskiej w ciągu ostatnich 15 lat liczba powołań spadła o ponad 60%. To bardzo dużo. Trzeba zdawać sobie sprawę, że wpływa na to wiele czynników. Generalnie, rodziny są mniej dzietne. Na pewno wpływa na to także styl funkcjonowania rodziny, sposób przekazywania wiary, kształtowania świata wartości. A przecież to, czym człowiek „nasiąka” w rodzinie, znajduje wyraz w jego późniejszym życiu. Gdyby zapytać dzisiejszą młodzież: „Czy Pan Bóg i wiara jest dla ciebie wartością?”, myślę, że odpowiedzi byłyby bardzo zróżnicowane.

Na kryzys powołań wielki wpływ mają również media. Młodzież spędza dziś znaczną część czasu w świecie wirtualnym. Tam jest kreowany zdecydowanie negatywny obraz Kościoła i duchowieństwa; przedstawiany często w atmosferze skandalu. Zawsze staram się tłumaczyć klerykom, że skandal, zgorszenie dokonane przez księdza winno nas zawsze mobilizować, żeby jeszcze więcej się modlić, żeby być jeszcze gorliwszym, żeby sobie jasno powiedzieć: ja nie chcę być takim księdzem; nie chcę postępować w taki sposób, bo to rani Boga, bo to oddala ludzi od Chrystusa. Chcę być kapłanem gorliwym, zaangażowanym, prowadzić do Boga, a nie oddalać od Niego.

Istotna tu jest kwestia proporcji. Dobro jest ciche i jest go zdecydowanie więcej, natomiast zło jest głośne i próbuje generalizować zachowanie jednostki. Myślę, że młodzi ludzie, i nie tylko oni, potrafią spojrzeć na to obiektywnie. Kościół naprawdę czyni wiele dobra. Popatrzmy na pracę wielu oddanych i gorliwych księży, sióstr zakonnych, katechetów, animatorów, ministrantów i wielu innych osób. Ich zaangażowanie jest bardzo ważne w budzeniu powołań do kapłaństwa. Nie można się zniechęcać spadkiem liczby powołań. Trzeba o nie dużo się modlić. Dla Boga nie ma nic niemożliwego.

KAI: Jacy młodzi ludzie pukają dziś do drzwi seminariów? Czym różnią się od swoich poprzedników?

– Skoro ktoś decyduje się na przyjście do seminarium, to chce być księdzem. Takie stwierdzenie wydaje się poprawne. Jednak część osób, które zgłaszają się do seminarium, pragnie rozeznać swoją drogę życiową. Mówią: „Ja nie wiem, czy chcę być księdzem. Chcę rozeznać, czy to jest moje miejsce, czy nie. Chcę spróbować, chcę dać sobie czas”. Tak myślących osób jest dzisiaj znacznie więcej niż w przeszłości. Temu rozeznaniu służy etap propedeutyczny, który został wprowadzony w polskich seminariach, również w seminarium białostockim.

KAI: Czemu ma służyć ten rok propedeutyczny?

– Rok propedeutyczny ma na celu przede wszystkim położenie solidnych podwalin pod życie duchowe kandydatów oraz ich systematyczną i pogłębioną formację ludzką. W naszej Archidiecezji został on wprowadzony przed dwoma laty. Myślę, że jest to czas bardzo owocny. Kiedy dwa lata temu zgłaszali się kandydaci do seminarium, to w rozmowie wstępnej w większości z dystansem odnosili się do tego pomysłu. Negatywnie oceniali wydłużenie formacji. Sam się trochę bałem, że ten fakt spowoduje odpływ kandydatów do innych seminariów, gdzie jeszcze nie został wprowadzony rok propedeutyczny. Po roku okazało się, że zmienili swoje patrzenie, mówiąc, że to był dla nich bardzo dobry czas, czas na bycie ze sobą w małej wspólnocie, kiedy życie seminaryjne nie jest jeszcze tak skoncentrowane na nauce. To czas umacniania relacji z Chrystusem, czas tworzenia wspólnoty i kształtowania odpowiedzialności za nią.

KAI: Jacy młodzi ludzie pukają dziś do seminarium?

– To, co mnie bardzo cieszy, to fakt, że ci ludzie, nasi klerycy, bardzo dużo się modlą. Jest to modlitwa zarówno wspólnotowa, jak też indywidualna. Ważne jest to, aby modlitwa, która jest ważną częścią seminaryjnego życia prowadziła do apostolstwa, do duszpasterstwa, do zaangażowania, żeby istniała harmonia między modlitwą i czynem. Z modlitwy winna rodzić się chęć do działania.

Ponadto problemem współczesnych czasów jest sposób komunikacji. Młodzi ludzie komunikują się w dużej mierze poprzez media, mniej w sposób bezpośredni. Nie znaczy to, że nie potrafią nawiązywać kontaktów interpersonalnych. Są one jednak dla nich trudniejsze w fazie początkowej, ale z czasem dają im naprawdę wiele satysfakcji i radości. Seminarium proponuje warsztaty psychologiczne z zakresu komunikacji. Również praktyki duszpasterskie, które alumni przeżywają w ciągu roku akademickiego i podczas wakacji, dają więcej pewności siebie i odwagi. Sprawiają, że klerycy przestają się bać i chcą iść do ludzi.

KAI: Czy do seminarium przychodzą zwykle ludzie młodzi, tuż po zdaniu matury, czy zdarzają się też „późniejsze”, czy mówiąc inaczej – „dojrzałe” powołania?

– Myślę, że w tej kwestii nie ma reguły. Są roczniki, gdzie większość alumnów przed wstąpieniem do seminarium miała za sobą kilka lat studiów, niektórzy nawet byli absolwentami, jeszcze inni nabyli doświadczenie w pracy zawodowej. Ale są też roczniki, gdzie zdecydowaną większość wśród kandydatów stanowili maturzyści. To tylko jeszcze jeden dowód, że Pan Bóg powołuje wtedy, kiedy chce.

KAI: Są diecezje, gdzie nie ma ani jednego kandydata, są takie, gdzie jest ich kilku. A ilu zgłosiło się na nowy rok akademicki do białostockiego seminarium?

– To wielka radość, że w tym roku zgłosiło się aż ośmiu kandydatów na rok propedeutyczny. Nie jest to wielka liczba w stosunku do tego, co było kilkanaście lat wcześniej, ale kandydatów jest więcej niż w roku ubiegłym lub dwa lata temu. Aktualnie w naszym seminarium jest 32 alumnów, wśród nich czterech diakonów. Nasi diakoni z wielkim zaangażowaniem posługiwali podczas swoich praktyk duszpasterskich w parafiach. Wszyscy uzyskali bardzo dobre opinie księży proboszczów. Ufam, że za kilka miesięcy przyjmą święcenia kapłańskie i również będą gorliwie pracować.

KAI: Jak pokazać dzisiaj młodym ludziom, że kapłaństwo może dawać radość i życiowe spełnienie?

– Kapłaństwo daje radość i życiowe spełnienie wówczas, kiedy traktuje się je jako służbę. W naszej pracy wychowawczej w Seminarium staramy się tak formować alumnów, żeby wiedzieli, że kapłaństwo to nie prestiż, wyniesienie, przywilej, status materialny, ale że kapłaństwo jest służbą. Kapłaństwo sakramentalne, czyli hierarchiczne, nieprzypadkowo jest nazywane kapłaństwem służebnym. Człowiek, który jest wychowany w duchu służby, zawsze czerpie radość z bycia dla drugiego człowieka, radość ze zwyczajnych i prostych czynności, radość z wypowiedzianego dobrego słowa, czy uśmiechu. Taki człowiek spełni się w kapłaństwie, bo będzie widział wielki sens nawet w najprostszej czynności.

Postawę służby trzeba ukazywać własnym przykładem. Mam tu na myśli wszystkich księży pracujących w Seminarium. Słowa uczą, ale pociągają przykłady. Chrystus jest Sługą. On umywa Apostołom nogi i On pierwszy uczy nas służyć. „Służba” to słowo-klucz, za pomocą którego wchodzi się na drogę owocnego i radosnego przeżywania kapłaństwa.

KAI: O kryzysie powołań kapłańskich ostatnio wiele się mówi. W tym kontekście podkreśla się, że teraz jest „czas ludzi świeckich”: jeżeli świeccy będą dawać świadectwo swojej wiary, to będą też powołania. Czy podziela Ksiądz Rektor tę myśl?

– Wszyscy, duchowni i świeccy, jesteśmy wezwani do dawania świadectwa i budzenia w ten sposób powołań kapłańskich. Muszę przyznać, że wiele razy świadectwo osób świeckich zawstydziło mnie jako księdza: ich zaangażowanie w życie wiarą, ich modlitwa, troska i autentyczna miłość do Kościoła, świadectwo życia. Szczególnie ważne jest świadectwo rodziców. Księża są tacy, jak rodziny, z których pochodzą. Rodzina jest pierwszym seminarium. W swoim życiu widziałem i ciągle dostrzegam również świętych kapłanów. Ich świadectwo też jest bardzo potrzebne. Księża „rosną” przy księżach.

KAI: Czego życzyć Księdzu Rektorowi, wykładowcom, wychowawcom i wychowankom na progu nowego roku akademickiego?

– Jeszcze większego zaufania Panu Bogu i zawierzenia Matce Najświętszej. Byśmy nie zrażali się trudnościami. Bardzo proszę wszystkich Czytelników o modlitwę w intencji naszego seminarium, w intencji alumnów i wychowawców, w intencji całej wspólnoty seminaryjnej. Módlmy się za siebie nawzajem.


Źródło: https://www.ekai.pl/byc-kaplanem-to-znaczy-sluzyc-rozmowa-rektorem-bialostockiego-seminarium/
Fot. Luis Ángel Espinosa / Cathopic


Pastores poleca