We wtorek 15 maja zmarł brat Moris Maurin - francuski zakonnik, członek zgromadzenia Małych Braci Jezusa, były przełożony polskiej wspólnoty. W naszym kraju mieszkał od blisko 30 lat. Publikujemy jego krótkie świadectwo o modlitwie, które ukazało się w PASTORES w tłumaczeniu pani Anny Foltańskiej.
Pod spojrzeniem Jezusa, Świadectwa, 39(2008) nr 2, s. 169-171.
W Zgromadzeniu Małych Braci Jezusa cicha modlitwa serca, adoracja i zjednoczenie z Bogiem są bez wątpienia czymś bardzo osobistym. Żyjąc w ten sposób od wielu lat, mam jednak coraz większą pewność, że modlitwa w ciszy, zwłaszcza wtedy, gdy praktykujemy ją razem, znacząco wpływa na nasze braterskie relacje – we wspólnocie i z innymi ludźmi. Kościół uznaje, iż naśladując pokornego i ukrytego Jezusa z Nazaretu, realizujemy właściwe nam powołanie kontemplacyjne przez adorację Chrystusa w Eucharystii, ewangeliczne ubóstwo, pracę fizyczną i rzeczywiste uczestnictwo w społecznych warunkach życia ludzi bezimiennych i będących w świecie bez znaczenia.
Tajemnica Nazaretu powinna w jakiś sposób być obecna w życiu Kościoła. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że niektórzy zastanawiają się, czy życie kontemplacyjne naprawdę da się pogodzić z życiem zwykłego człowieka, podejmującego pracę umożliwiającą zdobycie środków na utrzymanie; pytają też o sprawę zamieszkiwania pośród ludzi i o więzi z nimi, jakie ten fakt za sobą pociąga. Mamy prawo takie pytania sobie stawiać. Dlatego też każdy z nas musi regularnie udawać się na miejsce osobne z Jezusem, do pustelni, jaką każda z naszych fraterni posiada. „Pójdźcie wy sami osobno [ze Mną] na pustkowie i wypocznijcie nieco” (Mk 6,31).
Oprócz wspólnej liturgii godzin i celebracji Mszy świętej mamy na szczęście każdego dnia, zazwyczaj razem, adorację, najczęściej po pracy. Nasze kaplice są dość małe, ale pełne piękna i uroku. Obecne w nich ikony zapraszają do skupienia i do modlitwy. W Izabelinie mamy tabernakulum w formie tryptyku. Na początku adoracji zdejmujemy z części środkowej ikonę i z półmroku wyłania się konsekrowana Hostia, oświetlona lampą oliwną. Jesteśmy w habitach przeznaczonych do modlitwy. Pochylamy się w głębokim pokłonie, śpiewamy krótką modlitwę. W ten sposób rozpoczynamy godzinę adoracji i zjednoczenia z Bogiem. Próbujemy wówczas zjednoczyć się z tą cudowną Obecnością, a Najświętszy Sakrament, tak blisko i zwyczajnie wystawiony, jest dla nas niewymownym wsparciem. Oto czas zażyłego przebywania z Jezusem, który prowadzi nas do Ojca i daje nam Ducha Świętego.
W modlitwie adoracji i zjednoczenia z Bogiem, gdzie tak niewiele i to bardzo prostych słów, samo serce wyraża miłość i uwielbienie. Może to przynaglać nas zarówno do zanoszenia próśb o przebaczenie, jak i do dziękowania Bogu, powierzania Mu ludzi przychodzących nam na myśl, kolegów z pracy, osoby chore, znane nam rodziny zmagające się z trudnymi doświadczeniami. Przede wszystkim chodzi o trwanie w milczącym zjednoczeniu z Bogiem. Cicha modlitwa stanowi centralną oś naszego życia. Promieniuje na wszystkie inne chwile i zajęcia w ciągu dnia, nadając im pełny sens. Dla każdego z nas jest to doświadczenie tak bardzo osobiste, iż można sądzić, że nawet jeśli jesteśmy w kaplicy razem, chodzi o osobisty, indywidualny akt każdego z nas, który jednak ma dla naszego życia braterskiego we wspólnocie największe znaczenie.
Jezus mówi nam: „Jeśli (...) przyniesiesz dar swój [swoją modlitwę] przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój [swoją modlitwę] przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim” (Mt 5,23-24). Życie w małych wspólnotach sprawia, że bardzo mocno jesteśmy ze sobą związani i od siebie zależni. Być może ten kontemplacyjny wymiar naszej egzystencji ujawnia w nas większą podatność na zranienia. Rzeczywiście, możemy nawzajem się ranić. Gdy tak się dzieje, wtedy to, kto jest (bardziej) winny, nie ma zbyt wielkiego znaczenia. Cicha modlitwa adoracji i zjednoczenia z Bogiem w najgłębszych tajnikach naszego serca wydaje się wówczas trudna, a nawet niemożliwa, bo dosięga jej głos: „Co uczyniłeś z Twoim bratem?” (por. Rdz 4,9). Jest to naglące wezwanie do tego, aby przekazać sobie znak pokoju i, jeśli trzeba, pojednania. Kiedy dwaj bracia w taki prosty i głęboki sposób jednają się ze sobą, otwiera się dla nich niebo, gdyż w ich wzajemnych spojrzeniach, pełnych przebaczenia i przyjaźni, obecny jest Jezus.
Myślę zresztą, że kiedy trwamy razem na cichej adoracji, wówczas jesteśmy ze sobą najbardziej zjednoczeni. Przebywamy bowiem razem pod spojrzeniem Jezusa, a spojrzenie Jego miłości jednoczy nas jako wspólnotę najgłębiej. Nasza wspólnota nie zamyka się wtedy w sobie, gdyż to Jezus otwiera ją, jakby poszerza na miarę swojego serca ogarniającego wszystkich tych, którzy cierpią, znoszą różnorakie trudności, począwszy od ludzi, których znamy, z którymi idziemy razem przez życie, z którymi wiąże nas praca, sąsiedztwo, przyjaźnie itd.
Przed paroma miesiącami jeden z braci opowiadał mi, że kiedy pracuje na pierwszą zmianę, musi jechać pierwszym kursowym autobusem przed godz. 5.00 rano. Jeśli tylko są wolne miejsca, woli usiąść tyłem do kierunku jazdy. Kiedy zapytałem go, dlaczego tak robi, odpowiedział: „O godz. 4.00 jestem w kaplicy na modlitwie, potem jem śniadanie i idę szybko przez las na przystanek. O tej porze jadą do pracy zazwyczaj te same osoby. Siedząc tyłem do kierunku jazdy, widzę ich twarze, zmęczenie, troski... i jestem z Bogiem”. A więc Jezus i konkretni ludzie w sercu! Ogarnęło mnie wzruszenie i podziękowałem Bogu.
Oto po prostu – według mnie – pełna pokoju odpowiedź na postawione na początku pytanie o to, czy życie kontemplacyjne da się pogodzić z życiem zwykłego człowieka, podejmującego ewangeliczne ubóstwo, pracę fizyczną i rzeczywiste uczestnictwo w społecznych warunkach życia ludzi bezimiennych i będących w świecie bez znaczenia. Przy całej świadomości naszych słabości i ograniczeń, które uwalniają nas od idealizowania, ufność miłosiernemu Bogu pozwala nam mieć nadzieję, że swoim życiem, na miarę własnej wierności, możemy świadczyć o Nim pośród ludzi, a także być wobec Niego ich świadkami.
BRAT MORIS
mały brat Jezusa